Nikt nie spodziewał się takiej reakcji krakowian. Zaskoczeni byli Niemcy i polskie podziemie. Mieszkańcy grodu Kraka zamiast zbojkotować wezwanie okupanta, tłumnie stawili się, aby pomóc mu w obronie przed Armią Czerwoną.
Od pierwszych dni II wojny światowej Niemcy traktowali Polaków jak podludzi. Dopuszczali się w naszym kraju potwornych zbrodni. Ale sytuacja ta zaczęła się zmieniać, gdy na horyzoncie zaczęło majaczyć widmo upadku „tysiącletniej” Rzeszy. Zaczęto wówczas wprowadzać tak zwany „elastyczny kurs”. Z jego pomocą chciano nakłonić mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa do pomocy w powstrzymywaniu prącej nieubłaganie na zachód Armii Czerwonej.
Reklama
Zamierzano między innymi utworzyć polskie siły pomocnicze przy Wehrmachcie, ale plan ten zupełnie nie wypalił. Początkowe szacunki, mówiące nawet o 175 tysiącach ochotników, okazały się jedynie mrzonką.
Najlepiej świadczy o tym fakt, że w listopadzie i grudniu 1944 roku do krakowskiego punktu werbunkowego przy ulicy Lubomirskiego 19 zgłosiło się niespełna 500 osób. Inaczej jednak wyglądała budowa umocnień na wschód od Krakowa. Sprawę tę opisał profesor Andrzej Chwalba w książce „Okupacyjny Kraków w latach 1939-1945”.
Krakowianie tłumnie chwytają za łopaty
Szybkie postępy Armii Czerwonej w lecie 1944 roku sprawiły, że gród Kraka stał się miastem przyfrontowym. Już 6 sierpnia rozplakatowano informację o werbunku ochotników do budowy „wału ochronnego” (który profesor Chwalba nazywa też wałem wschodnim). Miał on stanowić zaporę przeciw nadciągającej ze wschodu bolszewickiej nawale.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Niemców w wyznaczonym dniu – 24 sierpnia – przed krakowskim Dworcem Głównym zebrał się wielki tłum Polaków, którzy chcieli z łopatą w ręku uczestniczyć w dziele obrony miasta. Zainteresowanie było tak wielkie, że narzędzi wystarczyło tylko dla połowy z nich. Co więcej, według niemieckich raportów wśród ochotników panowała „wyjątkowo dobra” atmosfera!
<strong>Przeczytaj też:</strong> „Położył mu na gardle łopatę i stanął na niej”. Wstrząsające świadectwo sadyzmu kapo w Auschwitz-BirkenauJeszcze bardziej zdumione było polskie podziemie. Jak zauważa Andrzej Chwalba:
Złość mieszała się z poczuciem bezsilności, pogarda wobec tzw. kawalerów łopaty z ich potępieniem. Uznano ich za „małych ludzi” podszytych tchórzem, wygodnickich, widziano w nich „krakowskiego kołtuna”.
Okręgowy Delegat Rządu wypuścił nawet ulotkę, na której tłumaczył postawę młodych krakowian terrorem i pogróżkami. Jego zdaniem to one skłoniły ich do podjęcia decyzji o pomocy nazistom. Prawda wyglądała jednak nieco inaczej.
Reklama
Papierosy, alkohol i kartki żywnościowe
Powód wysokiej frekwencji był nadzwyczaj prosty. Otóż okupant zaoferował ochotnikom… atrakcyjne „bonusy”. Poza zwolnieniem od dotychczasowej ciężkiej pracy, dostawali oni między innymi dodatkowe przydziały papierosów, alkoholu, kartek żywnościowych, a nawet możliwość nocnych eskapad!
Trzeba też pamiętać, że samo jeżdżenie niekontrolowanymi pociągami, kursującymi między Krakowem a miejscem robót, stwarzało doskonałą sposobność do szmuglowania różnych towarów.
W początkowym okresie Niemcy faktycznie wywiązywali się z obietnic. Nic dziwnego, że „na wałach” pojawiało się coraz więcej chętnych do dobrowolnej pracy. Po jakimś czasie jednak, podobnie jak wielokrotnie wcześniej, „dodatki” przestały być wypłacane, a praca stawała się coraz bardziej niewolnicza.
Efektem pogarszających się warunków był znaczny spadek chętnych do udziału w obronie Rzeszy. Zwłaszcza, że w międzyczasie podziemie ogłosiło, iż dobrowolny udział w kopaniu umocnień jest jednoznaczny z pracą na rzecz wroga. Groziła za to tylko jedna kara – kula w łeb. W sprawie zabrał również głos powszechnie szanowany i uznawany za autorytet moralny metropolita Sapieha. Poświęcił jej jeden ze swoich listów pasterskich.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Niemiecki terror powraca
Brak wystarczającej liczby pracowników zmusił Niemców do sięgnięcia po dobrze wypróbowane metody. Zaczęto wywieszać imienne listy „przymusowych ochotników”. Do robót przeznaczono roczniki 1909-1928. Ale nawet to nie pomogło. Tylko 20-30% osób przewidzianych do budowy umocnień zgłaszało się do pracy.
Okupanci odwołali się w tej sytuacji do argumentów jeszcze cieższego kalibru. 11 września wywieszono afisz, na którym widniał szereg nazwisk osób skazanych na śmierć. Powód? „Sabotaż prac przy okopach obronnych”.
Reklama
Oprócz kija pojawiła się też i marchewka. Otóż 22 września gubernator Hans Frank podjął decyzję o nagrodzeniu najbardziej gorliwych kopaczy. Jak na kartach „Okupowanego Krakowa…” referuje profesor Chwalba, otrzymali oni:
możliwość oddania hołdu wieszczom, królom i Piłsudskiemu. Po wspólnych objedzie z generalnym gubernatorem, podczas którego przygrywała orkiestra górników z Wieliczki, bohaterowie pracy „na szańcach” otrzymali wartościowe upominki oraz dyplomy: „W uznaniu zasług przy budowie wału obronnego w roku 1944 – Frank.
Frank znany był zresztą z tego typu zagrywek. Jeszcze w marcu 1943 roku ten „król Polski” wręczał przecież złoty zegarek milionowemu przymusowemu robotnikowi, wysyłanemu z krakowskiego dworca do Rzeszy.
W przypadku budowy wałów obronnych ani prośby, ani groźby jednak nie pomogły. Po krótkim okresie „słabości” krakowianie stracili wszelki entuzjazm i trzeba było ciągnąć ich do roboty wołami. Do dzisiaj wolą też nie przypominać sobie tej historii – czyżby niesmak pozostał?
Reklama
Bibliografia:
- Andrzej Chwalba, Okupacyjny Kraków w latach 1939-1945, Wydawnictwo Literackie 2011.
- „Goniec Krakowski” 1944.
- Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernatora, SIW Znak 2009.
4 komentarze