403 i 15-17%. Ta liczba i zakres procentów dobitnie pokazują dlaczego Powstanie Warszawskie – pomimo niesamowitej determinacji i odwagi żołnierzy Podziemia – już w pierwszym dniu było zasadniczo skazane na klęskę.
Wśród oficerów Komendy Głównej AK panowało przekonanie, że do walki o Warszawę musi dojść. Jedni chcieli jej natychmiast, inni byli ostrożniejsi i sugerowali, by czekać do momentu, aż Sowieci pojawią się na praskim brzegu Wisły, albo wręcz wjadą czołgami na mosty prowadzące do lewobrzeżnej części stolicy.
Reklama
Niezależnie od tego, która z wersji zostałaby uskuteczniona, plan powstania był jednakowy. Pracowano nad nim od drugiego roku wojny. Najważniejsze dokumenty jakie w związku z tym powstały to plany operacyjne nr 54 z 5 lutego 1941 roku i 154 z 8 września 1942.
Złamano podstawową regułę sztuki wojennej
Według ostatecznej wersji oddziały AK miały uderzyć równocześnie na wszystkie obiekty wskazane przez dowództwo, w tym na lotniska na Okęciu i Bielanach, a także radiostacje w Raszynie i Boernerowie oraz mosty.
Według wykazu obiektów do zdobycia i ochrony z 25 lipca 1944 roku łącznie chciano opanować 403 punkty, podzielone na trzy kategorie: „O” – opanować, „SO” – stała ochrona, „UP” – użyteczności publicznej.
Taki sposób przeprowadzenia pierwszego uderzenia przez siły powstańcze był sprzeczny z zasadami sztuki wojennej. Według nich oddziały polskie powinny skoncentrowanymi siłami atakować wybrane, najważniejsze obiekty, a dopiero potem uderzać na pozostałe. Złamanie tej reguły stało się jedną z przyczyn niepowodzenia szturmu w godzinie „W”.
Reklama
Straceńcze plany
Już na papierze było widać jak niewielkie szanse mieli powstańcy, aby zająć wszystkie wskazane cele. We wspomnianym dokumencie znajdujemy między innymi szacunki co do liczby żołnierzy potrzebnych w celu zdobycia danych punktów, a następnie ich obrony. Wynotowano też jakimi siłami fatycznie dysponowali dowódcy.
W każdym niemal przypadku dysproporcja była ogromna. Przykładowo żeby zająć Pałac pod Blachą potrzebnych było 64 ludzi, a dało się wysłać do działania zaledwie 15. Również garaże SS i Gestapo przy ulicy Oboźnej wymagały oddziału 64-osobowego, podczas gdy realnie AK miało 21 żołnierzy. Z kolei na ulicy Radomskiej 29 na Ochocie, gdzie znajdował się szpital wojskowy, potrzebowano aż 128 powstańców. Do akcji dało się wysłać mniej niż połowę takiego stanu.
W samej Warszawie w ostatnich dniach lipca siły Armii Krajowa liczyły ponad 38 000 żołnierzy. Do tego dochodziły oddziały podmiejskie, które szacuje się na 11 000–17 000 osób. Pod względem liczebnym oddziały AK robiły wrażenie. Stan ich wyposażenia był jednak katastrofalny.
Najważniejsza liczba
Nie da się odtworzyć precyzyjnych danych, ale niemal wszystkie rzetelne szacunki brzmią podobnie. I tak według jednej z wersji posiadano 40 ckm-ów, 141 rkm-ów, 636 pistoletów maszynowych, 2 349 karabinów, 2 769 pistoletów i 36 994 granaty.
Reklama
Uzbrojenia starczało dla zaledwie 15–17% żołnierzy oddziałów liniowych. Mniej niż co piąty żołnierz AK, wysłany do powstania, mógł liczyć na to, że dostanie do ręki karabin albo pistolet.
Większość do ostatniej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego, jak fatalny jest stan arsenału. Gdy gromadzili się w miejscach zbiórek nagle dowiadywali się, że dostaną co najwyżej prowizoryczne granaty.
„Dostałem czegoś na kształt ataku histerii”
Dla wielu był to szok. Edward Łopatecki „Młodzik”, którego oddział miał zdobywać dom Schichta przy moście Kierbedzia, nie mógł uwierzyć gdy usłyszał, że umocnione niemieckie stanowiska z działkami przeciwlotniczymi zaatakują mając 40 granatów i 3 pistolety.
Stałem przy drzwiach patrząc na te puszki osłupiałym wzrokiem, nie mogąc pojąć, co »Wilk« powiedział przed chwilą. Nagle ruszyło mnie, dostałem czegoś na kształt ataku histerii.
Zacząłem biegać po pokoju, od drzwi do okna i z powrotem, wymachiwać rękami w nieskoordynowany sposób. Do oczu cisnęły mi się łzy (…) w gardle coś ściskało i dławiło, a po chwili usłyszałem jakby nie swój głos:
Reklama
– Z tymi konserwami mamy zdobywać Schichta! Most! Od 1939 roku miałem własną broń. Oddałem ją do magazynu batalionu. Karabin przechowywany od 1939 roku i parabellum odebrane niemieckiemu pilotowi w kwietniu 1943 roku na Hożej w Warszawie. Przywoziłem zrzutową broń do Warszawy – a teraz z tym gównem mam iść na działa i bunkry?! Nie idę do Powstania.
Ostatecznie do ataku poszli, w tym 5 żołnierzy z gołymi rękoma, nawet bez granatów. Również 5 ludzi przeżyło atak – zginęło 37. Podobnych historii 1 sierpnia było mnóstwo. Nawet gdy w kolejnych dniach do oddziałów powstańczych, które osiągały niewielkie sukcesy, chcieli dołączać ochotnicy, większość z nich z powodu braku broni odsyłano z powrotem do domów.
****
O strukturach, dokonaniach i potencjale zbrojnym polskiego podziemia przeczytacie w nowej książce przygotowanej przez zespół magazynu WielkaHISTORIA.pl – Okupowana Polska w liczbach (Bellona 2020).