Rozpoczęte w 1648 roku powstanie Chmielnickiego było największym wystąpieniem zbrojnym Kozaków przeciwko Rzeczpospolitej. Mając świadomość zagrożenia hetman wielki koronny Mikołaj Potocki starał się zdusić je już w zarodku, zlekceważył jednak Zaporożców. Podczas bitwy nad Żółtymi Wodami jego syn zapłacił za to najwyższą cenę.
Na Zaporożu Chmielnicki pojawił się najprawdopodobniej na początku lutego 1648 roku. Co robił w grudniu i styczniu, nie wiadomo. Zdołał zebrać wokół siebie niewielki oddział Kozaków, a kiedy pojawił się pod Siczą, jej załoga oddała mu władzę. Podniosło to siły zbiega do trzystu pięćdziesięciu ludzi.
Reklama
Wystarczyło, aby ktoś podłożył ogień
Z czasem dochodzili kolejni, w tym grupa rejestrowych. Chmielnicki pospiesznie fortyfikował Tomakówkę i jednocześnie zapewniał o swoich dobrych intencjach. Żądał też wycofania wojsk koronnych z Ukrainy i cichcem wyprawił swoich wysłanników na Krym z prośbą o pomoc przeciwko Rzeczypospolitej, i otrzymał ją.
Choć wciąż miał niewielu jeszcze gotowych pójść za nim stronników — w kwietniu donoszono o liczbie półtora tysiąca „hultajstwa”, jakie wokół siebie zgromadził — to było ich wystarczająco dużo, by rzucić zarzewie buntu o trudnych do przewidzenia rozmiarach.
Dobrze rozumiał to hetman Potocki, gdy pisał do króla o ukraińskich wsiach i miasteczkach, z których słychać lament i narzekania na panów i dzierżawców i skąd płynęły niezliczone supliki pełne skarg i opisów nieludzkiej krzywdy.
„Ukraina w 1648 roku — by przytoczyć fragment książki Na płonącej Ukrainie Władysława Serczyka — przypominała wielki stos wysuszonych szczap. Wystarczyło, by ktoś podłożył ogień, aby zajęła się ogromnym jasnym płomieniem”. I Bohdan Chmielnicki z pełnym wyrachowaniem to właśnie uczynił. [Hetman wielki koronny Mikołaj Potocki w liście do króla Władysława IV na temat Chmielnickiego pisał:]
Reklama
Jeśli z dawna o tym nie myślał, jako ten bunt ma zacząć i jako go traktować, racz WKMć uważać numerum [liczbę — przyp. S.L.] jego ludzi, w tych czasiech 3000, któremi, strzeż Boże, żeby w Ukrainę wszedł, te trzy tysiące prędko by się we sto tysięcy obróciły i mielibyśmy co z temi swawolnikami czynić.
Hetman Potocki skreślił przytoczone wyżej zdanie zaraz po tym, jak rozeszła się wieść o ucieczce Chmielnickiego na Sicz. Pomimo ujawnionej w nim ostatecznie trafnej prognozy początkowo myślał, iż kozacki setnik zasadzi się na wysepce zwanej Buckiem (wcześniej Tomakówką) i tam podejmie obronę.
Karygodne błędy Potockiego
Ta dość minimalistyczna ocena zamiarów Chmielnickiego wskazuje, iż hetman miał jednak nadzieję, że Kozacy nie posuną się do ostateczności i ukorzą przed królewskim majestatem. Dowodzi tego treść listu, jaki w marcu przesłał do Władysława IV:
Chociażem się już w Ukrainę ruszył, nie ruszyłem się dla rozlania krwi chrześcijańskiej […] ale abym nie dobywszy broni, strachem samym wojnę skończył i rozumem przysługę Waszej Królewskiej Mości uczynił. Dotąd jeszcze Kozacy żadnej krwie krople od wojsk Waszej Królewskiej Mości nie uronili i nie uronią, jeżeli płochość i zuchwałość złożywszy ukorzą się, a tę zawziętość w sobie zatłumią.
Reklama
Jednak wysłani przez niego posłowie usłyszeli żądanie usunięcia się wojsk polskich z Ukrainy jako warunek wstępny jakiegokolwiek porozumienia. Nie mogło być zatem o nim mowy i pozostawało rozwiązanie siłowe. Hetman, który działał po omacku, nie orientując się w rozległości buntu i nie mając wiedzy o sojuszu kozacko-tatarskim, fatalnie zabrał się do jego tłumienia.
Karygodne błędy zostały popełnione już na samym początku. Potocki rozdzielił swoje i tak przecież niewielkie siły, jakby dopominając się o kłopoty. Zadanie bezpośredniej walki z powstańcami powierzył oddziałowi Kozaków rejestrowych dowodzonych przez pułkowników Krzyczewskiego, Wadowskiego i Górskiego, którzy wraz z trzema i pół tysiąca ludzi popłynęli czajkami w dół Dniepru, a także swojemu synowi Stefanowi, staroście niżyńskiemu, oddając mu do dyspozycji drugą część Kozaków oraz kompanie dragonów magnatów ukraińskich i trochę ochotników. Łącznie — jak podaje Marcin Bazydło w opracowaniu ŁubnieKonstantynów 1648 — około trzech tysięcy żołnierzy.
U boku młodego Potockiego znaleźli się pełniący funkcję doradców i faktycznie współdowodzący Stefan Czarniecki oraz komisarz kozacki Jacek Szemberg, który opracował plan zdławienia powstania; jak się już wkrótce miało okazać — zupełnie chybiony.
Mikołaj Potocki, mając u boku młodszego kolegę, hetmana polnego Marcina Kalinowskiego, z resztą sił stacjonującą w rejonie pomiędzy Czehryniem a Korsuniem i liczącą trochę ponad pięć tysięcy doskonałego żołnierza, miał stanowić odwód i jednocześnie przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się buntu. Dodatkowo na Zadnieprzu pozostawała dywizja Jeremiego Wiśniowieckiego, nieznacznie przewyższająca liczbą oddziały hetmana.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Rozproszenie sił koronnych
Największy problem polegał na tym, że wszystkie wymienione formacje były rozproszone i pozbawione kontaktu ze sobą. Wymiana jakichkolwiek wiadomości pomiędzy nimi musiała zająć kilka dni, nie mówiąc już o wzajemnym udzielaniu sobie pomocy.
W pewnym momencie siły główne i awangardę miał dzielić dystans niemal trzystu kilometrów, co oznaczało, iż ich ewentualne połączenie musiałoby zająć co najmniej kilka dni. Fakt ten jakiekolwiek skuteczne współdziałanie czynił iluzorycznym. Ów dziwaczny plan wynikał w takim samym stopniu z braku rozeznania co do sił Kozaków, jak i z ich lekceważenia.
Reklama
Potocki naiwnie wierzył, iż przeciwwagą dla zbuntowanych Zaporożców okażą się rejestrowi, których jak wielokrotnie dotychczas będzie można omamić chociażby obietnicą wyższego żołdu lub jakichś drobnych przywilejów. W konsekwencji hetman wielki narażał swoje rozdzielone siły na unicestwienie partiami nawet przez niewielką liczebnie, ale zwartą i zdeterminowaną armię powstańczą.
Awangarda starosty, maszerująca w pewnym oddaleniu od Dniepru, szybko utraciła bezpośredni kontakt z Kozakami płynącymi w czajkach. Skutki były fatalne, gdyż wkrótce skontaktował się z nimi Chmielnicki. Przedostatniego dnia kwietnia doszło do spotkania z przeciwnikiem.
Dwa dni później, po nadejściu Tatarów, w oszańcowanym obozie nad uroczyskiem Żółte Wody Potocki został osaczony przez dwukrotnie liczniejsze oddziały. I tylko do tego momentu możliwy był bezpieczny odwrót ku głównym siłom hetmańskim; później pozostawała jedynie walka w coraz mniej sprzyjających warunkach.
Ilu było Kazków a ilu Tatarów?
Pozycja na założenie obozu została dobrze wybrana przez dysponującego znaczną wiedzą inżynieryjną rotmistrza Jana Sapiehę. Poza umocnieniami ziemnymi i wozami taboru, których mogło być kilka tysięcy, broniła go sama przyroda — jary, bagna, rzeka. Polacy z przerażeniem skonstatowali obecność Tatarów. Dowodził nimi osławiony budzący grozę bej perekopski — Tuhaj-bej. Ten sam, który cztery lata wcześniej poniósł sromotną klęskę pod Ochmatowem i przyrzekł Polakom straszliwą zemstę.
Reklama
Liczba Tatarów wahała się pomiędzy siedmioma a ośmioma tysiącami wojowników, podczas gdy Chmielnicki miał przyprowadzić zaledwie około tysiąca ludzi. Te dość zaskakujące dane podają Marek Rogowicz, autor opracowania Skład sił polskich pod Żółtymi Wodami i pod Korsuniem w 1648 roku, oraz Witold Biernacki w opracowaniu Żółte Wody — Korsuń, opierając się na relacji anonimowego Kozaka.
Ciekawą polemikę zaproponował w tej kwestii Romuald Romański na kartach Wojen kozackich, stwierdzając, iż bałamutny charakter owej relacji poważnie podważa wiarygodność wersji o tak niewielkiej liczbie Kozaków i w praktyce musiało być ich wielokrotnie więcej. Poza tym trudno przyjąć, aby Chmielnicki wiódł ze sobą tak nieliczny oddział, skoro krótko wcześniej, podczas wybrania go na hetmana, za jego kandydaturą głosowało co najmniej kilkanaście tysięcy Kozaków.
Ten sam autor wskazuje także, iż liczba Tatarów mogła być mniejsza i wynosić około pięciu tysięcy „lichych, nieśmiałych i niepozornych” wojowników, na dodatek bardzo słabo uzbrojonych, głównie w kości osadzone na kijach, czyli w tzw. masłaki. Gdyby nawet ocena ta mocno rozmijała się z prawdą, to oddziały Tuhaj-beja z pewnością nie mogły pretendować do miana wyborowych jednostek.
Podczas gdy Potocki i jego podkomendni tkwili w obozie, opędzając się od bardziej markującego niż prowadzącego rzeczywiste szturmy wroga, Chmielnicki skaptował sobie Kozaków Krzyczewskiego. Braterska lojalność, a pewnie w jeszcze większym stopniu chłodna analiza sytuacji i obietnice poczynione przez hetmana okazały się silniejsze od wojskowej przysięgi.
Reklama
Nim przeszli na stronę powstańców, ludzie Krzyczewskiego postawili na akcie zdrady swoją pieczęć i wyrżnęli część niedawnych towarzyszy broni. Ale na tym i na utracie paru tysięcy żołnierzy, na których wsparcie liczył Potocki, niestety się nie zakończyło.
Przybycie Krzyczewskiego nad Żółte Wody i pokazanie się u jego boku Chmielnickiego spowodowały zdradę większej części ukraińskich dragonów, którzy walczyli dotychczas pod rozkazami Stefana Potockiego, a teraz gremialnie przeszli na stronę rodaków. W tym momencie hetmańskiemu synowi pozostało już niespełna półtora tysiąca ludzi, a ich sytuacja w przypadku dalszego trwania w obozie w obliczu wielokrotnie już przeważających sił tatarsko-kozackich stawała się beznadziejna.
Sromotna klęska Potockiego
Niezwłocznie należało podjąć jakąś decyzję, gdyż upływający czas pracował jedynie na niekorzyść garstki Polaków. Potocki spróbował [14 maja] układów, ale jego wysłannicy — był w ich gronie Czarniecki — zostali przez Kozaków bezceremonialnie zatrzymani (przyszły regimentarz z czasów potopu szwedzkiego miał szybko z niewoli uciec i dotrzeć do Kudaku, co jednak oznaczało klasyczne dostanie się z deszczu pod rynnę).
Wówczas [w nocy z 15 na 16 maja] starosta na czele resztek swoich wojsk postanowił przebić się przez kordon wroga. Ów akt rozpaczy zakończył się jednak zupełnym pogromem jego podkomendnych. Tylko nielicznym udało się wyrwać z matni i podjąć ucieczkę w kierunku miejscowości Kniaże Bajraki. Większość została wybita, kilkuset ludzi dostało się do niewoli.
Reklama
Potocki odniósł śmiertelną ranę i wkrótce zmarł. Porażka była dotkliwa, lecz trochę jednak dziwi, że Zbigniew Wójcik w Dzikich Polach w ogniu nazywa ją „niewiarygodnym pogromem”. Ostatecznie doznała jej jedynie garstka żołnierzy, zdradzonych przez dotychczasowych współtowarzyszy i postawionych w obliczu zdecydowanie silniejszego przeciwnika.
Wydaje się, że w tym akurat przypadku, ujmując rzecz z czysto wojskowego punktu widzenia, za niewiarygodne można byłoby uważać wyłącznie ewentualne zwycięstwo wojsk Potockiego nad połączonymi siłami Tatarów i Kozaków.
Faktem jest jednak, iż psychologiczno-propagandowy wydźwięk zniszczenia awangardy starosty niżyńskiego był o wiele większy niż skala militarnej porażki. Stała się rzecz na wojnie zupełnie normalna i wytłumaczalna — dużo silniejszy pobił słabeusza. Jednak dla zbuntowanych Kozaków był to fakt ogromnej wagi.
Oto regularne oddziały Rzeczypospolitej, niezależnie od ich niewielkiej ilości i miernego dowódcy — któż by zwracał na to uwagę wśród coraz większych tłumów „czerni” i chłopów ukraińskich idących do powstania! — wbrew dotychczasowym i jakże gorzkim dla Kozaczyzny doświadczeniom doznały spektakularnej porażki w starciu z armią egzotycznych sojuszników, którzy dotychczas zwykli się nawzajem wyrzynać.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Sławomira Leśniewskiego pt. Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Literackiego w 2022 roku.