Po niepowodzeniu inwazji na Rosję i klęsce pod Lipskiem wszyscy zdawali sobie sprawę, że Napoleon Bonaparte jest na przegranej pozycji. Wyjątkiem był sam cesarz Francuzów, który nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. Oto jak wyglądały ostatnie miesiące Bonapartego przed abdykacją w kwietniu 1814 roku.
Niemcy powstały po Lipsku, tak jak poprzednio Hiszpania po Bailén, nie na skutek królewskich proklamacji lub uchwał parlamentarnych, lecz skutkiem przebudzenia się duszy narodu. Poeta Körner nie żył, poległ w bitwie, ale żyły jego pieśni.
Reklama
Francja bez pieniędzy i armii
Bawaria nagle zerwała sojusz z Francją i przeszła na przeciwną stronę. To samo uczyniła Holandia. Król neapolitański Joachim rzucił swą złotą laseczkę, z którą chadzał w bój, wziął w rękę berło i podjął na nowo pertraktacje z Austrią.
Książę Wellington powoli ale stale posuwał się w głąb francuskiego terytorium. Bordeaux było gotowe powitać księcia Angoulême i przypiąć białą kokardę Burbonów. Cała Francja tęskniła do pokoju. Po dwudziestu latach nieustannej wojny dwie wielkie armie zostały zniszczone w ciągu dwóch ostatnich kampanii i kraj był wyczerpany.
We Francji nie było ani pieniędzy, ani przemysłu, ani handlu, ani armii, ani loty, ani koni, ani amunicji. Ku Renowi podchodziły wojska Rosji, Prus, Bawarii, Saksonii, Austrii i Szwecji, zaś armia angielska stała już na północ od Pirenejów.
Jeden tylko człowiek, najtęższy umysł tego stulecia, nie chciał czy nie mógł zrozumieć położenia, i walka trwała nadal. Pierwszy i ostatni raz w swym życiu cesarz musiał być w defensywie. Wykazał całemu światu, że jest niedoścignionym mistrzem w ataku, w 1814 roku musiał podjąć się nowej dla niego sztuki.
Siedmiu marszałków było z nim w tej chwili, gdy nieprzyjacielskie kolumny przeszły Mozelę, Mozę i doszły do Marny: Berthier, Ney i Mortier z liczby osiemnastu marszałków pierwszej nominacji oraz Victor, Oudinot, Marmont i Macdonald z marszałków późniejszych. Augereau stał w Lyonie z 25 000 ludzi.
Soult opierał się Wellingtonowi między Bajonną a Tuluzą, Suchet zaś znad granicy Katalonii posyłał, ilu tylko mógł, ludzi Augereau. Davout wytrwale trzymał się w Hamburgu, Bernadotte najeżdżał ziemię ojczystą, Murat zaś spiskował przeciw niej. Moncey i Lefèbvre byli w Paryżu. Reszta marszałków bądź nie żyła, bądź była w rozproszeniu.
Reklama
Początek kampanii 1814 roku
Ale nawet tych siedmiu marszałków weteranów mały brało udział w wypadkach rozgrywających się wiosną 1814 roku w uroczych dolinach Marny i Sekwany. Kampania 1814 roku jest dziełem cesarza i nikogo więcej prócz niego. Zaczął powoli. W ciągu dwóch tygodni, ostatniego tygodnia stycznia i pierwszego – lutego, był on jeszcze tym Napoleonem spod Borodino lub Drezna, powolnym, niezdecydowanym, ociężałym.
Pierwszego lutego jego armia, składająca się z weteranów i młodych chłopców, poniosła ciężką porażkę pod La Rothière i tylko wielka śnieżyca uniemożliwiła Blücherowi wyzyskanie swego zwycięstwa. Był to jedyny wypadek, gdy śnieg pomógł cesarzowi.
Utrudniał mu marsz wtedy, gdy jako Pierwszy Konsul prowadził w 1800 roku armię rezerwową przez Wielką Przełęcz św. Bernarda, by odciąć Melasa od Wiednia i w ciągu jednego dnia zawładnąć na nowo Italią; pod Iławą sprowadził z właściwego kierunku atak Augereau, w Boże Narodzenie 1808 roku tak zasypał przejścia w Gwadaramie, że John Moore zyskał jeden dzień w wyścigu do Corunii; odegrał też swą rolę w odwrocie 1812 roku.
Napoleon staje do walki
Lecz pod La Rothière przeszedł wreszcie na stronę Napoleona. Zdaje się, że w ciągu całego tygodnia po tej porażce Napoleon był tego zdania co wszyscy: że sprawa jest przegrana, ale ósmego lutego obudziła się w nim energia. Pokazał wtedy światu widowisko sprzed osiemnastu lat, na poły już zapomniane, na poły przyćmione późniejszymi wypadkami: młodego artylerzysty-generała z 1796 roku operującego armią złożoną z 50 000 ludzi.
Reklama
W ciągu dwudziestu sześciu dni Napoleon znów włożył „długie buty”, rzucał swą armię tu i tam, zadawał ciosy raz po razie, to gromiąc Blüchera, to zjawiając się niespodzianie na skrzydle Austriaków i przepędzając Schwarzenberga do granicy, to odcinając i niemal niwecząc korpus rosyjski. Châtillon-sur-Marne, Champaubert, Montmirail, Château-Thierry, Vauchamps, Nangis, Montereau, wszystko to były zadziwiające zwycięstwa, odniesione w okolicach miasteczka Brienne, gdzie kadet Bonaparte studiował teorię wojny na cztery lata przed zdobyciem przez motłoch Bastylii.
Tempo było niesłychane. Ale czy to długo trwać mogło? Czy 50 000 ludzi pod największym wodzem świata, olśniewającym szczytem swych umiejętności, mogło naprawdę pobić 400 000 nieprzyjaciół? Była tylko jedna, jedyna szansa.
Ostatnia nadzieja Bonapartego
Gdyby Augereau z 25 000 żołnierzy nadszedł z Lyonu i odciął Austriaków od ich ojczyzny, można się założyć, że wódz Austriaków, który już wówczas okazywał pewną chwiejność, zrobiłby to, co robił każdy z jego rodaków w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Widząc się odciętym, upadłby na duchu. A gdyby Austria nie wchodziła już w grę, kto wie, co stałoby się z carem i Bernadottem? Armia zaś Blüchera tak została rozbita, że przynajmniej przez pewien czas nie była zdolna do akcji.
Wszystko więc zależało od Augereau. Marszałek książę Castiglione otrzymał odpowiednie rozkazy trzynastego lutego, lecz nie ruszył się z miejsca. Szesnastego Napoleon napisał do niego powtórnie, przynaglając go gwałtownie: „Jeśli jeszcze jesteś tym dawnym Augereau spod Castiglione” – wołał. Na to stary „wiarus” odpowiedział: „Daj mi ludzi spod Castiglione” i nie ruszył się aż do 28 lutego, ale wtedy już było za późno. Napoleona nie zawiodła ostatnia karta.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Tej ostatniej karty zupełnie nie było w talii. Dziewiątego marca Ney poprowadził pod Laon starą gwardię do ataku, po raz pierwszy od wielu lat. Marmont jednak, który zaczynał tracić odwagę, popełnił fatalny błąd i pozwolił na to – on, artylerzysta – aby nieprzyjaciel napadł na niego znienacka i zabrał mu wszystkie działa.
„Cesarz miałby słuszność, gdyby go kazał rozstrzelać” – zawołał Berthier – „lecz tak go lubi, że nie odebrał mu nawet dowództwa”. Dlaczegóżby cesarz nie miał lubić Marmonta, swego towarzysza z dawnych młodych lat? Mógł wszak ufać Marmontowi, podobnie jak ufał Victorowi, który był razem z nim w Tulonie, jak Berthierowi, który nie opuszczał jego boku od 1796 roku, jak wiernemu niczym pies Neyowi, jak Macdonaldowi i dobrotliwemu Mortierowi. Ci ludzie nie opuściliby go nigdy.
Reklama
Zabrakło starej gwardii
A jednak – czy nie opuściliby go? Po zwycięstwie pod Champaubert Napoleon zawołał w uniesieniu: „Jeszcze jedno takie zwycięstwo a będę nad Wisłą”, na co ani Berthier, ani Marmont nie odrzekli ani słowa. Czyżby święty ogień wygasł istotnie? Zdrada Augereau mogła dać powód do niepokoju – no, ale Augereau zawsze był podstępnym i fałszywym łotrem. Nic przeto dziwnego, że postąpił podle.
Ale – gdzie byli ci ludzie spod Castiglione? Gdzie byli ci ludzie, co zdobyli most pod Lodi, co walczyli na wyżynie Rivoli, co z Masséną na czele przebyli Karnickie Alpy? Tu zaś, na wzgórzach nad Marną, w roku Pańskim 1814, ci nowi żołnierze nie umieli się tak bić jak tamci starzy. I skąd mogli umieć?
Co to opowiadał Marmont – pod Champaubert spytał młodego żołnierza, dlaczego nie strzela, a ten odpowiedział mu, że strzelałby chętnie, gdyby wiedział, jak nabić karabin. A pod Craonne dywizja młodej gwardii, uformowana zaledwie przed dwudziestu dniami, stała w zwartym szyku trzy godziny pod ogniem nieprzyjaciela, ponieważ nie wiedziała, jak się rozwinąć.
Młoda gwardia! A wszak sam Napoleon widział, jak stary Drouot, komendant artylerii, podczas bitwy pod Arcis pokazywał kanonierom, jak należy ustawiać działa. Proszę sobie wyobrazić Sénarmonta musztrującego kanonierów podczas szturmowania przez Neya miasta Frydlandu w 1807 roku. Proszę sobie wyobrazić Marmonta uczącego pod Marengo artylerzystów, jak należy nabijać te ostatnie pięć armat w chwili, gdy Desaix przygotowywał kontratak, młody zaś Kellermann w gaju morwowym czekał ze swą garścią kirasjerów na odpowiednią chwilę do natarcia.
Reklama
Drobne zwycięstwa nie miały znaczenia
Proszę sobie wyobrazić Murata, gdyby w tę zamieć śnieżną pod Iławą musiał wstrzymać szarżę i zająć się uczeniem żołnierzy, jak należy atakować w szyku konnym. Proszę sobie wyobrazić – ale nie było już czasu na wyobrażanie sobie czegokolwiek. „Długie buty”, „jeszcze jedno zwycięstwo” i „będę znów nad Wisłą”.
Piorunujące zwycięstwa były bezowocne i cała znakomita strategia nie prowadziła do niczego. Nagle stary Blücher przeczuł prawdę, rzecz rzadko przytrafiająca się ludziom jego rasy, i zrozumiał, że ta garść atakujących go bezustannie Francuzów nie posiada dostatecznej siły, aby go pobić. Gdy przeto cesarz wygrywał swą ostatnią kartę i przecinał linie komunikacyjne sojuszników, Blücher nie zwrócił na to żadnej uwagi i pomaszerował wprost na Paryż. Cesarz zmuszony był wrócić i bronić swej stolicy.
Byli z nim wówczas z marszałków tylko: Berthier, Ney, Mortier, Marmont, Oudinot i Macdonald. Victor za zupełne niedołęstwo został pozbawiony dowództwa. Grono marszałków powiększył później dzielny Moncey, przyprowadzając na pomoc z Paryża gwardię narodową oraz garść studentów Szkoły Politechnicznej. Augereau jawnie zdradził, Murat zaś w Italii zbrojnie wystąpił przeciw wicekrólowi Eugeniuszowi. W dalekim Hamburgu trzymał się nieugięty Davout i oczekiwał pomocy, o której wiedział, że nie nadejdzie.
Marszałkowie stawiają sprawę jasno
Czwartego kwietnia sześciu marszałków stało na tarasie pałacu w Fontainebleau i patrzyło, jak cesarz robił przegląd gwardii. Przyłączył się do nich marszałek Lefèbvre, książę Gdańska, stary żołnierz alzacki. Z dwudziestu sześciu marszałków pozostało przy cesarzu tylko tych siedmiu, ósmy, Berthier, znajdował się w swym biurze.
Walczyli oni pod murami tylu stolic: Lizbony, Madrytu, Rzymu, Mediolanu, Turynu, Berna, Wenecji, Antwerpii, Monachium, Neapolu, Berlina, Drezna, Warszawy, Kairu, Jerozolimy i Moskwy, w końcu przyszło im walczyć pod murami ich własnej stolicy.
Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, który z zebranych marszałków rozpoczął rozmowę, który poruszył dręczące wszystkich pytanie. Prawdopodobnie był to Ney, najbardziej szorstki ze wszystkich. Od chwili owego wybuchu pasji i gniewu na cesarza pod Borodino Ney zachowywał się bardzo dziwnie. Było w nim coś desperackiego, niemal histerycznego, co dzisiaj przypisywano by skutkom kontuzji. Gdy przeto zebrani na tarasie marszałkowie nagle postanowili wysłać tegoż dnia deputację do Napoleona, Ney zaofiarował się, że pójdzie. Lefèbvre i Moncey zgodzili się mu towarzyszyć.
Reklama
Berthier był u Napoleona w chwili, gdy trzej marszałkowie weszli do gabinetu cesarza i zażądali od niego, żeby zaprzestał dalszej walki i zrzekł się tronu. Napoleon z wielkim spokojem i godnością wyłożył im swe zamiary, wyszczególnił rezerwy dążące mu na pomoc do Fontainebleau i mówił o narodowym powstaniu przeciw najeźdźcom. Deputacja wysłuchała go w grobowym milczeniu.
Abdykacja Napoleona
Nawet Berthier nie odezwał się ani słowem. Wtem weszli Oudinot i Macdonald z raportem, że wojska ich przybyły. Napoleon ponownie opowiedział o swoich planach. Znów zapadło milczenie. Wreszcie Macdonald rzekł: „Postanowiliśmy raz z tym wszystkim skończyć”. Napoleon po raz trzeci rozpoczął im tłumaczyć, lecz Ney, Ney spod Borodino, przerwał mu, temu strasznemu cesarzowi, mówiąc: „Armia nie pójdzie”.
Cesarz jedyny raz w ciągu tej całej rozmowy podniósł głos i powiedział: „Armia będzie mi posłuszna”.
„Armia będzie słuchała swych generałów” – odrzekł Ney i na tym rozmowa się skończyła.
Tej nocy cesarz podpisał akt abdykacyjny na rzecz swego syna, króla Rzymu. Marszałkowie położyli kres jego panowaniu, lecz nie mieli bynajmniej zamiaru pozbawić jego dynastii praw do tronu.
Reklama
Ney i Macdonald wzięli podpisany akt abdykacyjny i pojechali z nim do kwatery cara Aleksandra w Paryżu. Po drodze wstąpili do Marmonta i zabrali go ze sobą. Piątego kwietnia 1814 roku o pierwszej rano car przyjął ich i z szacunkiem wysłuchał Neya – jedynego człowieka z 600 000, którego nie potrafili zmóc ani kozacy cara, ani klimat jego państwa – proszącego, aby przyjęto abdykację Napoleona, lecz utrzymano jego dynastię.
Car obiecał delegatom swe poparcie i prosił ich, aby przybyli do niego ponownie o dziewiątej rano. Mając słowo Aleksandra można było sprawę uważać za załatwioną pomyślnie. A jednak tak nie było, dynastia nie została utrzymana i Burbonowie wrócili na tron.
„Wszystkiemu winna twoja nienasycona ambicja”
A stało się to dlatego, że w czasie pomiędzy rozmową z carem o pierwszej rano a wyznaczonym spotkaniem na dziewiątą korpus Augusta Fryderyka Ludwika Viesse de Marmonta, księcia Raguzy, kadeta artylerii z Brienne, starego towarzysza broni z Italii i Egiptu, na rozkaz swego dowódcy przeszedł na stronę nieprzyjaciela.
Wtedy sojusznicy spostrzegli, że sprawa ich stoi lepiej niż przypuszczali, wykreślili dynastię z aktu abdykacyjnego i dwudziestego szóstego kwietnia 1814 roku Ludwik Stanisław Ksawery, brat ostatniego króla, stary, tłusty podagryk wylądował w Calais, by objąć w spuściznie Orły spod Marengo i Austerlitz.
Reklama
Marmont był najdawniejszym przyjacielem cesarza. Gdy Napoleon jechał na Elbę, zobaczył w pobliżu Valence, po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat, francuskich żołnierzy z kokardami. Nieco dalej spotkał ich dowódcę, marszałka Augereau, księcia Castiglione, również z tym emblematem Burbonów. Napoleon kazał woźnicy zatrzymać się, wysiadł z powozu, zdjął kapelusz i uścisnął marszałka. Augereau nie zdejmując kapelusza z głowy oddał mu uścisk.
„Źle się zachowałeś w stosunku do mnie” – rzekł bez goryczy Napoleon. Ulicznik o jastrzębim nosie wybuchnął, mówiąc do Napoleona w drugiej osobie liczby pojedynczej, tak jak kiedyś, bardzo dawno, gdy Napoleon był generałem Bonapartem Armii Italii, on zaś sam, przez kilka krótkich miesięcy, generałem Armii Renu.
„Wszystkiemu winna twoja nienasycona ambicja” – krzyczał. – „Wszystko jej poświęciłeś, nawet szczęście Francji. Tyle dbam o Burbonów co i o ciebie. Dbam tylko o Francję”. Napoleon nic na to nie odpowiedział, uchylił kapelusza, odwrócił się i poszedł do powozu.
Marszałek-książę założył ręce na plecy i niedbale skinął mu głową. Przed kilkoma zaledwie dniami wydał on był proklamację do swego korpusu, w której oświadczył, że „są oni zwolnieni od przysięgi na wierność przez abdykację tego człowieka, który poświęcił miliony ofiar dla swej ambicji, a nie umiał umrzeć, jak na żołnierza przystało”.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Archibalda Gordona Macdonella pt. Napoleon i jego marszałkowie. Jej limitowana edycja ukazała się w 2022 roku nakład wydawnictwa Bellona.