W przedwojennej Polsce zagadnienie zaznajamiania dzieci w szkołach z tematyką życia płciowego nie budziło szczególnych kontrowersji. Już w 1920 roku rząd Wincentego Witosa wprowadził oficjalne lekcje higieny seksualnej. W praktyce objęto jednak nimi wyłącznie chłopców. Do dziewcząt odnosiły się zupełnie inne standardy.
W 1930 roku Paweł Klinger, postępowy seksuolog i autor książki Vita sexualis. Prawda o życiu płciowym człowieka podkreślał, że niezmiennie trwa „hodowla naiwnych gąsek”. I że te „gąski” są zaznajamiane z jakimikolwiek informacjami o seksie dopiero w przeddzień zamążpójścia.
Reklama
W efekcie młode kobiety: „stawały na ślubnym kobiercu ogłupiałe romansidłami i przerażone ogromem zadań, o których w pośpiechu (…) naszeptała im pani matka”.
„Dziewczyna ma prawo wiedzieć”
William Martin, autor Racjonalnego życia płciowego, opublikowanego w Polsce w 1936 roku, pisał to samo, ale nawet bardziej dosadnie: „Dziewczyna (…) ma prawo i obowiązek wiedzieć z góry, co to jest akt płciowy, prawo – ponieważ się oddaje, a więc musi wiedzieć na czym owo oddanie się polega i jak przebiega. Obowiązek zaś, dlatego że małżeństwo nie może być trwałe, gdy kobieta jest kiepską kochanką”.
Ani pierwszy, ani tym bardziej drugi punkt nie był w 1936 roku sprawą oczywistą. Z kolei obyczaj hodowania „głupich gąsek” nie mógł zniknąć, jeśli w tym samym czasie inni specjaliści, jak choćby zasłużony dla nauki Wilhelm Steckel, przestrzegali, że wystawienie dziewczynki na złe wpływy – a nawet zezwolenie, by bawiła się zbyt męskimi zabawkami – może prowadzić do najbardziej niebezpiecznych odchyleń.
Podwójne standardy
Nawet postępowcy nie łudzili się, że to placówki oświatowe wezmą na siebie ciężar uświadamiania dziewcząt. Irena Krzywicka pisała ostro: „Póki nieczysta szmata obłudy nie zostanie zdarta z oficjalnego wychowania, muszą ten ciężar wziąć na siebie rozumni rodzice”.
Reklama
Rzeczywiście, narastające lęki właściwie wykluczały prowadzenie otwartej edukacji seksualnej w żeńskich szkołach. Oficjalnie nic nie stało jej na przeszkodzie. Ministerialny okólnik z 1920 roku odnosił się tak samo do uczniów, jak i uczennic – nawet jeśli proponowany podręcznik adresowano tylko do tych pierwszych. Atmosfera robiła jednak swoje.
Dziewczęcy bunt
Paweł Klinger wspominał historię, do której doszło w prywatnym gimnazjum w jednym z dużych miast.
Dyrektorka placówki – „osoba światła, wybitnie inteligentna i na wskroś postępowa” – z własnej inicjatywy prowadziła lekcje edukacji seksualnej dla najstarszych dziewcząt. Kiedy informacja o tym dotarła do kuratorium, kobieta została bezceremonialnie wyrzucona z pracy za gorszenie młodzieży. Rodzice przyklasnęli decyzji. I tylko uczennice niespodziewanie się zbuntowały.
W długim liście adresowanym do Rady Pedagogicznej otwarcie ogłosiły, że seks ma dla nich znacznie. I to nawet większe niż matematyczne formułki, których za parę lat w ogóle nie będą pamiętać. Czy nie brzmi to łudząco podobnie do fabuły głośnego dzisiaj serialu Netflixa Sex Education?
Reklama
Zagadnienia z tym związane są dla nas najżywotniejsze. Przyczyną tego jest przede wszystkim nasz wiek, wiek dojrzewania, następnie pragnienie poznania spraw, co do których rodzice nasi nie potrafią nas należycie uświadomić i wreszcie różne wypadki zachodzące w domu czy na ulicy, których często jesteśmy świadkami. O kwestiach więc związanych z życiem seksualnym mówimy bardzo często.
A któż do uświadomienia nas jest bardziej powołany niż szkoła? Dawniej sprawy dotyczące życia seksualnego pokrywano obłudnym milczeniem. Nam to jednak nie wystarcza. My chcemy wiedzieć.
Dlaczego (…) o rzeczach najpoważniejszych, o rzeczach, które stanowią najgłębszą istotę życia ludzkiego, mamy się dowiadywać z ust ludzi zupełnie do tego niepowołanych?
List bez odpowiedzi
Nie wiadomo nic o reakcji na stanowczy list. Prawdopodobnie nie było żadnej.
Pruderyjni pedagodzy doszli chyba do wniosku, że buntownicze nastolatki już zostały zepsute przez rozpustną nauczycielkę i nie ma o czym rozmawiać. Niewykluczone też, że od stanowiska zwolenników „reformy seksualnej” woleli zdanie prawicowych dziennikarzy.
Reklama
W 1936 roku autor tekstu W sprawie zdziczenia seksualnego stanowczo sprzeciwiał się podkopującej moralność młodego pokolenia „propagandzie życia ułatwionego”. Powołując się na Episkopat Polski i na innych katolickich publicystów, nawoływał do ratowania uczniów i uczennic.
Co mogło im pomóc? Parę drobnostek. Lekcje religii w szkołach, zniesienie coraz popularniejszych klas koedukacyjnych oraz – bagatela – wielka, patriotyczna idea, „która by rozpłomieniła ich dusze pogardą dla obsesji seksualnej, a entuzjazmem dla prawdy, dobra i piękna”.
***
O życiu intymnym naszych prababek i pradziadków piszę znacznie szerzej w książce pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce. Jej nowe, zaktualizowane wydanie właśnie trafiło do sprzedaży.
Bezkompromisowy obraz obyczajowości w przedwojennej Polsce
Bibliografia
- Klinger Paweł, Vita sexualis. Prawda o życiu płciowem człowieka, Księgarnia Karola Neumillera, Łódź 1930.
- Irena Krzywicka, Kontrola współczesności. Wybór międzywojennej publicystyki społecznej i literackiej z lat 1924-1939, Feminoteka, Warszawa 2008.
- Martin William, Racjonalne życie płciowe, Minerwa, Warszawa 1936.
- Stekel Wilhelm, Nowoczesne małżeństwo, „Ilustrowana Republika”, nr 66, 6 marca 1932.