Nieprzemijający urok czarno-białych filmów i zdjęć z przedwojennej sceny skrywa ponurą prawdę o losie dawnych aktorek. Aby zrobić karierę w teatrze lub kinie w II Rzeczpospolitej kobiety były zmuszane godzić się na molestowanie seksualne. Jeśli protestowały – czekało je bezrobocie i zapomnienie.
Mało kto dzisiaj pamięta, że teatr w przedwojennej Polsce stanowił swoisty azyl dla odważnych, nawet erotyzujących treści.
Reklama
Sanacyjne władze podjęły publiczną walkę z „lubieżnymi” wątkami w filmach oraz ze zbyt wyzwolonymi treściami na stronach wysokonakładowej prasy.
Za sprawą pracy cenzorów w kinie trudno było zobaczyć choćby niewinny pocałunek. Odbiorcy spragnieni mocnych wrażeń ruszali więc do tradycyjnych przybytków kultury. Nawet w zwyczajnym, państwowym teatrze więcej można było zaznać swobody niż przed srebrnym ekranem.
„Grunt to płeć”
Jednych to rozochocało, a innych gorszyło, ale dla wszystkich było jasne, że w kasowej sztuce musi być seks.
„Niezmiennie ważną, wręcz decydującą okolicznością dla szerokiej publiczności jest sprawa erotyczna” – pisał publicysta Antoni Słonimski w 1927 roku. I w krótkich słowach poinstruował początkujących artystów, jak stworzyć autentycznego bestsellera, sztukę, którą będzie chciał zobaczyć każdy:
Reklama
Trzeba pokazać parę młodych ludzi, którzy się mają ochotę ze sobą pocałować. Przeszkadzać im w tym może wojna, porwanie (jak zawsze u Sienkiewicza) lub jakiekolwiek najbłahsze zdarzenie. Przejścia i przygody mogą być nieprawdopodobne i wręcz głupie. Grunt to płeć.
„Oto jest sekret powodzenia!” – triumfował felietonista. I rzeczywiście, popularny był ten teatr, w którym nie brakowało wątków seksualnych.
Problem w tym, że w świetle kobiecych wspomnień nie brakowało ich w żadnym teatrze. Tyle, że nie na scenie, lecz w kuluarach. Mowa nie o wątkach fabularnych, ale o powszechnym molestowaniu kobiet pragnących zdobyć sławę na scenie.
„Moim obowiązkiem jest cię ostrzec”
Irena Krzywicka – postępowa publicystka walcząca o prawa kobiet – w młodości nie marzyła o sięgnięciu po pióro, ale o karierze aktorskiej. Jeszcze jako studentka udała się po pomoc do prawdziwej gwiazdy, swojej imienniczki Ireny Solskiej.
Usłyszała, że ma ładny głos, doskonałą prezencję, może nawet jakieś zaczątki talentu. Ale wybitna aktorka wcale nie zachęcała Krzywickiej do pogoni za marzeniami:
Reklama
Moim obowiązkiem jest cię ostrzec. Czy rozumiesz, co pociąga za sobą wstąpienie na scenę? Przede wszystkim trzeba spać ze wszystkimi. Ze wszystkimi, rozumiesz?
Bo czasem ktoś podrzędny nawet, sufler czy maszynista, może ci zrobić taki kawał, że to przekreśli całą twoją dalszą karierę. Nie mówiąc już o kolegach, o reżyserze, o dyrektorze teatru.
Ja przeszłam to wszystko, ale że wyszłam za mąż za dyrektora (Solskiego), więc teraz mam spokój. W dodatku byłam brzydka, więc jeszcze musiałam się starać o względy tych różnych.
Ty jesteś ładna, więc w tym sensie będzie ci łatwiej. Ale i trudniej jednocześnie, bo więcej będziesz miała kandydatów, a jeżeli zaczniesz robić grymasy, to lepiej od razu zrezygnuj ze sceny.
Warunek kariery
Krzywicka nie była w stanie uwierzyć, że to wszystko prawda. Solska „wystraszyła ją śmiertelnie”, ale mimo to dziewczyna po jakimś czasie spróbowała swoich sił w teatrze. Nie w wielkiej, przesiąkniętej układami instytucji, ale w eksperymentalnym Teatrze Reduta założonym przez Juliusza Osterwę i Mieczysława Limanowskiego.
Ten pierwszy żadnych awansów do niej nie robił. Ale drugi postawił sprawę jasno. Jeśli chciała, by jej „żydowska twarz” kiedykolwiek została pokazana publiczności, to wpierw musiała się z nim przespać.
Nawet nie zastanawiała się nad ta propozycją – w jednej chwili jej fantazje na temat świata sztuki zostały rozbite w drobny mak. Zrezygnowała.
Reklama
Wybrana bibliografia
- Krzywicka Irena, Wyznania gorszycielki, Czytelnik, Warszawa 1995.
- Słonimski Antoni, Kroniki tygodniowe 1927-1931, LTW, Warszawa 2003.
- Tajemnica „Ochrany” filmowej, „Jutro Pracy” 1931, nr 8.