Przedwojenna Polska doznała ogromnego postępu w wielu dziedzinach. Nad Wisłą trwała rewolucja obyczajowa, techniczna, nawet seksualna. Ale nie prawna. A już na pewno nie w zakresie prawa małżeńskiego.
Przez przeszło połowę dwudziestolecia międzywojennego w Rzeczpospolitej niezmiennie obowiązywały archaiczne kodeksy karne, odziedziczone po zaborcach. Nowe przepisy, wspólne dla całego kraju, udało się wdrożyć dopiero w roku 1932.
Reklama
W latach 30. zunifikowane zostały też między innymi przepisy postępowania cywilnego czy kodeks handlowy. Aż do II wojny światowej nie udało się jednak uchwalić prawa małżeńskiego.
Archaiczne dziedzictwo
W efekcie w Wielkopolsce, na Pomorzu i Śląsku obowiązał nadal, przez wszystkie lata niepodległości, pruski kodeks z 1896 roku. W Małopolsce sprawy małżeńskie regulowano z kolei według austriackich przepisów z roku 1811.
W największej części kraju – na ziemiach byłego zaboru rosyjskiego – obowiązywały natomiast niezmiennie paragrafy przyjęte po stłumieniu powstania listopadowego.
Spośród wszystkich tych systemów tylko pruski uznawał małżeństwa za kwestię cywilną. W efekcie: wyłącznie w byłym zaborze niemieckim można było ubiegać się przed sądem o rozwód.
Reklama
System idealny… z perspektywy Kościoła
Kościół przez całe dwudziestolecie międzywojenne skutecznie torpedował wszelkie próby reform, bo też zastane reguły wydawały się hierarchom wprost idealne. Biskupi byli szczególnie zadowoleni z przepisów rosyjskich, obowiązujących nie tylko w Warszawie czy Łodzi, ale na całych Kresach Wschodnich.
Carskie prawo małżeńskie, wprowadzone w Królestwie Polskim w roku 1836, stanowiło część legislacyjnego eksperymentu, mającego na celu zaprzęgnięcie duchowieństwa różnych obrządków, nie tylko zaś prawosławnego, w służbę państwa rosyjskiego.
Na mocy porozumienia z klerem wszystkie kwestie małżeńskie zostały oddane pod kontrolę kościołów. To kapłani mieli nadzorować zawieranie małżeństw. W zaborze rosyjskim nie istniał żaden nadrzędny system cywilny. W efekcie także separacje czy rozwody pozostawały pod pełną kontrolą kleru. I Kościół katolicki nie zezwalał na nie w ogóle.
System austriacki wyglądał podobnie. Wprawdzie uwzględniono pewne kompetencje sądów cywilnych w kwestiach małżeńskich, ale rzecz nie dotyczyła rozwodów. Jeśli małżeństwo zostało zawarte w kościele to tylko Kościół mógł je unieważnić lub rozwiązać.
Reklama
Wielka nagonka
Prace nad nowym, ogólnopolskim i powszechnym prawem małżeńskim rozpoczęto wkrótce po odzyskaniu niepodległości. Komisja Kodyfikacyjna uchwaliła jego pełen projekt 28 maja 1929 roku. Hierarchia Kościoła katolickiego postarała się jednak, by ten nigdy został poddany pod głosowanie w sejmie, a tym bardziej wprowadzony w życie.
Proponowany kodeks był pod wieloma względami wciąż bardzo archaiczny – na przykład przewidywał odpowiedzialność prawną za… zerwanie zaręczyn. Dozwalał jednak na rozwody. Te miały być wprawdzie orzekane z opóźnieniem, po minimum 3-letniej separacji, a decyzja zależała na dobrą sprawę od widzimisię sędziego, ale system i tak oznaczał ograniczenie jurysdykcji kleru.
Już w 1922 roku episkopat zwrócił się do katolickich parlamentarzystów, by za wszelką cenę zahamowali prace nad reformą. Gdy po paru latach te jednak wznowiono, ataki tylko przybrały na sile. W walkę z nowym kodeksem angażowano wiernych, do których były kierowane powszechne orędzia. Kampanię wspierały poza tym prokościelne redakcje, od „Przeglądu Powszechnego” po „Nowy Kurier Polski”.
Czy w przedwojennej Polsce były rozwody?
W efekcie wielkiej nagonki prawo małżeńskie zostało uchwalone w Polsce dopiero pod dyktando władz komunistycznych, w roku 1946. W II Rzeczpospolitej rozwód można było zaś otrzymać tylko, jeśli ślub został zawarty w byłym zaborze pruskim. Ewentualnie trzeba było zmienić wyznanie, na co decydowały się tysiące osób.
Reklama
Polacy z katolicyzmu przechodzili na protestantyzm, a bardzo często też na prawosławie, co pozwalało na „legalną bigamię”.
Prasa często donosiła też o desperatach, którzy decydowali się przystępować do szemranych związków wyznaniowych, tworzonych tylko po, to by udzielać rozwodów. Nie brakowało wreszcie i osób gotowych przejść na islam, by pozbyć się męża lub żony. Te ostatnie metody formalnie nie miały jednak żadnego umocowania. Świeżo upieczony muzułmanin w świetle prawa wciąż miał katolicką żonę.
***
Inspiracją dla powyższego artykułu była powieść Barbary Wysoczańskiej pt. Siła kobiet (Wydawnictwo Filia 2022). Dowiedz się więcej na Empik.com.
Bibliografia
- K. Krasowski, Próby unifikacji prawa małżeńskiego, „Kwartalnik Prawa Publicznego”, t. 3 (1994).
- P. Zakrzewski, Prawo małżeńskie w II Rzeczypospolitej – nieudane próby normalizacji, „Kortowski Przegląd Prawniczy”, t. 2 (2015).
- A. Woźniczek, Rozbiór krytyczny małżeństwa. Spór o kodyfikację prawa małżeńskiego w II RP, „Więź”, nr 5-6/2011.