By dotrzeć na front, musiała pokonać mnóstwo przeszkód. Dla Kit Coleman nie było jednak zadań niemożliwych. Jeśli się na coś uparła, musiała dopiąć swego – nawet, gdyby później miała tego żałować.
Kit Coleman, a właściwie Catherine Ferguson (a po mężach kolejno Catherine Willis, Watkins i Coleman), bo tak brzmiało jej prawdziwe imię i nazwisko, została dziennikarką, żeby zarobić na chleb. Urodzona w Irlandii dziewczyna po śmierci pierwszego męża wyemigrowała do Kanady. Tam, gdy jej kolejne małżeństwo się rozpadło, w poszukiwaniu dodatkowego dochodu napisała dwa teksty dla „Saturday Night”.
Reklama
Przyciągnęły one uwagę redaktora „Toronto Daily Mail”, Christophera Buntinga, który w 1889 roku zatrudnił Kit jako redaktorkę „żeńskiej” części gazety, obejmującej siedem kolumn. Została pierwszą kobietą w Kanadzie, której powierzono takie zadanie.
Otrzymaną szansę wykorzystała naprawdę świetnie. Buntując się przeciwko podziałowi na „kobiece” i „męskie” tematy, pisała o tym, o czym chciała, przyciągając czytelników obydwu płci. Jej strony pochłaniał nawet kanadyjski premier, Wilfred Laurier. Dodatkowo, dzięki zmyślnemu pseudonimowi – Kit – pasującemu tak do kobiety, jak i do mężczyzny, sama dla wielu pozostawała tajemnicą.
Pierwsza korespondentka wojenna
Ogromna popularność, którą Kit Coleman zdobyła w Kanadzie, nie zaspokoiła jednak jej ambicji. Gdy w kwietniu 1898 roku wybuchła wojna amerykańsko-hiszpańska, zgłosiła się na ochotnika do roli korespondentki wojennej. Po raz kolejny wkraczała na szlak niezdobyty wcześniej przez żadną inną kobietę.
Opór, jaki napotkała w środowisku dziennikarzy, był ogromny. „Wojna nie jest dla kobiet” – słyszała na każdym kroku. Powszechnie uważano, że sama obecność „słabej” płci w strefie działań wojennych może narazić na niebezpieczeństwo nie tylko reporterkę, ale i tych, którzy będą musieli zająć się jej ochroną.
W końcu jednak Kit Coleman pomogła… jej popularność. „Daily Mail” i „Empire” w wysłaniu kobiety na front zwietrzyły bowiem niezły interes. Jak opowiada historyczka Marjory Lang:
<strong>Przeczytaj też:</strong> Największe fanki Hitlera. Dziesiątki tysięcy kobiet wysyłały mu miłosne listy(…) kiedy Kit została pierwszą na świecie oficjalnie akredytowaną korespondentką wojenną, relacjonującą przebieg wojny hiszpańsko-amerykańskiej na Kubie, „Mail” i „Empire” korzystały raczej z jej sławy niż z jej umiejętności reporterskich (…). Choć „Mail” i “Empire” twierdziły, że chodziło o wysłanie własnego korespondenta, by uzyskać „kanadyjską perspektywę na temat wojny”, było jasne, że status Kit jako „osobistości płci żeńskiej” stał się jej główną przepustką do otrzymania pracy.
Gazetom zależało na tym, by dzięki sensacji wywołanej wysłaniem lubianej dziennikarki na wojnę przyciągnąć więcej czytelników (i zresztą im się to udało). Ich redaktorzy nie chcieli, by Kit Coleman przesyłała im „twardy” opis faktów – od tego wciąż mieli korespondentów płci męskiej.
Kit zlecali raczej dłuższe, „ludzkie” reportaże („bzdury” – jak sama to określała). Publikowali je później w sobotnim wydaniu pod sensacyjnymi nagłówkami, czyniącymi gwiazdę z samej korespondentki. Niezależnie jednak od ich intencji, przełom nastąpił. Coleman, z akredytacją w kieszeni, ruszyła na Kubę.
Kit na Kubie
Na samym uzyskaniu oficjalnego pozwolenia problemy reporterki się nie skończyły. Zarówno inni korespondenci, jak i dowódcy wojskowi odnosili się do niej z niechęcią i jak mogli utrudniali jej podróż. Próbowali nawet zatrzymać ją na Florydzie.
Wszystko to znacznie opóźniło moment rozpoczęcia pracy. Choć Kit Coleman uparła się i w końcu trafiła na Kubę, znalazła się tam dopiero w lipcu 1898 roku… tuż przed końcem wojny. Lang relacjonuje:
Niestety, problemy z dotarciem na Kubę tak ją opóźniły, że główne bitwy stoczono na długo przed tym, jak dotarła na miejsce. Jednak i tak to, co zobaczyła, przeraziło ją. Jej reportaże akcentowały obskurną, żałosną stronę wojny – opisywała porzuconych ludzi, umierających z powodu ran, których nikt nie leczył, chorych na malarię.
Reklama
Reportaże te, często dramatyczne i poruszające, przyniosły jej jeszcze większą sławę. Jej świetnie napisane teksty, dotyczące następstw wojny i jej ludzkich kosztów, czytały z wypiekami na twarzach rzesze odbiorców. Dzięki nim zyskała nawet uznanie dużej części dziennikarzy płci męskiej, którzy początkowo zżymali się na jej obecność w strefie działań wojennych.
Co ciekawe, ona sama swoją misję uznała jednak… za błąd. Utrzymywała później, że bycie korespondentką wojenną „wyleczyło ją z ciekawości”. Ostrzegała nawet inne kobiety przed ubieganiem się o tę funkcję!
Postępu nie dało się już jednak zatrzymać. Choć pierwsza kobieta-korespondentka wojenna przeżyła szok, obserwując z bliska wojnę i jej konsekwencje, to jednak udowodniła wszystkim, że potrafi się o siebie zatroszczyć. Mit, że kobiety na froncie będą wymagać specjalnych względów, upadł. A za Kit Coleman już wkrótce podążyły kolejne nieustraszone dziennikarki.
Bibliografia:
- Marjorie Lang, Women Who Made the News. Female Journalists in Canada, 1880-1945, Carleton University Press 1999.
- Linda Kay, The Sweet Sexteen. The Journey that Inspired the Canadian Women’s Press Club, McGill-Queen’s Press 2012.
- Barbara M. Freeman, Catherine Ferguson, [w:] Dictionary of Canadian Biography, t. XIV, University of Toronto 1998.
Ilustracja tytułowa: fotografia Kit Coleman (domena publiczna).