Pancernik „Schleswig-Holstein” stał się symbolem podstępnej niemieckiej napaści na Polskę. Niemal przez całą wojnę był poza zasięgiem sił alianckich. Aż nadszedł wieczór 18 grudnia 1944 roku. Decydujący cios został zadany nie gdzie indziej, tylko w Gdyni.
Niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein” przeszedł do historii jako ten, którego salwy oddane w kierunku polskiej placówki na Westerplatte zapoczątkowały drugą wojnę światowej. Dzisiaj wiadomo już, że to nie jego atak był najwcześniejszym aktem niemieckiej agresji w dniu 1 września 1939 roku. Symbol jednak pozostał. A jak wyglądały dalsze losy niesławnej jednostki?
Reklama
Niedoszłe drugie życie pancernika
Po zakończeniu działań wojennych w Polsce „Schleswig-Holstein” brał udział w niemieckiej agresji na Danię. Na tym jego aktywna wojenna służba operacyjna właściwie się zakończyła.
Przestarzały pancernik (zwodowany w 1906 roku i mający za sobą udział w I wojnie światowej) został częściowo rozbrojony. Jego artyleria średniego kalibru została zainstalowana na dwóch niemieckich krążownikach pomocniczych: „Orion” i „Widder”. W toku dalszej wojny „Schleswig-Holstein” używany był tylko doraźnie jako lodołamacz.
Pod koniec października 1944 roku zaplanowano jednak modernizację leciwego pancernika. Kriegsmarine w tym czasie dysponowała coraz mniej liczną flotą większych okrętów nawodnych. „Schleswig-Holstein” miał zostać doposażony w silne uzbrojenie przeciwlotnicze i używany jako jednostka eskortowa konwojów.
Konwersji okrętu planowano dokonać w stoczni Deutsche Werke Gotenhafen – czyli działającej pod niemiecką okupacją stoczni w Gdyni. Przebudowa jednak nie doszła już do skutku, bowiem późnym wieczorem 18 grudnia 1944 roku nad gdyńskim portem pojawiła się wielka wyprawa bombowców RAF.
Na celowniku „Schleswig-Holstein”
W kierunku Gdyni z baz w Anglii wystartowało 236 potężnych, czterosilnikowych Lancasterów z 5 Grupy Bombowej. Luftwaffe przeciwko alianckiej armadzie skierowała ledwie… cztery myśliwce nocne. Ponadto miasta i portu broniły liczne baterie artylerii przeciwlotniczej. Bombowce zaatakowały z niskiego pułapu.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Załoga tego U-Boota miała na rękach krew setek rodaków i sojuszników. Twierdzili, że to było niechcącyJeden z uczestników nalotu na Gdynię sierżant Les Court wspominał:
W powietrzu zapłonęły bomby oświetlające – „choinki”. Znacząc cel i oblewając go intensywnie różowym światłem. Port był pusty, za wyjątkiem jednego ciemnego kształtu… (…). Wyrównaliśmy lot na wysokości 2000 metrów. Szybujemy jakby w alei z ognia wrogich zenitówek. Prosto na ziejący ogniem kadłub niemieckiego pancernika.
Drzwi bombowe otwarte, ładunek odbezpieczony. Pociski przeszywają samolot nie wybuchając. Lecimy tak nisko, że nie mają czasu uzbroić się w locie. Salwy z poprzedzających Lancasterów padają na lewo i za krótko, by ugodzić Niemca. Nasza kolej.
Maszyna po zwolnieniu bomb wydaje jęk ulgi i wyskakuje do góry jak korek. Wydaje mi się, że na rufie okrętu wykwitła pomarańczowa eksplozja. (…) Za nami bombarduje „S-Sugar” (…). Jego tylny strzelec, sierżant Schlencker, krzyczy przez radio, że Niemiec dostał dwa razy, ale nie wiadomo od kogo.
Koniec hitlerowskiego pancernika
Ogółem w trakcie tego nalotu RAF stracił nad Gdynią 4 bombowce, kolejny rozbił się podczas awaryjnego lądowania. Na miasto i port spadło ponad 800 ton bomb, które zatopiły kilka statków. Prawie doszczętnie zostały zniszczone obiekty stoczniowe. Niestety były również ofiary cywilne, wśród nich Polacy. Najważniejszym sukcesem było jednak ciężkie uszkodzenie „Schleswiga-Holsteina”, który został ugodzony trzema bombami.
Jego płonący wrak osiadł na płyciźnie, z wystającymi ponad powierzchnię wody pokładem głównym i nadbudówkami. Zginęło 38 niemieckich marynarzy. Informacja na ten temat błyskawicznie rozeszła się wśród polskich mieszkańców Gdyni. Ludzie zbiegli się do portu i nie bacząc na Niemców zaczęli wiwatować z radości. Historia w pewien sposób zatoczyła koło, Westerplatte leżało przecież niedaleko…
Reklama
Mimo że „Schleswig-Holstein” miał zniszczoną siłownię i podziurawione dno kadłuba Niemcy próbowali go podnieść. Nie udało im się jednak wypompować wody z zalanych pomieszczeń. 25 stycznia 1945 roku okręt został ostatecznie skreślony z listy niemieckiej floty. Dwa miesiące później, w obliczu zbliżających się do Gdyni oddziałów sowieckich, niemieccy saperzy dokonali kolejnych zniszczeń.
Sowieci potraktowali pogruchotany pancernik jako zdobycz wojenną. Mimo rozległych uszkodzeń optymistycznie założyli, że wcielą go do swojej floty. W roku 1946 wrak został odholowany do Tallina. Dalsze prace okazały się jednak bezcelowe i ostatecznie „Schleswig-Holstein” zakończył swój niechlubny żywot jako cel dla czerwonej floty i lotnictwa w pobliżu estońskiej wyspy Osmussaar w Zatoce Fińskiej. Jego szczątki leżą tam do dziś.
Bibliografia
- Michał Glock, Pierwsze niemieckie pancerniki. Część 2 – Ostatnie predrednoty, „Morza Statki i Okręty” 7/2010.
- Tadeusz Klimczyk, Pancerniki, Lampart, Warszawa 2002.
- Kazimierz Małkowski, Zniszczenia Gdyni w wyniku bombardowań, ostrzału artyleryjskiego i walk od pierwszego do ostatniego dnia II wojny światowej, „Zeszyty Gdyńskie” nr 5, 2010.
- Andrzej Zbiegniewski, Jak zatańczyłem Matyldę ze Schleswigiem, „Morza Statki i Okręty” 6/1998.
Polecamy
Darek Kaliński to autor szeregu fascynujących książek. Pisał już o sowieckim „wyzwoleniu” Polski w 1944 roku (Czerwona zaraza) i o prawdziwym obliczu niemieckiej okupacji Rzeczpospolitej (Bilans krzywd). Jego najnowsza publikacja – Czerwony najazd – traktuje o stalinowskim ataku z 17 września 1939 roku. Polecamy.
4 komentarze