20 grudnia 1943 roku setki amerykańskich bombowców pojawiły się nad Bremą. Wśród maszyn biorących udział w zmasowanym ataku znajdowała się również latająca forteca B-17 „Ye Olde Pub”. Była to pierwsza misja bojowa pilotującego ją Charlesa L. Browna. Niewiele zabrakło, a nigdy by z niej nie wrócił. To co spotkało tego dnia amerykańską załogę stanowiło jeden z najbardziej niezwykłych epizodów II wojny światowej.
B-17 „Ye Olde Pub” wystartował rankiem 20 grudnia 1943 roku z lotniska Kimbolton. Za sterami maszyny zasiadali podporucznicy Charles L. „Charlie” Brown oraz Spencer G. „Pinky” Luke. Poza nimi na pokładzie znajdowało się jeszcze ośmiu członków załogi.
Reklama
Na pokładzie zrobiło się lodowato
Cel zakrojonego na szeroką skalę nalotu dywanowego stanowiły zakłady produkujące myśliwce Focke-Wulf Fw 190 w Bremie. Łącznie w ataku brało udział blisko 550 latających fortec oraz liberatorów. „Ye Olde Pub” znalazł się w pierwszej fali.
Już na odprawie poinformowano załogi, że mogą się spodziewać zmasowanego ostrzału artylerii przeciwlotniczej oraz licznych myśliwców Luftwaffe. Ostrzeżenie okazało się zgodne z prawdą.
Krótko po 11.00 pojawiły się niemieckie myśliwce, do walki z którymi ruszyła silna obstawa przydzielona bombowcom. Pół godziny później, gdy amerykańskie maszyny znajdowały się już blisko Bremy, odezwały się działa przeciwlotnicze.
W wyniku ostrzału „Ye Olde Pub” doznał poważnych uszkodzeń. Odstrzelony został fragment pleksiglasowego dziobu, w wyniku czego we wnętrzu maszyny zrobiło się potwornie zimno. Na wysokości ponad 8000 metrów temperatura tego dnia spadła bowiem do niemal -60 stopni Celsjusza. Co gorsza w prawym skrzydle ziała ogromna wyrwa, trzeba było też wyłączyć jeden z czterech silników. Kolejny był zaś uszkodzony.
Mimo wszystko załoga zdołała zrzucić swój śmiercionośny ładunek, po czym skierowała się w drogę powrotną do Anglii. Uszkodzenia sprawiły jednak, że bombowiec pilotowany przez Browna szybko zaczął zostawać w tyle, stając się łatwym celem dla Niemców. Szczególnie, że obstawa już wcześniej odleciała „z powodu silnych przeciwnych wiatrów, z jakimi piloci musieli się zmagać w drodze powrotnej”.
Walka z focke-wulfami 190
Poza Brownem problemy miał również dowódca jego klucza, Walter Reichold. Jego bombowiec także został trafiony i szybko tracił wysokość. W pewnym momencie zniknął w chmurach, a w słuchawkach załogi „Ye Olde Pub” rozbrzmiało rozpaczliwe wołanie o pomoc. Ich kolegów zaatakowały myśliwce Luftwaffe. Po chwili w eterze zapanowała cisza.
Reklama
Teraz Niemcy wzięli na cel samolot Browna. Jak czytamy w książce Adama Makosa pt. Rycerze wojennego nieba Amerykanin:
Daleko z przodu zobaczył wznoszące się dwa klucze ośmiu niemieckich myśliwców. Blokowały bombowcowi drogę nad Morze Północne. Zmrużył oczy i rozpoznał focke-wulfy 190, z dużym pękatym silnikiem gwiazdowym i kanciastym ciemnoszarym kadłubem przechodzącym w ogon o zaokrąglonym kształcie.
Na każdym kadłubie widniał żółty numer i żółta opaska tuż przed ogonem, oznaczenia 11. pułku myśliwskiego (JG 11). Kręciły się w oddali, jakby próbując zdecydować, komu przypadnie zaszczyt pierwszemu ruszyć do ataku, im czy kolegom lecącym za uszkodzonym bombowcem.
Brown, zdając sobie sprawę z tragicznej sytuacji w jakiej się znalazł nie zamierzał jednak się poddawać. Zamiast bezczynnie czekać na swój los skierował się wprost na dwie maszyny wroga, który ruszyły do ataku. Manewr ten całkowicie zaskoczył Niemców.
Pierwszy z pilotów Luftwaffe zamiast zaczekać aż zbliży się do bombowca otworzył ogień z dużej odległości, nie czyniąc większych szkód. Wkrótce sam stał się celem dla amerykańskiego strzelca pokładowego, który celną serią posłał go na ziemię. Po chwili jego los podzielił drugi Niemiec.
Reklama
Podziurawieni jak sito
Amerykanie nie mieli jednak powodów do radości. Wkrótce od tyłu zaatakowały ich messerschmitty Bf 109, które wcześniej zestrzeliły samolot Reicholda. Co gorsza większość karabinów maszynowych strzelców pokładowych B-17 zamarzła pozostawiając Browna i jego ludzi na pastwę wroga. Ten zaś rzucił się do ataku.
Serie z karabinów i działek pokładowych myśliwców podziurawiły jak sito „Ye Olde Pub”. Trafiony salwą wroga zginął tylny strzelec. Inny członek załogi został ciężko ranny. Pociski przestrzeliły również pojemniki z tlenem w wyniku czego piloci oddychający bardzo rozrzedzonym powietrzem stracili przytomność, a latająca fortece zaczęła pikować. Brown odzyskał świadomość dosłownie w ostatniej chwili i udało mu się jakimś cudem wyrównać lot tuż nad ziemią.
Bombowiec znajdował się jednak w opłakanym stanie. Miał odstrzelony lewy statecznik poziomy steru. Kadłub ział ogromnymi wyrwami, nie działała łączność i tylko jeden silnik dysponował pełną mocą. Co gorsza okazało się, że trasa, którą wyznaczył nawigator prowadziła wprost nad niemiecką bazą lotniczą w Jever.
Brakowało mu jednego zwycięstwa
Przygotowywano tam właśnie do lotu messerschmitta Bf 109 porucznika Franza Stiglera, który tego dnia już zestrzelił jeden B-17 i teraz wylądował, aby uzupełnić amunicję. Młodemu asowi Luftwaffe brakowało już tylko jednego zwycięstwa, aby otrzymać Krzyż Rycerski Żelaznego Krzyża. Gdy więc nagle nad lotniskiem pojawił się wolno lecący amerykański bombowiec Stigler ani chwili się nie zastanawiał. Wskoczył do myśliwca i nie czekając nawet na pozwolenie do startu ruszył po pewne zwycięstwo.
Reklama
W tym samym czasie, gdy niemiecki myśliwiec odrywał się od ziemi Brown i jego ludzie zastanawiali się co robić. Zdawali sobie sprawę, że maszyna nie wytrzyma kolejnego ataku, ale nie chcieli skakać na spadochronach, obawiali się bowiem, że ich ciężko ranny kolega tego nie przeżyje. W tej sytuacji zapadła decyzja o próbie dotarcia do Anglii.
Tymczasem Stigler siedział im już na ogonie i przygotowywał się do oddania salwy. Gdy jednak zbliżył się na zaledwie 100 metrów do maszyny wroga zdał sobie sprawę ze skali uszkodzeń bombowca. Pierwsze co dostrzegł to odstrzelony statecznik i zniszczone stanowisko tylnego strzelca.
Nigdy nie widział czegoś podobnego
Jak podkreśla autor książki Rycerze wojennego nieba mający na swoim koncie 22 zestrzelenia niemiecki as „widywał już wracające z walki uszkodzone samoloty. Jednak nigdy nie widział czegoś takiego. Ten bombowiec był podziurawiony jak sito”.
Pociski uderzające w blachę odłupały lakier, zostawiając srebrzyste otwory. Ten widok go zahipnotyzował. Wreszcie kopnął pedał steru, nieco przyspieszył i minąwszy ogon, zaczął się przesuwać wzdłuż prawego boku samolotu, równolegle do jego kadłuba.
Reklama
Szukał wzrokiem karabinów, które załoga B-17 mogłaby w niego wycelować. Zobaczył, że karabinu bocznego stanowiska nie ma, bo został wyrwany z podstawy. Dostrzegł też, że górna wieżyczka jest pusta, a kabina radiooperatora rozbita. Leciał tak, by być poza zasięgiem luf karabinów znajdujących się w dolnej wieżyczce kulistej.
Nagle dostrzegł coś niepokojącego. Wybuchające pociski zerwały poszycie kadłuba w jego środkowej części. Przez odsłonięte ożebrowanie zobaczył załogę, jak zbita w gromadkę zajmuje się rannymi. Przesunął się do przodu i ustawił tuż nad czubkiem prawego skrzydła bombowca. Zobaczył, że maszyna ma odstrzelony nos. Leciała, jakby utrzymywał ją w górze jakiś niewidzialny sznurek.
Bezprecedensowa postawa
Amerykanie nie mogli zrozumieć dlaczego Niemiec nie otworzył jeszcze ognia. Ten zaś poruszony tym, co zobaczył uznał, że takie zestrzelenie byłoby niehonorowe. Zaczął jednocześnie dawać rękami znaki – patrzącym na niego z niedowierzaniem – pilotom bombowca, aby ci lądowali. Przed nimi znajdowały się bowiem stanowiska artylerii przeciwlotniczej, które bez trudu poradziłyby sobie z uszkodzonym B-17. Ale Brown i jego koledzy nie zdawali sobie z tego sprawy i nie zamierzali się stosować do sugestii Niemca.
Stigler zdecydował się w tej sytuacji eskortować wroga. Wiedział, że obsługa dział nie otworzy ognia jeżeli w pobliżu bombowca będzie lecieć niemiecki myśliwiec. Oczywiście, gdyby ktoś się dowiedział, co robi groziła mu kara za zdradę. On jednak był zdeterminowany.
Reklama
Przeczucie go nie myliło. Działa przeciwlotnicze milczały i oba samoloty wkrótce znalazły się nad Morzem Północnym. Amerykanie w dalszym ciągu nie potrafili pojąć co się dzieje. Pilot Luftwaffe – zdając sobie sprawę ze skali zniszczeń jakich doznał B-17 – próbował zaś na migi pokazać im, aby skierowali się do neutralnej Szwecji, gdzie zostaliby internowani. Luke i Brown jednak nie rozumieli o co mu chodzi.
Zostali przyjaciółmi
Ostatecznie, widząc, że już nic więcej nie może zrobić Stigler zasalutował i odleciał pozostawiając osłupiałych Amerykanów własnemu losowi. „Ye Olde Pub” mimo tak rozległych uszkodzeń dotarł do Anglii, co tylko potwierdzało, jak doskonałą konstrukcją była latająca forteca.
Ten jeden z najbardziej niezwykłych epizodów II wojny światowej długo pozostawał tajemnicą. Brown opowiedział po raz pierwszy tę historię dopiero w 1986 roku. Wtedy nie miał jeszcze pojęcia kim był Niemiec, któremu on i jego załoga zawdzięczali życie. Rozpoczął jednak intensywne poszukiwania.
Ostatecznie spotkał się ze Stiglerem w 1990 roku. W tym czasie as Luftwaffe już od wielu lat mieszkał w Kanadzie, gdzie z powodzeniem prowadził własny biznes. Piloci zostali długoletnimi przyjaciółmi. Obaj zmarli w 2008 roku.
Wznowienie bestsellera
Bibliografia
- Adam Makos, Larry Alexander, Rycerze wojennego nieba, Dom Wydawniczy Rebis 2025.