W latach 1860–1914 około 10 mln mieszkańców ziem polskich, w przytłaczającej większości z warstwy chłopskiej, opuściło te tereny. Była to 1/3 całej populacji. Aż 3,6 mln nigdy nie powróciło do kraju. O emigracji zarobkowej polskich chłopów w drugiej połowie XIX wieku pisze Adam Walaszek w najnowszym numerze Pomocnika historycznego „Polityki”.
Pouwłaszczeniową wieś charakteryzowały postępujące przeludnienie i dojmujący głód ziemi (72 proc. gospodarstw chłopskich na obszarze wszystkich zaborów stanowiły małe lub karłowate – do 5 ha). Konieczne stały się pieniądze. Trzeba było spłacać podatki, długi, zabezpieczać się na okoliczność złych zbiorów.
Reklama
Miliony chłopskich emigrantów
Wieś została wciągnięta w orbitę gospodarki towarowo-pieniężnej. Dość powiedzieć, że w latach 1885–1905 zadłużenie galicyjskich chłopów wzrosło 12-krotnie. Pieniądz stał się dla nich nową wartością, jednak niełatwo było go zyskać. Poczęto więc szukać go gdzie indziej.
Na początku XX w. Franciszek Bujak, ekonomista, socjolog i historyk, zauważył, że chłopi mieli dość rozległe kontakty ze światem zewnętrznym: „Znaczne ożywienie emigracji zarobkowej zaraz po uwłaszczeniu dowodzi, że ludność (…) znała dalekie strony i drogi do nich”. Rozszerzały się chłopskie horyzonty.
Podczas targów, jarmarków słyszano o przygodach migrantów i o cudach dalekiego świata. Prowokował gwizd przejeżdżających pociągów, który mówił, że świat jest większy, że może być lepszy. Rozprawiano o tym w karczmach, wiejskich centrach życia towarzyskiego.
W ostatnich dziesięcioleciach XIX w. migranci zaczynali przekraczać częściej granice zaborowe i kierowali się na tereny innych państw. W północno-wschodnich prowincjach Niemiec odpływ ludności na zachód i ucieczka ze wsi do miast (Landflucht) prowadziły do braku siły roboczej w rolnictwie. Wschodnie prowincje Niemiec uzależniły się od wędrownych robotników spoza terenu państwa.
Choć sezonowe migracje nie prowadziły do stałego osadnictwa, warto o nich wspomnieć, gdyż oswajały ludność z wędrówkami. W sezonie 1912/13 – według niektórych danych – we wschod nich Niemczech przebywało 449 tys. robotników z Galicji i Królestwa Polskiego.
Wśród napływających do Ameryki Słowian Polacy stanowili 40 proc. Przyjmowane dla nich, dla lat 1870–1921, szacunki wahają się pomiędzy 2,3 a 2,5 mln. Pojawiające się niekiedy liczby wyższe uwzględniają najpewniej również Rusinów i Żydów. Z zaboru pruskiego dotarło do USA ok. 450 tys. Polaków, z austriackiego 900 tys., z rosyjskiego 950 tys. Masowa migracja do Ameryki rozpoczęła się na terenach etnicznie mieszanych i przygranicznych. Polacy wstępowali w ślady Niemców.
Reklama
Pierwsi mieszkańcy wsi płyną do Ameryki
Pierwsza zorganizowana grupa chłopskich wychodźców wyjechała do Teksasu w 1854 r. ze Śląska Opolskiego, z którego wyjeżdżali już Niemcy. Później fala emigracyjna stopniowo rozlewała się coraz szerzej w zaborze pruskim i dalej. W Królestwie Polskim emigracja wystąpiła w powiatach graniczących z Wielkopolską i na północnym Mazowszu, sąsiadującym z Prusami Wschodnimi, czyli terenami znającymi migracje od pierwszej połowy XIX w.
Do Galicji gorączka emigracyjna dotarła raczej z południa. Wędrówki rozpoczęła ludność powiatów sąsiadujących ze Spiszem, zaś ruch Polaków pociągnął za sobą Rusinów.
Kolej żelazna wiązała niektóre regiony z ośrodkami przemysłowymi i portami Zachodu. Na odległych i izolowanych terenach, np. Polesia czy Podola, brak takich połączeń sprawiał, że dalekich wędrówek tam nie obserwowano. Wprowadzenie na atlantyckie szlaki parowców skróciło podróż zaoceaniczną (odbywaną głównie z Bremy lub Hamburga) do dwóch tygodni, przed Wielką Wojną nawet do pięciu dni. Koszt podróży malał.
Najpewniej pierwszymi osobami, które podejmowały daleką i niebezpieczną podróż, byli ludzie najluźniej związani ze społecznością wioskową, żyjący na jej marginesie, często niedawno do wsi przybyli, wyrobnicy. W Krzywej, galicyjskiej wsi powiatu ropczyckiego, pierwszym, który wyjechał za ocean, był w latach 80. XIX w. Wojciech Łagowski. W książce Jerzego Fiericha Przeszłość wsi powiatu ropczyckiego w ustach ich mieszkańców znajdujemy taką relację:
Reklama
Toż to było we wsi strachu i gadania bez liku, bowiem naród bał się koleją jechać, a cóż dopiero okrętem, którego nikt nie widział. W rok później wyjechał drugi, potem trzeci, a kiedy ci przysłali rodzinie kilka dolarów, to istny szał opanował wszystkich, pożyczał gdzie kto mógł na drogę i wyjeżdżał do złotodajnego kraju.
Migracja łańcuchowa ze wsi
Gdy wieś odkryła możliwości i korzyści płynące z wyjazdów, strumienie migracyjne zaczęły płynąć nieprzerwanie. Opisując wychodźstwo z innej wsi, z Maszkienic, Franciszek Bujak dowodził, jak migracje za Atlantyk dodawały się po prostu do repertuaru zarobkowych wędrówek od dawna znanych i dostępnych mieszkańcom wsi.
Gdy w 1899 r. połowa posiadających ziemie nie mogła się we wsi utrzymać i musiała poza nią dorabiać, pierwsza osoba wyjechała z Maszkienic do Pensylwanii. Odtąd we wsi zaczął się masowy ruch i do 1911 r. wyjazdy do USA wzrosły 14-krotnie.
W literaturze mówi się o migracji łańcuchowej, gdy wyjazd jednych osób pociągał za sobą wyjazd kolejnych. Do Hameryki wypychała nie tylko konieczność życiowa, lecz także chęć awansu społecznego. Później w Ameryce śpiewano z nutą goryczy:
Reklama
W kraju mi nad łbem wszyscy krakali,
Jak zatracone gawrony:
„Jesteś chłop swarny, przytem dość zdarny,
Jedźże w świat szukać fortuny”.I tak mi cięgiem to przekładali,
Sypali siuflą talary,
Tak Amerykę mi wychwalali,
Aż me skusili psiewiary.Myślę se, trudno, trzeba spróbować,
Sprzedałem kunie i byki,
Siwkartem [bilet okrętowy] kupił, by przyładować
Do tej kochanej Hameryki.
Lepszą, bezpieczniejszą przyszłość rozumiano w ramach obowiązujących na wsi systemów wartości. Za uzyskaną gotówkę można było zbudować dom, kupić ziemię, zyskać prestiż. Wszak w ciągu dwóch miesięcy w Ameryce zarobić można było tyle, ile w ciągu całego sezonu pracy na roli w Niemczech!
Migrację, gdy stała się masowa, organizowały rodziny i krewni, także znajomi, choć często korzystano z pomocy pośredników. Pomiędzy tymi, którzy wyjechali, a tymi, którzy pozostali w europejskich wsiach, trwał nieustanny dialog prowadzony za pośrednictwem tysięcy wysyłanych listów.
14-krotny wzrost
Wyjazdy do USA w zamierzeniu miały charakter czasowy (jedynie ok. 10 proc. wychodźców od razu osiedlało się w USA na roli, np. w stanach Wisconsin, Nebraska, Connecticut). W rzeczywistości powracało ok. 30 proc. wyjeżdżających. Niektórzy później wyjeżdżali ponownie lub wielokrotnie.
Reklama
Emigrowano zatem ze wsi w różne strony świata. Na ziemie Cesarstwa Niemieckiego, do Austro-Węgier, Francji, Rosji, poza Europą do Kanady, Brazylii, Argentyny, Australii. Ale najliczniej właśnie do Stanów Zjednoczonych Ameryki, których produkcja przemysłowa pomiędzy 1870 a 1929 r. wzrosła 14-krotnie. Dynamicznie rozwijający się, modernizowany przemysł poszukiwał rąk do pracy. Błyskawicznie rozrastały się miasta.
Pomiędzy 1870 a 1900 r. Chicago potroiło liczbę mieszkańców. Przybyszów z Europy Zachodniej stopniowo zastępowali wychodźcy ze wschodnich i południowych krańców Starego Kontynentu. W 1910 r. imigranci stanowili 1/5 amerykańskiej siły roboczej i 2/3 robotników przemysłowych.
Ruch transatlantycki był swobodny. Liberalny świat XIX w. wycofał się z ograniczeń i restrykcji podróżowania, które dotąd stosowano np. wobec pewnych grup zawodowych. Od początku swego istnienia USA zabiegały o imigrantów. Wjazd był zatem łatwy. Lekarze sprawdzali, czy statek nie przywlekał epidemii, dokonywano inspekcji celnej i przybyszów wpuszczano na ląd.
Regulacje prawne
Po wojnie secesyjnej jednak, gdy liczba migrantów rosła, anglosaskie protestanckie społeczeństwo nie było im przychylne. Niekiedy fale natywizmu, czyli antycudzoziemskich nastrojów, wznosiły się niebezpiecznie. Do 1882 r. ograniczenia nie dotyczyły grup narodowościowych, rasowych, kulturowych, ale jedynie jednostek. Nie wpuszczano osób, które zdaniem ustawodawców zagrażały bezpieczeństwu, mogły narazić instytucje na wydatki itp.
Foran Act z 1885 r. nie zezwalał na wjazd osobom posiadającym zawarte wcześniej, jeszcze w Europie, kontrakty na pracę w USA, a to w trosce o utrzymanie wolnej konkurencji na rynku pracy tego kraju. Zabiegały o to amerykańskie związki zawodowe.
Od 1891 r., a później po zaostrzeniach w 1903 i 1907 r. nie wolno było wpuszczać chorych umysłowo, „idiotów”, chorych zakaźnie, epileptyków, kryminalistów, poligamistów, prostytutek, anarchistów, „zawodowych żebraków”. Pierwszą fundamentalną zmianę przepisów imigracyjnych przyniósł Anti-Chinese Act, który zakazał wjazdu do USA Chińczykom – wszystkim członkom tej grupy rasowej.
Reklama
Kontrola zmuszała do rozbudowy biurokracji. Po 1875 r. sprawy imigracji znalazły się w gestii władz federalnych. W 1891 r. stworzono federalne Biuro Imigracji. W sumie jednak niewielu ludzi nie wpuszczono na teren USA. W 1905 r. np. oddalono z portów 12 724 osoby, tj. mniej niż 1 proc. wszystkich aspirujących. W 1892 r. w Nowym Jorku miejscem kontroli imigracji stała się nowojorska stacja Ellis Island (wcześniej było to Castel Garden).
To czekało emigrujących chłopów
Odpowiedzialność za wywiezienie osoby niewpuszczonej spoczywała na towarzystwach okrętowych, na które zresztą spadały kary finansowe. Aby tego uniknąć, w Europie również wprowadzano kontrole, dokonując wstępnego przeglądu potencjalnych podróżnych. W portach utworzono miejsca profesjonalnej opieki nad migrantami.
Po wybuchu epidemii cholery w Hamburgu w 1892 r., przywiezionej przez przybyszów ze wschodu, władze i dwie największe linie okrętowe, Nord German Lloyd i HAPAG, wprowadziły kontrole na głównych przejściach granicznych. Przeprowadzano tam wstępne badania lekarskie, dezynfekcję osób i bagażu.
Mary Antin, emigrantka z Połocka w Rosji, wspominała trudności przekraczania granicy w Eydtkuhnen (Ejtkuny, dziś Czernyszewskoje). Z ostatniej stacji kolejowej w Prusach Wschodnich podróżować można było w głąb Niemiec. W Ruhleben w Berlinie, podczas kolejnej przesiadki, rodzinę Antin (wraz z wieloma innymi) poddano badaniom, dezynfekcji i dwutygodniowej kwarantannie.
Reklama
Opisywała wyjątkowo gburowaty, by nie rzec brutalny, sposób, w jaki ich traktowano („jak bydło”, „jak głupie zwierzęta, bezbronne i potulne”). Jej późniejsze wrażenia z Ellis Island były bardziej pozytywne. Najwyraźniej rodzina przeszła wszelkie badania i testy jeszcze przed opuszczeniem Europy.
„Każdy migrant trząsł się ze strachu”
Monumentalne dworce kolejowe w Hamburgu i Bremie, Bremerhaven wzniesione w wilhelmińskim stylu systematycznie rozbudowywano, dodając kolejne miejsca dla obsługi emigrantów. Zbliżanie się do portu przeznaczenia wzbudzało ogromne podniecenie. Za dnia imigranci przepychali się do relingów, chcieli zyskać najlepszy widok na miasto i port.
Dzieci sadzano na plecach. „Chorzy wracają do zdrowia, boć wiadomo, że Ameryka chorych nie przyjmuje”, wspominał ktoś. Jeśli przybijano nocą, rano podróżni odkrywali, że otoczeni byli nadzwyczajnie wysokimi budynkami w gęsto zabudowanym mieście. „Każdy migrant trząsł się ze strachu, żeby go nie wrócili nazad do kraju. Ja przeszedłem szczęśliwie i pojechałem do Bostonu” – wspominał przyjazd w 1892 r. ktoś z galicyjskiego Odrzykonia.
W dokach, do których przybijały okręty, panował chaos. Oddzielano pasażerów III klasy od innych (pasażerów I i II klasy restrykcje imigracyjne nie obejmowały). Migrantów z pomieszczeń pod pokładem przepychano, ponaglano. „Trzecia klasa była traktowana ordynarnie” – wspominał wychodźca. Z nabrzeży portowych prom zabierał pasażerów na Ellis Island.
Reklama
Taszczyli walizy, kosze, zawiniątka, tłumoki, dzieci. W hali głównej dokonywano wstępnej rejestracji i oglądu lekarskiego. Jeśli ktoś wzbudzał wątpliwości, zaznaczano jego ubranie kredą i stosownym symbolem literowym, kierując na dokładniejsze badania. Mogły one prowadzić do kwarantanny, umieszczenia w szpitalu. Badania wykonywa-no na piętrze. Lekarze zwracali uwagę na kilka szczególnie typowych chorób, uważanych za niebezpieczne, np. zaglądano pod powieki w poszukiwaniu znamion jaglicy.
Musieli umieć czytać i pisać
Wreszcie od 1917 r., po wielu latach zmagań pomiędzy natywistycznie nastawionym Kongresem a kilkoma prezydentami, wprowadzono Literacy Test, tzw. test piśmienności. U źródeł starań o jego stosowanie leżało przekonanie, że analfabetyzm przybyszów stanowi podstawową przeszkodę dla ich adaptacji w Ameryce, asymilacji. Nowe prawo przyniosło jednak niewielkie – z punktu widzenia natywistów – rezultaty, gdyż większość imigrantów już posiadła sztukę czytania i pisania.
Osoby, które wpuszczono bez przeszkód – a tych była większość – mogły same kupować bilety lub otrzymywać przedpłacony bilet kolejowy. Promy zabierały ich bądź do Battery Park na Manhattanie, bądź do New Jersey. Tam zaczynała się właściwa przygoda z Ameryką.
Sprawa chłopska
Tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
Ilustracja tytułowa: Rodzina polskich migrantów pracująca na farmie niedaleko Baltimore. Zdjęcie wykonane w 1909 roku (domena publiczna).