W porównaniu z nimi masoni działali niemal na widoku publicznym. Różokrzyżowcy swoje działania utrzymywali w tak głębokiej tajemnicy, że niewiele można o nich powiedzieć z całą pewnością. Tylko w takim razie skąd wiemy, że w ogóle istnieli?
U progu XVII stulecia – wtedy właśnie, kiedy w Europie wybuchają konflikty narodowościowe i antagonizmy religijne – pojawia się myśl o początku Złotego Wieku. Pod różnymi postaciami ten nastrój oczekiwania obejmuje zarówno katolików, jak i protestantów, powstają projekty idealnych republik, rodzą się dążenia do monarchii uniwersalnej, do powszechnej odnowy obyczajów i wrażliwości religijnej.
Reklama
Z 1614 roku pochodzi manifest Fama fraternitatis, a w 1615 roku ukazuje się drugi tekst – Confessio fraternitatis Rosae crucis: Ad eruditos Europae. W tych manifestach tajemnicze bractwo Różokrzyża ogłasza swoje istnienie, informuje o swoim mitycznym założycielu Christianie Rosenkreutzu i wyraża nadzieję, że powstanie w Europie stowarzyszenie, które wejdzie w posiadanie obfitości złota, srebra i drogich kamieni, żeby móc je rozdawać królom na ich potrzeby i słuszne cele.
Budowla „ukryta przed nikczemnym światem”
W obu manifestach kładzie się nacisk na tajny charakter bractwa i na to, że jego członkowie nie mogą się ujawniać („nasza budowla, choćby nawet sto tysięcy osób widziało ją z bliska, pozostanie na wieki wieków nienaruszalna, niezniszczalna i ukryta przed nikczemnym światem”). Wzywa się jednak wszystkich europejskich uczonych do nawiązania kontaktu z adeptami towarzystwa:
Nawet jeśli na razie nie podajemy do wiadomości naszych nazwisk i dat naszych spotkań […] każdy, kto poda nam swoje nazwisko, będzie mógł z nami rozmawiać albo, w przypadku jakiejś przeszkody, porozumieć się z nami na piśmie.
Prawie natychmiast w całej Europie zaczyna się słać do różokrzyżowców apele; autorem jednego z pierwszych był wpływowy okultysta Robert Fludd. Nikt nie twierdzi, że ich zna, nikt nie nazywa się różokrzyżowcem, ale wszyscy usiłują dać w jakiś sposób do zrozumienia, że z ich programem całkowicie się zgadzają.
Michael Maier w Themis aurea (1618) utrzymuje, że bractwo rzeczywiście istnieje, przyznaje jednak, że on sam jest osobą zbyt prostą, aby być jego członkiem. Wszyscy poświadczają, że grupa jest tajna i dlatego ten, kto mówi, że jest różokrzyżowcem (wbrew zobowiązaniu do zachowania tajemnicy), wcale nim nie jest: „Pisarze różokrzyżowcy twierdzą zwykle, że sami do bractwa nie należą” – pisze Frances Yates (1972).
<strong>Przeczytaj też:</strong> 46% szans, że umrzesz w ciągu 5 lat. Co najczęściej zabijało papieży?Uważa się tak również dzisiaj, przynajmniej jeśli zawierzymy Renému Guénonowi, autorowi biorącemu ideę Różokrzyża bardzo na serio:
Jest prawdopodobne, że większość rzekomych różokrzyżowców, powszechnie tak nazywanych, członkami bractwa nie była […] Jest nawet pewne, że nie mogła różokrzyżowcami być po prostu dlatego, iż należała do stowarzyszeń późniejszych – co może wydać się paradoksalne, a w pierwszej chwili wręcz ze sobą sprzeczne, lecz co łatwo zrozumieć (…).
Czy naprawdę istnieli?
Nie istnieją zatem historyczne dowody istnienia różokrzyżowców; istnieją co najwyżej dowody historyczne, jak najbardziej oczywiste, istnienia ugrupowań późniejszych, które polemizując ze sobą, głoszą się jedynymi i prawdziwymi spadkobiercami pierwotnych różokrzyżowców – jak na przykład AMORC, Anticus et Mysticus Ordo Rosae Crucis [Starodawny i Mistyczny Zakon Różokrzyża], którego pseudoegipską świątynię możecie jeszcze zwiedzić w kalifornijskim San José.
Ta jedna z organizacji spod znaku Różokrzyża, nawiązująca do tysiącletniej tradycji, powie wam bez wahania, że dotyczące owej tradycji dokumenty są niedostępne: „Zrozumiecie, rzecz jasna – czytamy dziś jeszcze w Le manuel rosicrucien (1984) – że Wielkie Bractwo i Wielka Biała Loża nie są stowarzyszeniami widzialnymi”.
A w oficjalnych dokumentach Anticus et Mysticus Ordo Rosae Crucis oświadcza się, że oryginalne teksty legitymujące zakon istnieją z pewnością, lecz z oczywistych przyczyn przechowywane są zamknięte w niedostępnych archiwach.
Mistrzowski chwyt Kartezjusza
W 1623 roku pojawiają się w Paryżu anonimowe manifesty oznajmiające przybycie do miasta różokrzyżowców; wywołuje to gwałtowne polemiki, z podejrzeniem, że różokrzyżowcy są czcicielami szatana, włącznie.
Reklama
O przynależność podejrzewa się nawet Kartezjusza, który podczas podróży po Niemczech próbował – jak utrzymywano – zbliżyć się do członków bractwa (oczywiście bez skutku). Po powrocie do Paryża wybawia się on z tarapatów, stosując mistrzowski chwyt: ponieważ panowało przekonanie, że różokrzyżowcy są niewidzialni, wielokrotnie pokazuje się publiczności, zadając w ten sposób kłam krążącym o nim pogłoskom (…).
Pomysł biednego Kartezjusza mówi nam to, co powtórzy później Simmel w swoim eseju o tajności: typową cechą tajnych stowarzyszeń jest niewidzialność. I w istocie niewidzialnymi chciały być zawsze tajne stowarzyszenia, takie jak związek karbonariuszy.
W przypadku tajemniczych iluminatów bawarskich (a także dziś jeszcze w przypadku niektórych organizacji terrorystycznych) poszczególne grupki adeptów znają tylko swoich bezpośrednich przełożonych, nie znają członków władz wyższych.
Śmierć wielu karbonariuszy na gilotynie lub przed plutonem egzekucyjnym spowodowana była nie tyle tym, że nie zdołano zachować tajemnicy, ile tym, że skoro celem tajnego stowarzyszenia jest wywołanie rewolty, tajemnica się kończy z chwilą jej wybuchu.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Krzysztof Kolumb handlował niewolnikami. Jak uzasadniał ten ohydny proceder?Istnieją tajemnice – jak w przypadku grup przygotowujących w ukryciu publiczne oferty promocyjne celem nabycia pakietu akcji – które przestają być tajemnicami, kiedy transakcja się udaje albo z hukiem upada. Tajemnice grup ukierunkowanych na dokładnie ustalony cel muszą być bardzo ograniczone w czasie, w przeciwnym razie członkowie grupy okazują się dzieciakami, którym nic nie wychodzi.
Pośrednicy między templariuszami a masonerią
Całkiem inny był jednak przypadek różokrzyżowców, którzy nie zamierzali niczego osiągnąć natychmiast. Aby wyjaśnić, dlaczego ich niewidzialność nie wyklucza ich istnienia, niejaki Neuhaus opublikował w 1623 roku Avertissement pieux et très utile des frères de la Rose-Croix, gdzie zapytywał, czy istnieją, kim są, skąd biorą swoją nazwę i dlaczego ujawnili się ogółowi.
Zakończył niezwykłym argumentem, że „ponieważ zmieniają nazwiska lub tworzą z nich anagramy, ukrywają swój wiek i pojawiają się jako nieznajomi, żaden logik nie zaprzeczy, że muszą istnieć”. Przyczyną wielkiej popularności różokrzyżowców było to, że zapowiadali tajemnicę, ale mówili o wszystkim, tylko oczywiście nie o charakterze owej tajemnicy.
W XVIII wieku powstała związana w jakiś sposób z różokrzyżową tradycją masoneria symboliczna, która Konstytucją Andersona starała się uwierzytelnić, wywodząc swoje początki od budowniczych Świątyni Salomona. W latach późniejszych, wraz z masonerią zwaną szkocką, do mitu o początkach włącza się wątek stosunków budowniczych Świątyni z templariuszami, których tajne tradycje miałyby dotrzeć do masonerii nowoczesnej za pośrednictwem bractwa różokrzyżowców.
Reklama
Dla podtrzymania takiej tezy wiele organizacji masońskich wybrało – prawie zawsze w konflikcie z Wielką Lożą Londyńską – symbole i obrządki mogące uzasadnić w oczywisty sposób ich odwoływanie się do tradycji templariuszowskiej i różokrzyżowej.
Na ramionach olbrzymów to kwintesencja intelektualnego świata Umberta Eco. Kliknij i dowiedz się więcej.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Umberta Eco Na ramionach olbrzymów wydanej nakładem Oficyny Literackiej Noir Sur Blanc (2019). Książkę możesz kupić na stronie wydawcy.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.