Za sprawą humanitaryzmu indyjskiego księcia setki polskich dzieci, uciekających ze Związku Sowieckiego podczas II wojny światowej, znalazły schronienie na półwyspie Kathiawar. Zbudowano dla nich całe osiedle, w którym miały żyć, uczyć się i w komfortowych warunkach czekać, aż wojna dobiegnie końca. Budowa obozu wiązała się z ogromnymi kosztami. Nie przewidziano jednak kluczowego niebezpieczeństwa.
Wiesław Stypuła należał do grona polskich sierot, które latem 1942 roku, w ramach drugiego transportu, ewakuowano z Aszchabadu. Podobnie jak setki innych młodych Polaków znalazł schronie w osiedlu Balachadi, zorganizowanym przez maharadżę Jama Saheba Digvijaya Sinhji.
Reklama
Po latach Stypuła spisał wspomnienia z gościny u indyjskiego księcia. Został też niestrudzonym badaczem dziejów całej kolonii polskich dzieci w Balachadi. Między innymi na podstawie jego zapisków ostatnio powstała powieść Joanny Puchalskiej pt. Wszystkie dzieci maharadży.
O organizatorach wielkiej ewakuacji Stypuła zawsze pisał z szacunkiem i wdzięcznością. Nie pomijał jednak też wyzwań, jakie niosło z sobą tak ambitne przedsięwzięcie.
Niedocenione zagrożenie
„Lokalizacja osiedla dla dzieci polskich na półwyspie Kathiawar, w chwili podejmowania decyzji o jego budowie, nie budziła większych wątpliwości” – wyjaśnia Stypuła na kartach książki Polacy w Indiach 1942-1948 w świetle dokumentów i wspomnień.
Zarówno lokalne indyjskie władze, jak i reprezentanci polskiej misji oceniali, że miejscowy mikroklimat, o pewnych cechach stepowych, jest względnie korzystny dla Europejczyków. Opady w regionie były ograniczone, a okres monsunowy krótszy niż w pozostałych częściach Indii. Także dotkliwość upałów była mniejsza, niż gdzie indziej.
Reklama
Tak w każdym razie było z reguły. Rok 1942 okazał się jednak znacząco różny od normy. Monsun był długi, a letnie deszcze wyjątkowo intensywne. W efekcie wszelkie rozpadliny i dolinki w okolicy osiedla wybudowanego dla polskich dzieci wypełniły się stojąco wodą i szybko stały wielkimi lęgowiskami komarów: głównych roznosicieli malarii.
Każdy Europejczyk, po miejscowej ludności nie wspominając, był narażony na tę niebezpieczną chorobę. Ryzyko w szczególnym stopniu dotknęło jednak polskich dzieci: wychudzonych, wymęczonych długą podróżą, mających za sobą horror pobytu w Związku Sowieckim.
„Wybuch epidemii zaskoczył wszystkich”
„Gwałtowny wybuch epidemii malarii w osiedlu zaskoczył wszystkich, a jej rozmiary przekroczyły wszelkie wyobrażenia” – opowiada Wiesław Stypuła. W październiku 1942, po tym jak na miejsce dotarł drugi transport, sytuacja stała się wprost „katastrofalna”.
Zachorowało ponad 80% polskich dzieci, a kolonia Balachadi „zamieniła się w jeden wielki szpital”. I to szpital pozbawiony kadry medycznej zapoznanej z chorobami tropikalnymi oraz dostępu do koniecznych lekarstw.
Reklama
Zaraza objęła nie tylko kolonię, ale wielkie połacie Indii, przez co tym trudniej było ściągnąć pomoc i potrzebne środki, zwłaszcza zaś chininę używaną w leczeniu malarii. Dostawy trafiały w pierwszej kolejności nie do sierocińca dla małych obcokrajowców, lecz do wojska.
Niestrudzona walka i jej rezultaty
Jak pisze Stypuła, „przepracowany doktor Ashani i kilka sióstr-pielęgniarek dzień i noc przebywali w szpitalu lub u chorych w ich blokach mieszkalnych”. Z kolei polscy dyplomaci i lokalne indyjskie władze starały się zdobyć konieczne zaopatrzenie.
Gdy na miejsce dotarł wreszcie ekspert od malarii w kolonii wprowadzono ścisły rygor sanitarny. Na noc wszędzie zakładano moskitiery, a dzieciom kazano nosić długie spodnie i koszule z również długimi rękawami. Zaczęto też używać maści odstraszających owady. Codziennie odbywała się poza tym dezynfekcja pomieszczeń. Jak podkreśla Stypuła, używano do niej środka o paskudnym, drażniącym zapachu.
Przede wszystkim prowadzono jednak odkażanie zbiorników wodnych w okolicy. W użyciu był środek o nazwie peretrum. Indie miały go 180 ton i aż 10% zapasów trafiło do osiedla dla polskich dzieci.
Reklama
„Efekt tej pracy był imponujący” – podkreśla Wiesław Stypuła. Wprawdzie polskie dzieci nie kryły tego, jak bardzo nie znoszą przedsięwziętych środków, ale epidemię udało się szybko opanować.
W 1943 roku zachorowało 40% mieszkańców kolonii, połowa tej liczby, co rok wcześniej. W 1944 – już tylko 20%. „Malaria została całkowicie opanowana” – kwituje historyk dziejów osiedla. Nie wspomina przy tym o żadnych ofiarach śmiertelnych epidemii.
***
Niezwykle losy polskich dzieci, które znalazły ratunek pod opieką indyjskiego księcia poznacie na kartach nowej powieści Joanny Puchalskiej pt. Wszystkie dzieci maharadży (Wydawnictwo Fronda 2022).
Bibliografia
- Stypuła Wiesław, Osiedle dzieci polskich w Balachadi [w:] Polacy w Indiach 1942-1948 w świetle dokumentów i wspomnień, Koło Polaków z Indii 2002.