„Pół żartem, pół serio, zauważy, kto zechce, że Wielkopolska, od wieków po łacinie zwana Magna Polonia, wielkość swą ma już w nazwie” – przekonuje profesor Marek Hendrykowski z UAM w Poznaniu, odwołując się do historii społecznej aktywności pod zaborami oraz walki o wolność w latach 1918–1920. I dopowiada: „Rzecz jednak nie w nazwie, tylko w samych Wielkopolanach: w tym, jacy byli”.
Nie tylko Lubeka – jak z głęboką wdzięcznością i podziwem opisał to dziesiątki lat temu Tomasz Mann w Buddenbrookach – wykształciła własną formę istnienia jej mieszkańców… Najwyższy czas, abyśmy dostrzegli, że również Poznań i Poznańskie taką duchową formę nie od wczoraj posiada. (…)
Reklama
Czym jednak jest owo „coś”? Postawmy w tym miejscu kluczowe pytanie: jakie przymioty ducha, od bardzo dawna kojarzone powszechnie z Poznaniem, Wielkopolską i „poznańskością”, można tej krainie i jej mieszkańcom przypisać?
Pracowitość, zaradność, aktywność
Na pierwszym miejscu wymieniłbym rzadko spotykaną gdzie indziej pracowitość, zaradność i życiową aktywność. Wielkopolan można niechybnie poznać po tym, że bez gadania biorą się do roboty i nie zwykli marnować czasu.
Wielu z tych wybitnie uzdolnionych, twórczych ludzi trudziło się ponad siły i nie umiało wypoczywać bez zajęcia. Praca zarówno w pojedynkę, jak zespołowa nadawała sens ich życiu, pochłaniała ich bez reszty. Przedsiębiorczość, organizacja i zwartość działania, rug cug. Potrafili pracować niezwykle pilnie, wytrwale i intensywnie, okresami ponad siły.
Być może instynktownie czując, że trzeba w życiu wykorzystać do ostatka każdą sposobną chwilę, gdy sposobność się nadarzy. To, co ważne, nie przychodzi natychmiast. Tego, co ważne, nie osiąga się i nie dostaje od ręki. To, co naprawdę cenne, najwartościowsze, wypracowuje się przez długie lata. Leniwy poznaniak, Wielkopolanin? Wykluczone. Nie ma mowy.
Reklama
To kompletne niezrozumienie esencji owego szczególnego bytu, jaki od pokoleń współtworzą Wielkopolanie, no i oczywisty oksymoron. Z dawien dawna akcje pracowitości stały w tych stronach – i, wolno przypuszczać, nadal stoją – bardzo wysoko.
Nic dziwnego, że od z górą stu lat w gwarze poznańskiej na określenie nieroba i wałkonia istnieje doskonale znane tubylcom, będące obraźliwym epitetem słówko: leser. Skąd się wziął „leser”? Na próżno dobierali się do tego zagadkowego nominum dialektolodzy, daremnie deliberowali nad nim językowi komparatyści, sugerując, że może pochodzić od francuskiego zwrotu laisser faire.
Furda! Gdzie tam! Żadne francuskie klucze używane w odniesieniu do etymologii, iluzoryczne podpórki i podobne pseudoobjaśnienia. Aby dociec lokalnych źródeł owego stricte poznańskiego wyrazu, trzeba ręką sięgnąć nawet nie tak daleko: do życia codziennego w XIX wieku.
Skąd wziął się leser?
Wystarczy zajrzeć na stronice zakurzonych woluminów miejscowych gazet. Znajdziemy tam zapomniane anonse reklamowe znanej w swoim czasie fabryki maszyn i urządzeń rolniczych braci Lesserów. Mieściła się na skraju Wildy i Dębca, a swoją hurtownię miała w dzisiejszym śródmieściu, nieopodal Starego Miasta, w nowo zbudowanej kamienicy i magazynach na Małej Rycerskiej.
Reklama
Czegóż tam nie było: zgłębiacze, obsypywacze, kultywatory, grubery, mechaniczne wypielacze, trzylemieszowy bruzdownik ze znacznikiem, patentowane lokomobile sprowadzane od producenta z Magdeburga Buckau, narzędzia potrzebne do uprawy buraków marki Schulz i marzenie każdego właściciela folwarku i gospodarza na roli, obojętne czy był Polakiem, czy Niemcem: niezastąpiona uniwersalna prasa do gładzenia słomy.
Lesser i leser. Intrygująca zagadka. Zadajmy sobie pytanie: co takiego może łączyć szacowne nazwisko znanych niegdyś przedsiębiorczych niemieckich braci fabrykantów z inkryminowanym „leserem”? Jedno z drugim ma coś wspólnego, czy nie? Nie o samo nazwisko bowiem chodzi, lecz o pewien przemawiający do wyobraźni wymowny rysuneczek z nim związany. Cóż, jeden obraz wart jest tysiąca słów. Nie tyle obraz, co wymowny obrazek.
Szukając zbytu dla swych narzędzi, firma braci Lesserów przez lata zamieszczała w prasie poznańskiej w ogłoszeniach handlowych wymowny wizerunek chłopa leżącego pod miedzą z rękami założonymi pod głowę. Leżał on tak sobie bezczynnie, podczas gdy za niego pracowała na polu narysowana w tle maszyna rolnicza prosto od Lessera.
Stąd się wzięło „leserować”, czyli nic nie robić, lenić się, obijać, nie pracować, wykręcać od roboty. W Poznańskiem, jak długie i szerokie, absolutnie to nie uchodzi.
„Nie należą do ludzi łatwych ani szczególnie otwartych”
Nauka nie poszła w las. Żyjąc przez długie lata „pod Prusakiem”, opanowali do perfekcji grę pozorów oraz zbiorową mimikrę. To ich sprawdzona od pokoleń filozofia trwania i przetrwania. Wobec tych, których nie znają, chcą pozostać mało widoczni, niepozorni i na swój sposób nudni. Zapewniam z ręką na sercu, że tacy naprawdę nie są.
W cudzych oczach jawią się może dość nieciekawi, bo tak właśnie chcieli, a chcieli dla zachowania własnego bezpieczeństwa. W towarzystwie i bliskości swoich natomiast, czyli tych, których obdarzyli przyjaźnią i zaufaniem, potrafią być zaskakująco atrakcyjni, o wiele ciekawsi, niż się na pozór wydaje.
Reklama
Zarówno prywatnie, jak w stosunkach zawodowych Poznańczanie nie należą do ludzi łatwych ani też szczególnie otwartych. W prowadzonych interesach są uważni, trzeźwi, konkretni i rzetelni. Potrafią postawić na swoim i przeprowadzić to, na czym im bardzo zależy.
Twarda praca. Twarde życie. Twarde charaktery. Z uporem trzymają się tego, w co wierzą. To ich wypracowany przez wieki modus vivendi i patent na przetrwanie. Znamionuje ich przede wszystkim trzeźwa rzeczowość. W życiu codziennym nie zwykli okazywać nadmiernych emocji. W pierwszych kontaktach z nowo poznanymi osobami zachowują się nieco na dystans, z wyczuwalną rezerwą.
Nie są z tych, co rej wodzą. W oczach wielu uchodzą za bezbarwnych i nudnawych. Przynajmniej do czasu, gdy kogoś bliżej poznają. Nie rzucają się na szyję. W zachowaniach swoich bywają na ogół dość powściągliwi, w reakcjach niewylewni, chłodni. Nie zwykli też demonstrować własnych uczuć, nawet oznak radości, gdy coś im się udaje.
W sposobie bycia i utrzymywanych kontaktach uchodzą za niezbyt towarzyskich. Generalnie okazują się również nieskorzy do osobistych wynurzeń. Stronią też od taniej popularności i z poczucia skromności oraz niechęci do tak zwanego afiszowania się unikają wszelkiego rozgłosu. Bywają raczej wycofani, nieraz skryci – mówią niewiele i z zasady nie rzucają słów na wiatr. Są uparci w dążeniu do celu i zawsze w końcu stawiają na swoim.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Umieją być twardzi, nieustępliwi i konsekwentni w powziętych zamiarach. Jak myślicie, a skąd niby się wzięły te dwa zadziorne koziołki na wieży ratuszowej? Dlaczego akurat one zostały wybrane na ikonę stolicy Wielkopolski? Powie ktoś, dobre pytanie.
Może chodzi o to, że poznańskie koziołki wolą bóść się i trykać między sobą? I bynajmniej nie kwapią się zostać kozłem ofiarnym historii, co tylekroć im wytykano i wypominano, czyniąc z tego braku entuzjazmu dla rzucania na szaniec daremnych ofiar całkiem nieuprawniony, jakże krzywdzący zarzut.
Reklama
Człowiek akuratny
Pracowitość? sumienność? rzeczowość? solidność? dokładność? rzetelność? punktualność? pilność? zawziętość? słowność? skromność? zasadniczość w relacjach z drugim człowiekiem? twardość, odporność na przeciwności, zaradność („przyjdzie czas, będzie rada”, mawia się w tych stronach), konsekwencja i upór w działaniu? praktycyzm? Ależ to są właśnie przymioty charakteru uważane za typowo „poznańskie”.
Co prawda każda z tych cech ma to do siebie, że występuje również gdzie indziej, u ludzi i w społecznościach innych regionów, jednak w Wielkopolsce w tym stężeniu spotyka się je dużo częściej. Tutaj też bywają cenione i kultywowane w sposób szczególny! Umiar, powściągliwość, roztropność, małomówność… Niechęć do gadania po próżnicy.
W tych stronach słowa się waży, nie rzuca się ich na wiatr, na co dzień bowiem docenia się realny związek między tym, co powiedziane (obiecane, komuś przyrzeczone), a tym, co zostanie zrobione (czytaj: dotrzymane). Ludzie stąd pochodzący i tu wyrzeźbieni pod względem społecznym są sumienni i „akuratni” – w specyficznym sensie tego słowa.
Używane i swoiście rozumiane określenie „po poznańsku”, nie jest ono synonimem dokładności, lecz świadectwem czegoś więcej. To „coś więcej”, czyli właśnie „akuratność”, mieni się pojęciem o znaczeniu bardzo swoistym: wymykającym się precyzyjnej definicji godnej zamieszczenia w poważnym słowniku. Niemniej do dzisiaj doskonale zrozumiałym dla rdzennych „pyr” i „pyrek”, osób zamieszkujących tereny dawnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego i jego obrzeży: wychowanych w tutejszym specyficznym duchu i kulturze.
Reklama
Być człowiekiem „akuratnym” – Wielkopolanie chwytają to w lot. W ich oczach bycie kimś akuratnym to pierwszorzędnie ważna cecha. Cenią ją ponad wszystko, wiedzą, że „akuratność” jako walor i cecha charakteru daje się mądrze użyć, z pożytkiem zastosować; że niesie z sobą arcyważne dla ludzi z tego regionu poczucie użyteczności, praktycyzmu, ale też wielce tutaj poważanego waloru solidności i przydatności dla innych.
To styl działania, osobisty etos, a także sposób życia – za pan brat z pracą i szacunkiem dla niej. Potrafić coś, umieć zrobić, wykonać jak nikt inny.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Marka Hendrykowskiego pt. Wiwat! Saga wielkopolska (Dom Wydawniczy Rebis 2023).
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.