„Fabrykantki aniołków” — mówiono tradycyjnie o kobietach, które brały dzieci na wychowanie tylko po to, by je zaniedbywać, głodzić, męczyć lub wprost mordować. Słowem, robić z nich anioły.
Jeden z XIX-wiecznych polskich publicystów twierdził, że termin stanowił „dosłowny przekład z niemieckiego”. Inny, że zrodził się na „bruku paryskim”. I to on miał prędzej rację.
Reklama
We Francji o fabrykantkach aniołków, faiseuses d’anges, zaczęto pisać niedługo po 1860 roku. I to tak zapamiętale, że dwie dekady później trafiły one nawet na karty najbardziej szacownego słownika. Według suplementu do leksykonu Emile’a Littre były to „piastunki, które rozmyślnie pozwalały umierać powierzonym im dzieciom”.
Nim książka zeszła z maszyn drukarskich, określenie „fabrykantka aniołków” zaczęło robić furorę także nad Wisłą.
Kantor stręczenia mamek
Jako pierwszą nazwano tak chyba Wiktorię Szyferską — przedsiębiorczą i bezwzględną akuszerkę, która znalazła się na celowniku warszawskiej policji na przełomie lat 1879 i 1880.
Szyferska prowadziła w mieście „kantor stręczenia mamek”. Nieszczęśniczkom, które zaszły w niechcianą ciążę, pomagała znaleźć pracę w jedynym zawodzie, w jakim były mile widziane. Miały karmić cudze dzieci swoim mlekiem, ona natomiast proponowała, że w zamian zagwarantuje opiekę ich potomstwu.
Reklama
Z pozoru rzeczywiście to robiła. Ale tylko z pozoru. Niemowlęta przekazywała wspólniczce, Mariannie Szymczakowej, która trzymała dzieci w nieogrzewanej izbie, niemal ich nie karmiła, a brała naraz choćby tuzin, nawet jeśli była w stanie zająć się najwyżej jednym czy dwoma.
Szyferska płaciła słabo, ledwie parę rubli od głowy na miesiąc, ale też niczego nie wymagała. A gdy noworodki zaczęły umierać, poleciła współpracownicy, by ta wyrzucała je na bruk albo do dostępnych z ulicy wychodków.
Śmieszna kara i skrajna bezczelność
Szymczakową posłano do więzienia na trzy krótkie lata, za cztery udowodnione przypadki uśmiercenia dzieci. Ale kobieta, która rzeczywiście stała za procederem z łatwością umyła ręce od całej sprawy.
Szyferskiej kazano odbyć pokutę kościelną i wsadzono ją za kraty na symboliczne cztery miesiące. Tylko za to, że ponoć niewystarczająco kontrolowała podwykonawczynię…
Reklama
Akuszerka okazała się tak bezczelna, że nawet nie stawiła się na własnym procesie apelacyjnym. Wtedy podwyższono jej wyrok, ale wciąż tylko do dwóch lat i sześciu miesięcy pobytu w „domu roboczym” lub „w wieży”. Jeśli jakąś decyzję odczuła naprawdę dotkliwie, to co najwyżej permanentny, urzędowy zakaz prowadzenia „kantoru stręczenia mamek”.
„Poprzedniczki swe przewyższała pod względem ilości”
Rok później głośno zrobiło się o niejakiej Surze Kokoszko. Kobiecie, podobnie jak Szyferska, mniej więcej czterdziestoletniej. I tak samo jak ona ustawionej w szeregu „fabrykantek aniołków”. Sąd zdołał jej udowodnić tylko to, że doprowadziła do zgonu jednego niemowlaka.
„Rozmyślnie, mając przez matkę dziecięcia dane środki na umieszczenie go u mamki, głodziła je i nie dawała mu należnej opieki”. Poszła siedzieć na półtora roku.
Potem wypłynęła sprawa Wiktorii Wypyskiej. „Znowu stanęła przed sądem jedna z tych akuszerek, które dopomagają dzieciom nie tylko przyjść na świat, ale i tenże opuścić” — donosił w czerwcu 1883 roku sprawozdawca „Gazety Polskiej”. I zaraz podkreślił:
Reklama
Ta «fabrykantka aniołków» Wypyska poprzedniczki swe, Szyfersową i Kokoszkę nawet przewyższyła pod względem ilości dręczonych niemowląt.
Wódka zamiast opieki
Kobieta pieniądze brane od matek „chowała do kieszeni” i „upijała się za nie”. Dzieci zostawiała natomiast bez opieki w izbie pełnej robactwa.
Za jej sprawą umarło ich przynajmniej kilkanaścioro. A jednak sąd nie dostrzegł istotnej różnicy między tym, co robiła ona, a czego dopuściły się wcześniejsze zbrodniarki. Wypyska trafiła za kraty tylko na dwa lata.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
„Ze śmierci każdego dziecka bardzo się cieszyła”
Wszystko to działo się w jednym mieście; w samej Warszawie. Gazety wyciągały podobne przypadki co parę miesięcy, odbiorcy zdążyli już jednak zupełnie na nie zobojętnieć.
Reakcji nie było nawet, gdy w 1885 roku wydrukowano wyznanie akuszerki, twierdzącej, że „ze śmierci każdego dziecka bardzo cię cieszyła, wiedząc, że przybywa jeden więcej aniołek na większą chwałę Pana Boga”.
„Zdaje mi się, że wiadomość o znalezieniu podrzuconych szczeniąt lub kociąt, większe zrobiłaby wrażenie, aniżeli codzienne stereotypowe doniesienie o znalezionym w sieni, to na schodach, to wreszcie pod parkanem lub w rynsztoku niemowlęciu” — pisał z rezygnacją dziennikarz „Kuriera Codziennego”.
W jego ocenie każdej doby takich przypadków było w Warszawie kilka. Stały się „częstsze bodaj od najechań, poślizgnięć, potrąceń itd.”. I tak oczywiste, że nikt nie zastanawiał się nawet, „dlaczego według statystycznych danych w stosunku do liczby ludności w Warszawie jest więcej podrzuceń, niż w Berlinie, Wiedniu i Paryżu”.
Reklama
Fabrykantki aniołków wśród sądowej… publiczności
Fabrykowanie aniołków coraz częściej postrzegano jako koloryt wielkomiejskiego życia. Proceder budził niejakie obrzydzenie, ale zarazem wydawał się czymś oczywistym, może nawet nieodzownym. A na pewno: niemożliwym do wyplenienia.
Czasopismo satyryczne „Kolce” zgryźliwie komentowało, że nawet wśród publiczności na procesach zbrodniczych opiekunek roiło się… od ich koleżanek. Fabrykantek aniołków „jeszcze nie wsadzonych do kozy”.
Każda z nich, z należytym skupieniem wysłuchawszy potępiającego wyroku uderzyła się w piersi i zawołała w duchu:
— Oho, już ja nie będę taka głupia i nie dam się złapać jak ta Wypyska…
I z pewnością odtąd biedne dzieci będą głodzone z większą finezją, a wyprawiane na tamten świat według najnowszych wyników nauki… akuszerek-rajfurek.
Warszawa do reszty oswoiła się z plagą dzieciobójstwa. I może nie ma co się dziwić, że w tych warunkach fabrykantki aniołków działały z coraz większym rozmachem i na wprost porażającą skalę. Czy też raczej na skalę, która mogłaby porażać, gdyby ktokolwiek się nią jeszcze przejmował.
***
Moment otrzeźwienia mógł przyjść w roku 1890, gdy w Warszawie wykryto zbrodnię dzieciobójstwa na wcześniej niespotykaną skalę. Piszę o niej – i o kolejnych sprawach fabrykantek aniołków – w swojej nowej książce: Seryjni mordercy II RP. Możecie ją zamówić na przykład w Empiku.
Najgorsi mordercy przedwojennej Polski. Kryminalne tajemnice i nierozliczone zbrodnie
Bibliografia
- Moldenhawer A., O opiece u nas nad dziećmi, Warszawa 1890.
- Faiseur [w:] Dictionnaire de la langue française. Supplément, oprac. E. Littré, M. Devic, Paris 1886.
- Prasa z epoki: „Gazeta Handlowa”, 1880; „Gazeta Polska”, 1883; „Gazeta Sądowa Warszawska”, 1881; „Kolce”, 1883; „Kurjer Codzienny”, 1882-1883; „Kurjer Warszawski”, 1880-1881.
1 komentarz