Tygodnik społeczny i polityczny „Prawda”, wydawany w Łodzi od schyłku XIX stulecia, wprost specjalizował się w odnajdywaniu smakowitych wieści z życia miasteczek Królestwa Polskiego. Na co uskarżali się Polacy żyjący poza największymi metropoliami? Jakie problemy i absurdy stanowiły ich codzienną bolączkę w pierwszych latach XX wieku? Szereg uderzających przykładów nędzy i zacofania można odnaleźć na kartach książki Kamila Śmiechowskiego pt. Kwestie miejskie.
W rubryce Rachunki społeczne tygodnika „Prawda” często pojawiały się [w 1905 roku] informacje, że „w Makowie, mieście powiatowym o siedmiotysięcznej ludności, nie ma najmniejszego szpitaliku”. (…)
Reklama
Kiedy [więc] w kłótni jednemu z mieszkańców rozpłatano brzuch nożem, biedaka w okropnych męczarniach trzeba było wieźć do Pułtuska [oddalonego o 20 kilometrów], dokąd oczywiście przybył tylko po to, aby umrzeć”.
Cuchnące zbiorniki i „barak z jedną wariatką”
Jakże niewinnie wyglądało na tym tle położenie mieszkańców podłódzkiego Tuszyna, gdzie „rok temu przeszło uchwalono budowę studni artezyjskiej, lecz ponieważ ten wydatek nie został dotąd zatwierdzony w Petersburgu, więc mieszkańcy muszą czerpać wodę z cuchnących zbiorników”.
Nieciekawie miała przedstawiać się też sytuacja Zagłębia: „W Sosnowcu, «trzecim mieście Królestwa» szpital miejski przedstawia się w postaci baraku, w którym trzymają jedną wariatkę”.
Ulice Modrzejowska, Fabryczna i Policyjna stały się niemożliwe do przebycia, bo na jednych wyboje wprost wytrząsają wnętrzności, a na drugich błoto do dorożki się nalewa.
Stary Sosnowiec, ulica do Radochy, Kuźnica i Ostra Górka są czymś nieopisanym, w rodzaju morza błota, z większymi lub mniejszymi przepaściami”.
Reklama
Pointa mogła być tylko jedna: „widzimy tu dane o stanie naszych miast i miasteczek, o bezpieczeństwie publicznym, o stosunku władz do mieszkańców, o stanie oświaty ludowej itd. Wszędzie morze potrzeb, wszędzie braki, niedobory lub też pustka najzupełniejsza” (…).
„Niedbalstwo i nieczynność władz miejskich”
Dwa lata później ten sam tygodnik tak komentował gospodarkę gubernialnych Kielc:
W prasie prowincjonalnej rozlegają się jedne i te same narzekania na niedbalstwo i nieczynność władz miejskich. Echa Kieleckie piszą: „Ktokolwiek zmuszony jest dłużej mieszkać w mieście naszym, nie może nie odczuć na sobie samym smutnych rezultatów naszej gospodarki miejskiej.
W ostatnim dziesiątku lat literalnie nic nie zrobiono dla podniesienia zdrowotności miasta i dla wygody jego mieszkańców.
Pomijając już tak niezbędne urządzenia, jak kanalizację i wodociągi, widzimy, że oświetlenie, bruki, oczyszczenie smrodliwego kanału w kanale miejskim i jeszcze smrodliwszej Silnicy, zadrzewienie ulic, doprowadzenie do porządku asenizacji, zbudowanie studni miejskiej z wodą możliwą do picia – wszystko to jest ciągle w okresie projektów.
Na niezliczonych posiedzeniach zarządu miejskiego i różnych komisji i komitetów zapisano tysiące arkuszy cierpliwego papieru”…
Reklama
Kiedy się czyta takie słowa, mimo woli nasuwają się myśli: jacy my nędzni musimy być, jako organizacja społeczna, jacy bezsilni, jako naród, jeżeli ręka przemocy zdołała doprowadzić stan nasz do takiej bezwładności, jeżeli wola przemocy może trzymać nas tak długo pod hipnozą martwoty, w stanie społecznego zbydlęcenia. (…)
„Pustynia intelektualna zupełna”
[Kielce i Piotrków miały ogółem szczególnie złą opinię wśród publicystów. Wpływowy felietonista Adolf Nowaczyński podkreślał, że] w obu tych miastach było „pamiątek historycznych bardzo mało, tradycji kulturalnych niemal żadnych, charakterystycznych lokalnych znamion również żadnych”.Piotrków to w jego opinii „pustynia intelektualna zupełna”, gdzie „ludziska, znudzeni i smętni, najbardziej w całym Królestwie robią wrażenie parafian na parafii”. (…)
„U nas przyjęto wprost odwrotny system”
Jak na tym tle widzieli siebie i swoje problemy mieszkańcy miast z taką łatwością ocenianych przez stołecznych [i łódzkich] publicystów? Okazuje się, że ocena miejscowych stosunków często szła w parze z surowymi wyrokami prasy warszawskiej. (…)
Zdaniem Tomasza Toborka w „europejskiej” Częstochowie „najbardziej charakterystycznym akcentem publikacji dotyczących miasta były narzekania na stan sanitarny Częstochowy, jej wygląd czy brak ośrodków życia kulturalnego i oświatowego. (…) Jeśli natomiast chodzi o ogólny obraz Częstochowy to powszechne były przede wszystkim opisy brudnych ulic, domów i prowincjonalnego charakteru miasta”.
Dziennik „Wiadomości Częstochowskie” pisał, że „w Ameryce jest powszechnie przyjętym zwyczajem, że zakładając miasto, przede wszystkim robi się ulice, brukuje, układa tramwaje, szyny, a dopiero później przystępuje do budowy domów. U nas przyjęto wprost odwrotny system, domy budują się nad kałużami przy ulicach, po których komunikacja kołowa czy piesza jest wprost niemożliwą”.
Reklama
W innym z częstochowskich dzienników pisano: „potrzeby miasta wzrastają z dniem każdym. Nagromadzenie się koniecznych reform jest tak wielkie, iż przerażenie ogarnia co się stanie w tym dniu krytycznym, gdy obywatele stanąć będą musieli oczy w oczy nagiej prawdzie bezładu i zaległości”. (…)
Częstochowska prasa publikowała też opisy pobliskiego Sosnowca, „trzeciego miasta Królestwa”. Były jednak poważne wątpliwości, czy zagłębiowska miejscowość zasługiwała na zaszczytny tytuł miasta.
Dla tych, którzy przyzwyczaili się do wsi Sosnowcem zwanej, jest on dzisiaj miastem, gdyż posiada domy mieszkalne, aleje, wystawy sklepowe, hotele „pierwszorzędne”, restauracje dla inteligentów, ba!, nawet kapeluszowe damy z „półświatka”. Do błota po kolana od dawna oni przywykli. (…)
„To nie ulica, lecz jedno morze błota”
Również w Kaliszu ocena stanu miasta dokonywana przez miejscowych była daleka od aprobaty. We Wczasach kaliskich, niezwykłym cyklu felietonów o mieście publikowanych na łamach „Gazety Kaliskiej” w latach 1911–1913 (…) o jednej z ulic, Nowym Świecie, pisano:
Reklama
To nie ulica, lecz jedno morze błota i kałuż nie do przebycia. Trzeba używać znakomitej umiejętności ekwilibrysty, by przejść spokojnie szczególniej wieczorem. Dzielnica ta zaliczona do miasta, ponosi wszelkie ciężary tego przywileju, nie odbierając w zamian za to nic z dobrodziejstw miejskiej kultury.
Prawda, ma oświetlenie, ale oświetlenie to jest bardzo prymitywne, nie zabezpieczające wcale od wypadku przechodnia, zmuszonego przebywać tą arcyoryginalną ulicę. Nadawanie jej tej nazwy zakrawa doprawdy na ironię, a zawieszone na jej domkach latarki z numerami policyjnymi, wielkomiejskimi, wyglądają naprawdę śmiesznie wobec potwornej dziewiczości ulicy.(…)
Niekłamane poczucie wstydu
W analizowanych powyżej wypowiedziach rzuca się w oczy pewna prawidłowość, która stanowić będzie niezmiernie charakterystyczną cechą dyskursu miejskiego Królestwa aż do wybuchu Wielkiej Wojny.
Było nią niekłamane, jak sądzę, poczucie wstydu z powodu fatalnego stanu gospodarki miejskiej, połączone ze świadomością różnic, dzielących Kraj Nadwiślański od szeroko rozumianej Europy.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Kamila Śmiechowskiego pt. Kwestie miejskie. Dyskusja o problemach i przyszłości miast w Królestwie Polskim 1905-1915. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej i skrócony. Komentarze w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji.
1 komentarz