Pobożny, cnotliwy, świetnie wykształcony i obdarzony mądrością, znający wiele języków, a do tego rycerski i zahartowany przez przeciwności losu. Tak w 1669 roku na polu elekcyjnym zachwalano 29-letniego Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Kandydatowi na króla i niespodziewanemu zwycięzcy wyborów trzeba było prawić komplementy, bo dla przeciętnego szlachcica był on postacią zupełnie nieznaną.
Michał Korybut Wiśniowiecki został wyniesiony na tron Rzeczpospolitej w dniach głębokiego kryzysu.
Reklama
Poprzedni władca, Jan Kazimierz Waza, zdruzgotany śmiercią żony i wieloletnimi szarpaninami z rozzuchwaloną szlachtą, zrzekł się tronu. Kraj znajdował się w ruinie. Zagrożenie ze strony Turcji rosło z każdym miesiącem. Potrzeba było silnego lidera obdarzonego autorytetem wśród elity. Król, którego wybrano w 1669 roku, zdecydowanie nie był takim człowiekiem.
Mimo że Michał Korybut Wiśniowiecki dawno osiągnął dorosłość, nie miał zasług politycznych ani wojskowych. Nie był nawet szerzej kojarzony. Jedyne, czym mógł się pochwalić, to wspaniałe, choć niedynastyczne, nazwisko.
Chwała po ojcu
Ojcem Michała był jeden z najsławniejszych magnatów XVII stulecia. Jeremi Wiśniowiecki, tytułujący się kniaziem i szczycący związkami krwi z Jagiellonami, dzierżył olbrzymie majątki na Kresach ukrainnych.
Renomę zdobył, gdy wobec niemocy władz centralnych własnym kosztem i przy wykorzystaniu prywatnej armii raz po raz odpierał napady Tatarów. Był bezwzględny zarówno wobec wroga, jak i własnych poddanych. Po tym, jak bunt Chmielnickiego pozbawił go ziem, wiosek i dochodów, stanął w szeregu najzagorzalszych zwolenników kontynuowania walki.
Reklama
Niezależnie od woli dworu i sejmu prowadził własne kampanie, szarpał wroga, schwytanych Kozaków poddawał straszliwym torturom. Widział tylko jedno rozwiązanie: chciał zmiażdżyć i wytępić zdrajców.
W 1651 roku wsławił się znów w zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem. Potem jednak zachorował na „diarię”, biegunkę, i wyzionął ducha. Pozostawił po sobie morze długów. Poza tym zaś jedenastoletniego syna bez majątku i perspektyw.
Matczyne starania
Chłopiec miał jeszcze matkę, Gryzeldę z Zamoyskich Wiśniowiecką, która dwoiła się i troiła, by zapewnić potomkowi należyte wychowanie. Najpierw zwróciła się o pomoc do królewicza i biskupa Karola Ferdynanda Wazy, przypominając wszelkie zasługi, jakie przed laty — chociażby w toku walki o tron polski — wyświadczył mu Jeremi.
Magnatka korzystała też ze wsparcia brata. Tym zaś był bajecznie bogaty (a przy tym skrajnie rozpijaczony i obojętny na sprawy państwa) Jan Sobiepan Zamoyski. Wreszcie, po śmierci Karola Ferdynanda Wazy, Gryzelda zaczęła słać listy bezpośrednio do królowej, żony Jana Kazimierza Wazy Ludwiki Marii Gonzagi.
Reklama
W staraniach popierało ją wielu szlachciców twierdzących, że dwór powinien zająć się synem bohatera. Ludwika Maria w samą porę przystała na te wnioski.
Niemalże w przededniu potopu szwedzkiego nastoletni Michał trafił do Warszawy. Potem u boku jej wysokości wyruszył na śląskie wygnanie. Zyskał sobie ogromną sympatię otoczenia, a zwłaszcza nowej patronki. „Cały dwór go rozpieszcza, a królowa okazuje mu szczególną łaskawość i opiekę” — zanotował w liście jeden z członków monarszego otoczenia.
„Wyrośnie na grzecznego człowieka”
Na jej wysokości ciążyły ogromne wydatki; przyszłość kraju i tronu były niepewne. Mimo to władczyni nie bagatelizowała kwestii edukacji księcia Wiśniowieckiego. Wykorzystując fakt, że Karol Ferdynand zapisał wychowankowi spory spadek, wysłała go najpierw do szkoły w Nysie, a już w początkach 1656 roku na studia do Pragi, na jeden z najlepszych uniwersytetów Europy.
„Przez życzliwość dla Waści obdarzam opieką Waśni siostrzeńca” — pisała królowa do Jana Sobiepana Zamoyskiego. — „Pobiera on nauki, nie marnuje czasu i wyrośnie na równie grzecznego człowieka jak Waść. Będzie wysokiego wzrostu, jest zachwycający”.
Michał Korybut Wiśniowiecki spędził na uczelni cztery lata. Dopiero w 1660 roku Ludwika Maria odwołała go do kraju, by skontrolować postępy w nauce i poskromić przesadne wydatki podejmowane przez opiekunów. Dwudziestolatek nie miał jej tego za złe.
Wychowany na filozofa a nie króla
Jeśli wierzyć późniejszym panegirykom, studentem był dobrym, chętnie zgłębiał filozofię, uczył się języków. W korespondencji używał nie tylko polskiego i łaciny, ale też niemieckiego, włoskiego oraz francuskiego. Problem w tym, że wychowano go na intelektualistę, ale nie na polityka czy żołnierza.
Reklama
Nikt nie dbał o to, by Michał poznawał sprawy publiczne, przyglądał się działalności izby poselskiej i senatu albo przygotowywał do służby zbrojnej. Stale trzymany za rękę, sponsorowany i doglądany, syn Jaremy nie wiedział, co to samodzielność. Nie wyrobił też w sobie ambicji ani siły woli.
„Mówił ośmiu językami, ale w żadnym z nich nie miał nic ciekawego do powiedzenia” — skomentował ostro historyk Władysław Konopczyński w klasycznym wykładzie dziejów nowożytnej Polski. Sąd nie jest w pełni uzasadniony. Michał na pewno miał wiele ciekawych przemyśleń. Żadnych jednak, które uzasadniałyby uczynienie zeń króla.
Bierny, mierny, ale wierny
Ludwika Maria utyskiwała na rozrzutność preceptorów. Sama formacja Wiśniowieckiego nie budziła jednak jej zastrzeżeń. Książę był posłuszny, nie wychodził przed szereg, okazywał jej wdzięczność. Wydawał się wyjątkowo wygodnym narzędziem.
Gdy w 1663 roku król Jan Kazimierz wyruszył z wyprawą na Moskwę, Michał Korybut stanął u jego boku. Może i niczym się nie wsławił, ale też nie śmiał dołączyć do jakiegokolwiek spisku; nie kąsał ręki, która go karmiła.
Reklama
Kiedy zaś Sobiepan zaczął bratać się z buntownikiem Jerzym Sebastianem Lubomirskim, chłopak natychmiast doniósł o tym królowej i przekazał jej tajną korespondencję wuja. Gonzagówna więcej nie oczekiwała. A na pewno nie oczekiwała, że gdy ona umrze, a Jan Kazimierz zrzeknie się tronu, Michał Korybut wespnie się na sam szczyt szczytów.
Wyjaśnienie zadziwiającej kariery
Wszystko wskazuje na to, że kandydaturę Wiśniowieckiego wysunięto właśnie dlatego, że był on człowiekiem biernym, podatnym na wpływy, niedoświadczonym. Prawdziwie potężni magnaci woleli mieć chwiejnego i nijakiego króla; nie zaś takiego, który będzie walczyć o umocnienie władzy monarszej.
Pomysł jako pierwszy rzucił podkanclerzy koronny Andrzej Olszowski. Dostojnik ten wyszedł, jak podkreślają znawcy epoki, ze „szkoły politycznej Ludwiki Marii”. Popierał plany elekcji vivente rege, do końca stał u boku królowej. Gdy jednak zabrakło dawnych protektorów, rzucił pomysł obioru Polaka, „Piasta”.
Liczył, że w efekcie zdoła zająć pozycję polskiego Richelieu, wszechwładnego pierwszego ministra i szarej eminencji. Odniósł sukces. Przynajmniej pozornie, bo nawet on nie docenił jak marnym i bezwładnym królem okaże się Wiśniowiecki.
***
Powyższy tekst powstał w oparciu o moją nową książkę poświęconą niezwykłym kobietom XVII stulecia i wpływowi, jaki wywarły na tę epokę przepychu i upadku. Jedną z głównych bohaterek historii jest właśnie Ludwika Maria Gonzaga. Damy srebrnego wieku kupicie na Empik.com.