Do realizacji „ostatecznego rozwiązania” zaangażowano wszystkie dostępne w III Rzeszy siły, w tym policję. Ze zwykłych funkcjonariuszy szybko uczyniono bezwzględnych morderców – tak przynajmniej stało się z członkami stacjonującego w dystrykcie lubelskim 101. Rezerwowego Batalionu. Czy nazistowska dyscyplina naprawdę potrafiła zagłuszyć wszelkie wyrzuty sumienia?
Martin D., którego nazwisko utajniono w trakcie powojennego procesu, był jednym z około 500 członków 101. Rezerwowego Batalionu Policji. Oddział ten w 1942 roku trafił w okolice Lublina.
Reklama
Na tym etapie Ordnungspolizei, czyli policja porządkowa, była już sprawnie działającym trybem w machinie zagłady. Jej jednostki w roku poprzednim uczestniczyły w akcjach skierowanych przeciwko rosyjskim Żydom. Niejednokrotnie zdarzało się, że nie tylko „asystowały” gestapowcom, ale też dokonywały mordów. Policjanci nadzorowali zarazem pociągi, transportujące przeznaczoną do eksterminacji ludność na wschód.
Policjantom ze 101. Batalionu powierzono zadanie rasowego „oczyszczania” okolicy. Dzień po dniu, miasto po miasteczku wyłapywali Żydów i albo wysyłali ich do obozów, albo rozstrzeliwali na miejscu.
„Starałem się rozstrzeliwać wyłącznie dzieci…”
Dowódca jednostki, major Wilhelm Trapp, zaproponował, że funkcjonariusze nieczujący się na siłach mogą odmówić wykonywania bestialskich poleceń. W efekcie jednak zrezygnowało zaledwie 15-20% członków jednostki. Reszta – w tym Martin D. – przystąpiła do działania. „Dowódcy oddziałów nigdy (…) nie mieli kłopotów ze znalezieniem odpowiednich ludzi” – przypominał w czasie powojennego procesu jeden z członków batalionu.
Jak to możliwe, że ogromna większość policjantów zdecydowała się mordować kobiety i dzieci? Historyk Christopher R. Browning w książce Zwykli ludzie. 101. Rezerwowy Batalion Policji i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce wyjaśnia, że odmowa udziału w akcji przez wielu traktowana była jak… tchórzostwo. „Policjanci rozumowali po prostu, że choćby nawet nie wzięli udziału w egzekucjach, Żydzi i tak nie unikną swojego losu” – dodaje badacz.
A jak swoje zaangażowanie wyjaśniał po wojnie Martin D.? Twierdził on, że starał się pomagać – oczywiście w miarę możliwości:
Przeczytaj też: Rzadkie niemieckie zdjęcia z kampanii wrześniowejPodczas małych akcji często wypuszczaliśmy Żydów, którzy wpadli w nasze ręce. Zdarzało się to, kiedy byliśmy pewni, że żaden z przełożonych się nie dowie. Z upływem czasu nauczyliśmy się oceniać towarzyszy i decydować, czy można zaryzykować niewykonanie rozkazów i wypuszczenie Żydów.
Jego koledzy także szukali najróżniejszych sposób na zagłuszenie wyrzutów lub wytłumaczenie ohydnych działań przed samym sobą. Jeden z nich podczas pierwszej wielkiej akcji 101. Batalionu, przeprowadzonej w Józefowie, postanowił na przykład strzelać… wyłącznie do dzieci. Tak przedstawiał swój tok rozumowania:
Starałem się rozstrzeliwać wyłącznie dzieci. Okazało się to możliwe. Wszystkie dzieci były prowadzone za ręce przez matki. Mój sąsiad strzelał do matki, a ja zabijałem jej dziecko. Myślałem, że dziecko bez matki i tak długo nie pożyje. Uwalnianie dzieci pozbawionych matek i tym samym skazanych na śmierć miało, że tak powiem, uspokoić moje sumienie.
„Nigdy w życiu nie widziałem czegoś równie odrażającego”
Choć po pierwszych masakrach wielu policjantów skarżyło się, że „oszaleje”, z biegiem czasu ogarniała ich coraz większa obojętność. Gdy więc późną jesienią 1943 roku rozpoczęły się „Dożynki”, największa pojedyncza niemiecka operacja wymierzona w Żydów, przeprowadzona w czasie II wojny światowej, byli gotowi. Bez skrupułów zabrali się do dzieła.
Wśród nielicznych, którzy wciąż czuli się zszokowani rozmachem zbrodniczego planu, znalazł się podobno Martin D. Będąca etapem operacji „Dożynki” likwidacja obozu pracy w Poniatowej, której przyglądał się z bliska, zrobiła na nim ogromne wrażenie.
Reklama
Jak wspominał w relacji zamieszczonej na kartach książki Zwykli ludzie:
Wraz z moją grupą pełniłem służbę wartowniczą bezpośrednio przy wielkim zygzakowatym grobie sąsiadującym z innymi dołami szerokości około trzech metrów i głębokości od trzech do czterech metrów. Z mojego stanowiska mogłem obserwować, jak Żydzi […] byli zmuszeni do rozebrania się w barakach na tyłach obozu.
Odbierano im wszystkie rzeczy i przeganiano wzdłuż naszego kordonu do grobów, do których schodzili po pochyłości. Stojący na krawędziach wykopów funkcjonariusze SD popędzali Żydów na miejsce egzekucji, gdzie inni członkowie SD uzbrojeni w pistolety maszynowe strzelali z góry do więźniów.
Na tym koszmar się nie skończył. Przez kordon przeszło tego dnia aż 14 tysięcy Żydów. „Do marszu” puszczano im głośną muzykę – tak, by zagłuszyć huk wystrzałów. Na dodatek przygotowany dół szybko wypełnił się ciałami. Po latach Martin D. opowiadał:
Byłem dowódcą grupy i mogłem swobodnie poruszać się po okolicy, dlatego w pewnej chwili znalazłem się na miejscu egzekucji i widziałem, jak nowo przybyli Żydzi musieli położyć się na wcześniej rozstrzelanych więźniach. Wszystkich zabijano seriami z pistoletów maszynowych. Funkcjonariusze SD pilnowali, aby ofiary leżały pochyło, tak by nowe grupy skazańców mogły się na nich położyć. Wysokość stosów zwłok dochodziła do trzech metrów. […]
Nigdy w życiu nie widziałem niczego równie odrażającego. Często się zdarzało, że seria pocisków nie zabijała wszystkich Żydów, a ranni poruszali się jeszcze między trupami, dopóki nie przykryła ich kolejna warstwa rozstrzelanych. Nie było mowy o dobijaniu kogokolwiek. Pamiętam, jak spod zwłok dobywały się głosy rannych przeklinające esesmanów [sic!].
Po tej „odrażającej” (jak widać, nawet w Martinie więcej było wstrętu, niż ludzkiego współczucia) akcji przyszedł równie „odrażający” zapach. To wówczas policjanci po raz pierwszy zetknęli się z praktykowanym w obozach zagłady paleniem ciał. W Poniatowej znaleźli się bardzo blisko stosów – nadzorowali Żydów, którym zlecono to zadanie.
38 tysięcy egzekucji
Niedługo po zakończeniu „Dożynek” zadanie 101. Batalionu dobiegło końca. „Policjanci bezpośrednio uczestniczyli w rozstrzelaniu co najmniej 38 tysięcy Żydów” – wylicza Christopher R. Browning w książce Zwykli ludzie. 101. Rezerwowy Batalion Policji i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce. Do tego dodać należy około 45 tysięcy osób, które funkcjonariusze transportowali do Treblinki. „Oddział złożony z 500 policjantów przyczynił się więc do śmierci przynajmniej 83 tysięcy Żydów” – podkreśla historyk.
Mimo to policjanci działający w dystrykcie lubelskim, włącznie z Martinem D., długo nie byli niepokojeni przez wymiar sprawiedliwości. Ich procesy zaczęły się dopiero w latach 60. To właśnie z tego okresu pochodzi relacja z likwidacji obozu w Poniatowej.
Może zatem udział policjanta nie był aż tak ograniczony, jak go przedstawił, a jego wspomnienia „przyćmiła” obawa przed wyższym wyrokiem?
Szokujący obraz Zagłady w książce Christophera R. Browninga. Poznaj prawdę o niesławnym 101. Rezerwowym Batalionie Policji.
Polecamy
Bibliografia
Christopher R. Browning, Zwykli ludzie. 101. Rezerwowy Batalion Policji i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce, przeł. P. Budkiewicz, Rebis 2019. Książkę kupisz na przykład w Empiku.
Ilustracja tytułowa artykułu: Ordnungspolizei w Krakowie. Zdjęcie poglądowe (fot. Bundesarchiv / Kintscher / CC-BY-SA 3.0).