Horror XIX-wiecznej moralności. Tego nasi pradziadkowie oczekiwali od swoich narzeczonych i żon

Strona główna » XIX wiek » Horror XIX-wiecznej moralności. Tego nasi pradziadkowie oczekiwali od swoich narzeczonych i żon

Gdyby ktoś poprosił Tadeusza Boya-Żeleńskiego o wybranie dwóch słów najlepiej opisujących seksualność XIX stulecia, raczej nie wahałby się z odpowiedzią. Narzeczeństwo i burdel. Ewentualnie jeszcze trzecie: strach.

W tekście ze zbioru Zmysły… zmysły…, wydanego w 1932 roku, wpływowy liberalny felietonista doby międzywojnia wyjaśniał: „Małżeństwo ówczesne nie miało nic z miłej cyganerii dzisiejszych stadeł, było aparatem serio, ach, jak serio… prawie tak, jak wieko od trumny”.


Reklama


Przezorność i strach. XIX-wieczne narzeczeństwa

Znajdowało to odbicie po pierwsze w długim i żmudnym okresie przygotowawczym. Pan młody musiał być bezsprzecznie gotowy do poświęcenia. Wśród klasy średniej, inteligencji, ale też znacznie szerzej rozumianego mieszczaństwa wymagano, by posiadał wykształcenie, zawód, pieniądze, by miał za sobą służbę wojskową, a w mieszkaniu postawił fortepian dla przyszłej żony.

Ludzie, jak wspominał Boy, „byli wtedy wściekle przezorni”. Nikogo nie dziwiły narzeczeństwa trwające kilka, a nawet kilkanaście lat. Cały ten czas z jedną tylko rozrywką: rozmową.

Młoda kobieta na pocztówce z przełomu XIX i XX wieku.

„Dziś młodzi idą razem do kina, do dancingu, do kawiarni. Wówczas tego wszystkiego nie było, mogli się tłamsić tylko w domu, gdy matka drzemała w drugim pokoju” – tłumaczył. Do niczego więcej dojść nie mogło nie tylko ze względu na towarzystwo (przed tym na parę minut zawsze dałoby się uciec), ale – ze strachu. Po pierwsze strachu przed złamaniem zasad.

Narzeczeństwa takie obowiązywała czystość. On nie mógł „skalać” tej, która miała być jego żoną; przestałaby go być „godna”. Takie były wówczas pojęcia. Ona bałaby mu się oddać – w formie zaliczki – bo na zasadzie wiekowych aforyzmów o mężczyznach, obawiałaby się – często słusznie – że się z nią wówczas nie ożeni. (…)


Reklama


Rzecz prosta, że spędzali z sobą dużo czasu. (…) Wypełniały go rozmowy o przyszłości, co prawda coraz mniej entuzjastyczne, sprzeczki, dąsy, pojednania i mniej lub więcej zaawansowane pieszczoty. Czystość przy ciągłym towarzystwie kobiety…

„Winni byli uczyć się”… w burdelu

Nie było przebacz. Widmo ciąży – drugi wielki strach – skutecznie zniechęcało przed czymkolwiek więcej. „Ustrzec się [przed nią] było bardzo trudno, a (…) była niewiarygodną katastrofą, rzeczą wręcz nie do pomyślenia” – wyjaśniał Boy.

O życiu intymnym naszych pradziadków piszę szeroko w książce pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce. Jej nowe, zaktualizowane wydanie właśnie trafiło do sprzedaży.

Efekt mógł być, zdaniem publicysty, tylko jeden: „Kiedy nastrój był bardzo gorący, on szedł potem do domu publicznego”. I nawet się z tym nie krył. Młodzi chłopcy robili wypady na prostytutki w środku miasta, wspólnie z kolegami, czasem nawet z ojcem.

W całej Europie przyjęła się tradycja, że inicjacja seksualna mężczyzny powinna następować w burdelu. Przyzwolenie stopniowo zmieniało się w społeczny nakaz.

Autor wydanego w 1909 roku poradnika Hygiena miodowych miesięcy wprost krytykował żonkosiów idących do ołtarza bez wcześniejszego treningu z prostytutkami. „Zdarzało się, że młodzi mężowie rozpoczynali swój miesiąc miodowy w niewiedzy (…). Winni byli uczyć się tego tam, gdzie mogli to czynić przed zawarciem związku małżeńskiego” – instruował. Nikogo to nie szokowało. Medycyna skutecznie zabiła wstyd.


Reklama


W Polsce wciąż pokutowała archaiczna wykładnia, zgodnie z którą organizm dojrzewającego chłopca (ale tylko chłopca!) do prawidłowego funkcjonowania wymagał regularnych stosunków płciowych. Spotkania z prostytutkami uchodziły za rodzaj terapii przeciwdziałającej bólom głowy, problemom z koncentracją, z kręgosłupem i koordynacją ruchową.

„Filar moralności” i „wrzód społeczny” w jednym

„Prostytutka stała się na wiek cały filarem moralności społecznej, niemal urzędnikiem państwowym” – podkreślał Boy.

W polskich miastach pracowały dziesiątki, a może i setki tysięcy z nich. Z tego olbrzymia część – w samej Warszawie. Najodważniejsze statystyki wskazywały, że nawet co trzecia kobieta w stolicy w wieku od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat para się prostytucją.

Świat został podzielony pomiędzy cnotliwe i nietknięte narzeczone, z którymi mężczyźni spędzali popołudnia, oraz na kobiety upadłe, w których ramionach mijały im wieczory. Te drugie nie mogły liczyć nawet na status pełnoprawnych istot ludzkich.

Uczestnicy ankiety akademickiej z 1903 roku podkreślali, że czują „wstręt do kobiet sprzedajnych i publicznych”. Widzieli w nich ni mniej, ni więcej, tylko „wrzód społeczny”. A jednocześnie – przyznawali, że jak niemal każdy, korzystają z ich usług.

Pocztówka z lat 1910-1930. Kobieta nie wygląda na jakoś szczególnie zadowoloną z otrzymanych kwiatów.

Powstało przekonanie, że „pewne grupy ludzi, pozbawione są wszelkich praw ludzkich i niewarte żadnych względów, a żyją tylko dla użytku, rozrywki lub wygody ludzi uprzywilejowanych”.

Podwójna moralność

Na masową skalę przyjęto zasadę „podwójnej moralności”. Zjawisko to dzisiaj często tłumaczy się po prostu jako bezczelną dwulicowość XIX-wiecznych mężczyzn. Miałyby pod nią podchodzić wszystkie ukrywane przed partnerkami zabawy w burdelach i związki pozamałżeńskie.

W rzeczywistości niewiele ukrywano i wcale nie o to chodziło. „Podwójna moralność” polegała na przyjęciu przez społeczeństwo zupełnie różnych oczekiwań wobec kobiet i wobec mężczyzn. Tym drugim wolno było bezkarnie prowadzić życie seksualne przed i poza małżeństwem. Panny i mężatki miały z kolei być bezwzględnie cnotliwe i wierne.


Reklama


Feministka Iza Moszczeńska prezentowała ramy tego podziału już w 1904 roku w tekście Cnota kobieca: „Nie podlega najmniejszej wątpliwości, że kobieta, która miała kochanka, nie ma prawa wyjść za uczciwego mężczyznę, tj. takiego, który miał X kochanek przed ślubem – ale nie kradnie, nie rozbija, nie morduje”.

Tak samo oczywisty miał być fakt, że „godną pogardy jest taka, która zdradzi choćby najgorszego, moralnie i fizycznie bezwartościowego męża. Wszystkie odstępstwa od zasad czystości, wierności, stałości – popełniane przez kobietę – są gorszące i tragiczne”.

Zdaniem Grzywo-Dąbrowskiej jedynie 15% badanych przez nie prostytutek nie wykazało "cech wybitnie patologicznych” (domena publiczna).
Pocztówka z początku XX wieku.

U mężczyzn w ogóle trudno było mówić o jakiejkolwiek obowiązującej moralności. W broszurze Czego nie wiemy o naszych synach ta sama Moszczeńska pisała z przekąsem:

Moralność męska! Toż i dzisiaj przeważająca większość czytelników (…) z bardzo dwuznacznym uśmiechem przyjmuje samo zestawienie tych dwóch wyrazów. Naturalnie i od mężczyzny wymaga się pewnego rodzaju moralności, mianowicie rzetelności w interesach, poszanowania cudzej własności, (…) trzymania się przepisów honoru itp. Ale w stosunkach płciowych stawiać jakieś reguły i zasady (…) to przecież śmieszna pedanteria lub rozczulająca naiwność.

Zupełnie inaczej traktowano kwestię moralności kobiecej. Tu obyczaj i opinia stawały się niezmiernie surowe i zbroiły się całym arsenałem zabójczych pocisków. Absolutna czystość, dziewictwo, anielstwo (…). Oto normalne wymagania, jakie stawiano przeciętnie przyzwoitym kobietom.


Reklama


Doktor Baker: narzeczoną skontrolować, jak klacz na targu

Gdy ślub po paru latach dochodził wreszcie do skutku, w wielu przypadkach bardziej przypominał pogrzeb. To była transakcja, w której uczucia schodziły na dalszy plan w stosunku do kwestii majątkowych, towarzyskich czy nawet honorowych.

Chodziło o zdobycie dobrej partii i ewentualnie posagu oraz o pozyskanie zdrowej, silnej matki dla przyszłego potomstwa. Boy półgębkiem wspomina o jakiejś tam, mimo wszystko, roli miłości, ale to z jego strony przejaw daleko posuniętego optymizmu.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

XIX-wieczni specjaliści małżeństwo traktowali jak handel. Doktor Baker, autor wydanego w 1809 roku poradnika Tajemnice płci żeńskiey, sugerował, żeby oblubienicę przed ślubem rozbierać do rosołu i kontrolować, czy nie ma żadnych defektów fizycznych. Zupełnie jakby była klaczą na targu. Pomysł ten wracał wielokrotnie przynajmniej do lat sześćdziesiątych XIX wieku. Zawsze w odniesieniu do kobiet.

Po nocy poślubnej w sytuacji mężczyzny niewiele się zmieniało. Miał odtąd zapewniony wikt i opierunek, ale życie seksualne prowadził tak, jak zawsze. Głównie poza domem. Na uzasadnienie tego faktu znaleziono kolejny pseudonaukowy argument.

Pocztówka z początku XX wieku. W powszechnej opinii mężczyźni mieli prawo do seksualnej przyjemności, kobiety - mogły się tylko cieszyć z macierzyństwa.
Pocztówka z początku XX wieku. W powszechnej opinii mężczyźni mieli prawo do seksualnej przyjemności, kobiety – mogły się tylko cieszyć z macierzyństwa.

Zgodnie z popularną teorią przytoczoną przez Izę Moszczeńską, każdy mężczyzna był z urodzenia poligamistą, a każda kobieta – monogamistką. W efekcie wierność mężów uznawano za rodzaj zwyrodnienia i grzechu przeciwko naturze.

W przypadku żon podobnym grzechem byłaby jakakolwiek próba szukania doznań seksualnych poza małżeństwem. Zresztą, to ostatnie wydawało się wyjątkowo nieprawdopodobne.


Reklama


XIX-wieczni mężczyźni powszechnie przyjmowali, że seks to sprawa, która nie dotyczy ich partnerek. Jak wyjaśnia historyczka Bożena Urbanek, kobietom odmawiano prawa do jakiejkolwiek erotycznej satysfakcji.

W świetle poważnych prac naukowych spełnienia w łóżku doznawali wyłącznie mężczyźni. Przedstawicielki słabszej płci mogły liczyć zamiast tego na… radość z macierzyństwa.

***

O życiu intymnym naszych prababek i pradziadków piszę znacznie szerzej w książce pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce. Jej nowe, zaktualizowane wydanie niedawno trafiło do sprzedaży.

Bezkompromisowy obraz obyczajowości w przedwojennej Polsce

Wybrana bibliografia

  1. Blobaum Robert, „Panika moralna” w polskim wydaniu. Dewiacje seksualne i wizerunek przestępczości żydowskiej na początku XX wieku, w: Kobieta i rewolucja obyczajowa. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, DiG, Warszawa 2006
  2. Boy-Żeleński Tadeusz, Zmysły… zmysły…, Biblioteka Boya, Warszawa 1932.
  3. Foucault Michel, My, Wiktorianie, w: Historia seksualności, Czytelnik, Warszawa 1995.
  4. Gelsen Carl, Hygiena miodowych miesięcy. Wskazówki dla nowożeńców, Księgarnia Popularna, Warszawa 1909.
  5. Moszczeńska Iza, Cnota kobieca, „Krytyka” 1904, nr 10.
  6. Moszczeńska Iza, Czego nie wiemy o naszych synach, Księgarnia Naukowa, Warszawa 1904.
  7. Piasecki Eugeniusz, W sprawie hygieny płciowej młodzieży szkolnej. (Garść uwag wygłoszonych w pogadankach rodzicielskich w Gimnazjum III. i IV. we Lwowie), „Przegląd Higieniczny” 1906, nr 5.
  8. Jolanta Sikorska-Kulesza, „W niewoli ciała i ducha” – organizacje kobiece wobec problemu seksualności na początku XX wieku, w: Kobieta i rewolucja obyczajowa. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, DiG, Warszawa 2006.
  9. Sikorska-Kulesza Jolanta, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Mada, Warszawa 2004.
  10. Urbanek Bożena, Poradniki medyczne o seksualności kobiet i mężczyzn w XIX wieku, w: Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, DiG, Warszawa 2004.
Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.