W Rosji nie ma okręgu czy obwodu oficjalnie nazywanego Kołymą. Określenie to – zaczerpnięte od rzeki – przylgnęło jednak w języku polskim do obszaru, gdzie władze sowieckie ulokowały największy kompleks obozów pracy przymusowej wchodzących w skład niesławnego Gułagu.
Nad rzeką Kołymą w Republice Jakuckiej odkryto złoża złota, do których eksploatacji kierowano niezliczone rzesze więźniów.
Reklama
Jak pisze Stanisław J. Kowalski we wstępie do zbioru pamiętników pt. Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma była to „kraina niemal wiecznego mrozu, gdzie przez prawie 10 miesięcy trwała wycieńczająca zima z temperaturami nierzadko dochodzącym do -70 stopni Celsjusza, przez co skuty lodem i niedostępny port w Magadanie, stolicy regionu, sprawiał, że teren ten, będący kontynentalną częścią Związku Sowieckiego, stawał się w istocie niedostępną wyspą, „przeklętą planetą”.
Na krańcu świata
O skutkach dojmującej izolacji i trudach pracy w nieludzkich warunkach ze szczegółami opowiadał Polak zesłany na Kołymę podczas II wojny światowej, Kazimierz Leszczyński. Warto poznać jego wspomnienia, by lepiej zrozumieć sytuację tysięcy polskich ofiar czerwonego imperium.
Leszczyński brał udział w budowie fabryki na krańcu świata. Jak sam stwierdził, „nie wiedział jakiej”. „Do Omsukczanu nie było żadnych dróg, trzeba było przechodzić przez rzeki, bagna i lasy, w których drzewa ze starości padały, gniły, pokrywały się ziemią, mchem, liśćmi” – pisał o miejscu swojej katorgi.
Więźniów budzono codziennie już o 5 rano. Po „namiastce herbaty” zagryzionej odrobiną chleba byli wypędzani z obozu na miejsce budowy oddalone o kilka kilometrów.
Reklama
„Z piłami i siekierami chodziliśmy po zboczach gór, wybieraliśmy suche drzewa, ścinaliśmy, obcinaliśmy gałęzie i spuszczaliśmy je na dół” – można wyczytać w pamiętniku zawartym w tomie Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma. Potem nastąpiła iście syzyfowa mordęga polegająca na wylewaniu fundamentów poniżej wiecznej zmarzliny.
„Wszystkie prace były bardzo ciężkie, bo prawie wszystko nosiło się na ramionach, nie było żadnych dźwigów, a ludzie głodni, wychudzeni, bez sił, wielu z cyngą, a ci, którzy przeszli zimę, mieli poodmrażane palce, uszy i nosy” – wspominał Leszczyński.
Komary podwójnej wielkości
Harówka trwała zawsze cały dzień, do obozu wracano niemal w zupełnych ciemnościach. Polak miał przynajmniej szczęście trafić na wyrozumiałego brygadiera.
„Zawsze nam zaliczał 100 procent za naszą pracę, za co dostawaliśmy wieczorem bułeczkę wielkości pączka i pozwolenie na zakupy z ławoczki” – wyjaśniał. – „Obiad codziennie przywozili nam na małym wózku, namiastkę zupy i jagły lub jakąś inną kaszę”.
Reklama
Do snu układano się dopiero po północy, rzadko więc można było liczyć choćby na pełne pięć godzin snu. W odpoczynku ogromnie przeszkadzało zresztą wszędobylskie robactwo.
„Nigdy nie spodziewałem się, że na Kołymie mogą być komary podwójnej wielkości i w olbrzymiej ilości. Jak słońce opadało, to prawie nie było go widać, taka masa komarów unosiła się w powietrzu” – podkreślał zesłaniec.
„Przez kilka minut parzyliśmy skórę”
Higiena spadała na plan dalszy, władze obozowe pozwalały na wizytę w łaźni tylko raz w tygodniu.
Był to „budyneczek z drzewa około 6 na 6 m, a w nim ognisko z kamieniami, które rozpalano prawie do czerwoności i polewano wodą”. „Przez kilka minut parzyliśmy skórę, a na dworze czekała nowa grupa nagusów, których gryzły komary” – wspominał Leszczyński.
Nie było szansy na odpoczynek i rozprostowanie mięśni. Nie można nawet było liczyć na choćby chwilowe pozbycie się roznoszących choroby insektów. „Ubrania i bieliznę dawaliśmy do woszobojki, ale wszy nie ginęły” – ponuro kwitował Polak uwięziony w Gułagu.
Bibliografia
Tekst powstał w oparciu o wspomnienia Kazimierza Leszczyńskiego zawarte w tomie ów pt. Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma (Zona Zero 2021).