Zatrważająca śmiertelność, brak edukacji, praca od najmłodszych lat. Dzieciństwo na XIX-wiecznej polskiej wsi diametralnie odbiegało od tego, jak dzisiaj wygląda codzienność najmłodszych.
O tym, jak prezentował się los chłopskich córek i synów na XIX-wiecznej galicyjskiej wsi możemy się przekonać między innymi dzięki wspomnieniom Jana Słomki.
Reklama
Urodził się on w 1842 roku we wsi Dzików, która obecnie jest dzielnicą Tarnobrzegu. W trakcie swojego długiego życia (zmarł w 1932 roku) aż przez 40 lat pełnił funkcję wójta rodzinnej miejscowości.
Umierała nawet połowa dzieci
W wydanych po raz pierwszy w 1912 roku Pamiętnikach włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych Jan Słomka doskonale odmalował obraz galicyjskiej wsi drugiej połowy XIX wieku. W niezwykle szczerym opisie życia codziennego ówczesnych rolników poruszył również kwestię tego, jak wyglądała codzienność najmłodszych mieszkańców chłopskich zagród.
Słomka podkreślał, że ówczesne rodziny były bardzo liczne. Chłopi posiadali przeciętnie „po 6-7” dzieci, jednak zdarzały się przypadki, że „bywało też po 12-15”. Jednocześnie tylko około połowa dożywała dorosłości, „reszta zaś wymierała najwięcej w niemowlęctwie i w pierwszych latach życia”.
Działo się tak „wskutek niedostatecznej opieki i nieszczęśliwych wypadków, gdy rodzice byli poza domem, w polu, na weselu itp., wskutek lichego odżywiania, chorób dziecięcych, złego leczenia itp.”.
Chodziły bose w jednej koszuli
Dzieci karmiono piersią często aż do drugiego roku życia. W pierwszych miesiącach chłopi kąpali niemowlęta nawet „dwa razy dziennie, i długo, przylewając w czasie kąpieli ciepłej wody, bo mówili, że w kąpieli dziecko rośnie. Od 4—5 miesięcy kąpali mniej”.
Do kąpieli wkładali leszczynę, susz pszczelny i różne zioła, którymi dziecko okładali, szczególnie głowę, ażeby — jak mówili — dziecko nabrało siły i nie miało na ciele wyrzutów. Taką wodę do kąpieli odgrzewali parę razy, dlatego była czarna i cuchnąca.
Reklama
Przez pierwszy rok nie myto jednak w ogóle górnej części czaszki. Wierzono bowiem, że zmywanie i uciskanie okolic ciemienia w tym czasie może w przyszłości przełożyć się na „wadliwą mowę”. W efekcie:
(…) na ciemieniu tworzyła się u dzieci zawsze skorupa brudu, w czym się też wszy lęgły, i co dopiero po roku, gdy ciemię stwardniało, delikatnie zmywali lub sama ta skorupka odpadała.
Gdy dziecko zaczęło już chodzić, to do szóstego, a czasami nawet dziesiątego roku życia bez względu na płeć „nie nosiło żadnego innego okrycia prócz koszuli lnianej lub konopnej, długiej po kostki”. Niezależnie od pory roku „w takiej koszuli chodziło i spało. Nie znało przy tym obuwia i nakrycia głowy”.
„Były nieśmiałe i bały się obcych”
Z uwagi na liczne potomstwo i obowiązki gospodarskie rodzice nie poświęcali wiele uwagi najmłodszym. Jak pisał z rozbrajającą szczerością autor Pamiętników włościanina:
Reklama
W zimie, gdy takie mniejsze dzieci musiały siedzieć w domu, a były niespokojne i zawadzały na izbie, rodzice wyganiali je »na piec« lub »za piec«.
Również ilekroć do domu zeszli się znajomi na pogadankę, albo przyszedł jakiś niecodzienny gość, na przykład ksiądz po kolędzie, albo organista po spisnem [spisywał on wtedy ile osób powinno pójść do spowiedzi wielkanocnej – RK], dzieci jak na komendę uciekały »na piec« i stamtąd wyglądały na izbę, przypatrując się ukradkiem przybyłym.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Takie podejście sprawiało, że dzieci „były nieśmiałe i bały się obcych”. A jako że nikt nie zawracał sobie głowy ich higieną osobistą chodziły „brudne i rozczochrane”. Od najmłodszych wymagano za to całkowitego posłuszeństwa i okazywania szacunku starszym. Jeżeli:
(…) pastuch, parobczak czy dziewucha odważył starszego wiekiem obrazić, znieważyć, — co obecnie uchodzi często bezkarnie; gdy obrażony młodszego doraźnie ukarał, na przykład wymierzył mu policzek, to zaraz drudzy obecni przy tym lub ojcowie młodego wpływali na niego, aby starszego natychmiast przeprosił; — musiał go w rękę pocałować, uchwycić nisko za nogi, bo inaczej czekała go większa kara.
Praca od najmłodszych lat
Z uwagi na brak nawet jednoklasowych szkół, większość wiejskich dzieci nie odbierała żadnego formalnego wykształcenia. Chłopskie potomstwo musiało jednak od najmłodszych lat pracować. Gdy dziecko tylko nieco podrosło „miało jakieś zajęcie, było używane do pasania, do bawienia młodszego rodzeństwa itp.”.
Starsi uważali (…) próżniaczenie za złe i dzieci gonili do roboty. U biedniejszych, gdy nie miały w dom u co robić, oddawali je na służbę.
Reklama
Przyuczali dzieci do robót gospodarskich, jakie sami znali; gdy ojciec był jakimś rzemieślnikiem wsiowym, to i syna tego rzemiosła nauczył. Do innych zawodów, np. do handlu, dzieci nie oddawali.
Dzieci w wieku od szóstego do dwunastego roku życia (czasami nawet piętnastego) latem większość czasu spędzały na pastwisku doglądając gęsi, trzody, krów i koni. Z zasady zajmowali się tym chłopcy, dziewczęta pomagały zaś matce w domu. Jeżeli pilnowane zwierzęta narobiły szkód lub jeśli stała im się krzywda, kończyło się to zwykle tęgim laniem.
Tak urozmaicały sobie czas
Słomka wspominał przy tym, że dzieci na różne sposoby urozmaicały sobie czas spędzony na pastwisku. Poza organizowaniem rozmaitych zabaw pastuszek:
Na wiosnę chodził za ptakami, i żaden ptak nie ukrył się w tedy ze swym gniazdem. Wybierali jajka wronie, kacze, kuropatwie i inne — i smażyli, jeżeli były czyste. Młode wrony piekli, oblepiwszy w glinie. (…)
Reklama
W lecie, jak tylko zboże zaczęło dojrzewać, pasterze robili »ząbki« na kapelusze słomkowe nie tylko sobie, ale i na sprzedaż.
W czasie żniw i po żniwach, gdy dojrzewały owoce w polach i sadach, zaledwie połowa pastuchów siedziała przy bydle, inni podchodzili do sadów i do pól na rzepę, groch strączkowy itp., a następnie dzielili się zdobyczą z tymi, którzy tymczasem pilnowali bydła.
„Żeby i one zabawę pamiętały”
Pisząc o dzieciństwie na wsi pamiętnikarz dodawał, że ojcowie „dbali także o to, ażeby dzieci, tak chłopaki jak i dziewczęta, skoro już tak podrosły, że mogły bywać na weselu, ocierały się zawczasu i obznajamiały między ludźmi i umiały się zabawić”. Największą bowiem radością matki było „jeżeli córka jej dobrze tańczyła i na weselu miała powodzenie, — jeden ją puszczał, a drugi brał do tańca”.
Jednocześnie Słomka z goryczą zaznaczał, że rodzice „dawali wódkę nawet małym dzieciom, zwłaszcza na zabawach, »żeby i one zabawę pamiętały«, i całkiem nie zważali na to, że dziecku szkodzi to bardziej jeszcze, niż starszemu”.
Bibliografia
- Jan Słomka, Pamiętniki włościanina od pańszczyzny do czasów dzisiejszych, Nakładem Towarzystwa Szkoły Ludowej w Krakowie 1929.