Ruszając wiosną 1738 roku na wojnę z imperium Wielkich Mogołów władca Persji, Nadir Śah, nie zamierzał podbijać Indii. Liczył na olbrzymie łupy, które zagarnie po pokonaniu przeciwnika. I rzeczywiście, po spektakularnym triumfie dobra, które udało mu się zdobyć były wprost bajeczne. Wozy wypełnione złotem, srebrem i szlachetnymi kamieniami ciągnęło „700 słoni, 4 tysiące wielbłądów i 12 tysięcy koni”.
Dwudziestego pierwszego maja [1738 roku] Nadir Śah z wojskiem liczącym 80 tysięcy żołnierzy przekroczył granicę mogolskiego imperium i skierował się do letniej stolicy, Kabulu, rozpoczynając w ten sposób pierwszą od dwóch wieków inwazję na Indie.
Reklama
Artyleria zamontowana na słoniach
Bala Hisar, wspaniała forteca Kabulu, poddała się pod koniec czerwca. Nadir Śah ruszył wtedy ku przełęczy Chajber. W Karnalu, mniej więcej sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od Delhi, pokonał trzy połączone armie mogolskie — około miliona ludzi, z których połowa była wojownikami — stosunkowo niewielkimi, ale doskonale zdyscyplinowanymi siłami 150 tysięcy strzelców i jazdy kyzyłbaszów uzbrojonych w najnowszy wynalazek tamtych czasów: przebijające pancerz, zamontowane na koniach dźezaile, czyli działka relingowe.
Nadirowi Śahowi znacznie ułatwił zadanie narastający rozdźwięk pomiędzy Saadatem Chanem i Nizamem ul-Mulkiem, dwoma głównymi generałami Muhammada Śaha. Saadat Chan zjawił się w mogolskim obozie spóźniony. Przywędrował z Oudhu długo po tym, jak Nizam rozbił obóz, ale chcąc zamanifestować wyższość swoich umiejętności jako dowódcy wojskowego, postanowił ruszyć prosto do boju, nie licząc się z tym, że wyczerpani żołnierze powinni odpocząć.
„Bez namysłu rzucił się naprzód”
Około południa 13 lutego 1739 roku wymaszerował poza wały ziemne usypane przez ludzi Nizama dla ochrony jego oddziałów, „bez namysłu rzucił się naprzód, czego jako dowódca nie powinien był robić”, i wbrew radzie Nizama, który pozostał z tyłu, oświadczywszy, że „jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy”. I miał rację, zachowując ostrożność, bo Saadat Chan wpadł prosto w starannie zastawioną pułapkę.
Nadir Śah skłonił staroświecką, ciężką jazdę mogolską Saadata Chana — kirasjerów w zbrojach, walczących długimi szablami — do wykonania zmasowanego frontalnego ataku. Kiedy zbliżała się do linii Persów, lekka kawaleria Nadira rozstąpiła się niczym kurtyna, a Mogołowie znaleźli się przed frontem długiego szeregu konnych strzelców, uzbrojonych w działka relingowe, którzy zaczęli strzelać.
Reklama
Odległość dzieląca oba wojska była niewielka. Po kilku minutach kwiat mogolskiego rycerstwa leżał martwy na ziemi. Jak ujął to kaszmirski obserwator Abdul Karim Szaristani: „armia Hindustanu walczyła dzielnie. Ale strzały nie pokonają kul karabinów”.
Cesarz w perskiej niewoli
Po spektakularnym zwycięstwie nad Mogołami w pierwszym starciu Nadir Śah zdołał pojmać samego cesarza. Uciekł się bowiem do podstępu: zaprosił go na obiad, a potem zatrzymał. „I oto armia złożona z miliona śmiałych i dobrze wyposażonych jeźdźców jest przetrzymywana, jakby wpadła w niewolę, a wszystkie zasoby cesarza i jego świty były do dyspozycji Persów — napisał Anand Ram Mukhlis. — Najwyraźniej nastąpił koniec mogolskiej monarchii”.
To z całą pewnością był pogląd marackiego ambasadora, który uciekł z obozu mogolskiego pod osłoną ciemności i okrężną drogą przez dżunglę wrócił do Delhi, by jeszcze tego samego dnia wyjechać stamtąd i ruszyć na południe, najszybciej jak potrafił. „Bóg uchronił mnie przed wielkim niebezpieczeństwem — napisał do swoich mocodawców w Punie — i pomógł mi uciec z honorem. Imperium mogolskie się skończyło, zaczęło się perskie ”.
Rzeź w Delhi
Dwudziestego dziewiątego marca, tydzień po wejściu wojsk Nadira Śaha do mogolskiej stolicy, dziennikarz zatrudniony przez Holenderską Kompanię Wschodnioindyjską wysłał sprawozdanie, w którym opisał krwawą masakrę mieszkańców Delhi urządzoną przez Nadira Śaha: „Irańczycy zachowywali się jak zwierzęta — pisał. — Zabito co najmniej 100 tysięcy ludzi. Nadir Śah rozkazał zabijać wszystkich, którzy będą się bronili. Można było pomyśleć, że spadł deszcz krwi, bo tyle jej spływało ściekami”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Ghulam Hussain Chan zanotował: „W jednej chwili żołnierze dostawali się na dachy domów i rozpoczynali zabijanie, mordowali [ludzi] i plądrowali domy, uprowadzali żony i córki. Wiele domów zostało podpalonych i zrujnowanych”. Wiele mieszkanek Delhi, które ocalały z masakry, trafiło do niewoli. Cała dzielnica wokół Wielkiego Meczetu została spalona i splądrowana. Prawie wcale nie stawiano tam zbrojnego oporu.
„Persowie dopuszczali się przemocy na wszystkich i na wszystkim; ubrania, biżuteria, naczynia ze złota i srebra padły ich łupem — relacjonował Anand Ram Mukhlis […]. — Przez długi czas trupy zaściełały ulice, a na ścieżkach ogrodów leżały martwe kwiaty i liście. Z miasta zostały tylko popioły, jakby strawił je ogień […]. Domy i ulice są zrujnowane do tego stopnia, że trzeba będzie lat pracy, żeby przywrócić miastu dawną świetność”. Francuski jezuita zapisał, że pożary w mieście szalały przez osiem dni i zniszczyły dwa kościoły.
Reklama
Miliardowy okupy
Masakra trwała dopóty, dopóki Nizam z gołą głową i rękami związanymi turbanem nie padł przed Nadirem na kolana i nie zaczął błagać, by oszczędził mieszkańców, a swój gniew wyładował na nim. Nadir Śah rozkazał oddziałom zaprzestać mordów, a one natychmiast go posłuchały. Niemniej zrobił to, pod warunkiem że Nizam da mu sto koti [miliardów] rupii [równowartość około 70 miliardów obecnych złotych], dopiero wtedy zgodzi się opuścić Delhi. „Rabowanie, tortury i plądrowanie trwały — zanotował holenderski obserwator — ale na szczęście mordy ustały”.
W następnych dniach Nizam znalazł się w niefortunnej sytuacji, bo musiał złupić własne miasto, żeby zapłacić obiecany haracz. Miasto było podzielone na pięć dzielnic i od każdej z nich zażądano pokaźnej sumy: „Przystąpiono teraz do grabieży — zapisał Anand Ram Mukhlis — zmoczonej ludzkimi łzami […]. Ludziom nie tylko zabrano pieniądze, ale i całe rodziny zostały zrujnowane. Wielu połknęło truciznę, inni zakończyli żywot od pchnięcia nożem […]. Krótko mówiąc, majątek gromadzony przez trzysta czterdzieści osiem lat zmienił właściciela w jednym momencie”.
Persowie nie wierzyli własnym oczom, gdy patrzyli na bogactwo, które w ciągu kilku następnych dni im przekazano. Nigdy wcześniej po prostu czegoś takiego nie widzieli. Mirza Mahdi Astarabadi, nadworny historyk Nadira, miał oczy jak spodki.
„Urzędnicy, którym powierzono sekwestrację królewskich skarbców i warsztatów, w ciągu kilku dni ukończyli swoje zadanie — napisał. — Pojawiły się oceany pereł i korali, całe korce szlachetnych kamieni, złote i srebrne naczynia, puchary i inne przedmioty wysadzane klejnotami, i najrozmaitsze zbytkowne rzeczy w tak ogromnej ilości, że księgowi i skrybowie w swoich najśmielszych snach nie byli w stanie ogarnąć ich w księgach i zapisach”.
Bajeczne łupy
Wśród zasekwestrowanych przedmiotów był Pawi Tron, z którego cesarskimi klejnotami nie mogły się równać nawet skarby starożytnych królów: za panowania dawnych cesarzy Indii do inkrustowania tego tronu zostały użyte klejnoty warte dwa koti: najrzadsze spinele i rubiny, najpiękniej lśniące brylanty, którym nie dorównywały żadne inne ze skarbców niegdysiejszych i obecnych królów, przekazano do państwowego skarbca Nadira Śaha.
W czasie naszego pobytu w Delhi z cesarskich skarbców wyjęto wiele koti rupii. Wojskowi i posiadacze ziemscy mogolskiego państwa, ważne osobistości stolicy, niezależni radżowie i bogaci gubernatorzy prowincji — wszyscy przesyłali kontrybucję z mnóstwa koti monet i kamieni szlachetnych, wysadzanych klejnotami regaliów królewskich i najrzadszych naczyń jako hołdownicze dary dla dworu Nadir Śaha w takich ilościach, że wymykają się wszelkiemu opisowi.
Nadir nigdy nie chciał władać Indiami, zależało mu jedynie na splądrowaniu ich zasobów, żeby móc walczyć z prawdziwymi wrogami, Rosjanami i Turkami osmańskimi. Niespełna dwa miesiące później wrócił do Persji, wioząc ze sobą część skarbów zgromadzonych przez mogolskie imperium w czasie ponad dwustu lat suwerenności i podbojów: karawanę z kosztownościami, wśród których był olśniewający Pawi Tron Dźahangira, ozdobiony Koh-i-noorem oraz sławnym rubinem Timura.
Nadir Śah zabrał również Wielkiego Mogoła, o którym mówiono, że to największy brylant świata, razem z różowawą siostrą Koh-i-noora, nieco od niego większą Dariją-i-noor oraz z „700 słoniami, 4 tysiącami wielbłądów i 12 tysiącami koni ciągnących wozy wyładowane złotem, srebrem i szlachetnymi kamieniami”, wartymi szacunkowo w sumie 87,5 miliona (…) [ówczesnych funtów, co w przybliżeniu daje około 50 miliardów obecnych złotych].
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Williama Dalrymple’a pt. Anarchia. Niepowstrzymany rozkwit Brytyjskiej Kompani Wschodnioindyjskiej. Ukazała się ona w Polsce nakładem Oficyny Wydawniczej Noir sur Blanc. Tłumaczenie Krzysztofa Obłuckiego.
Historia Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej oraz skrócony.