Kradzieże stanowiły w średniowieczu prawdziwą plagę. Najbardziej doskwierały mieszkańcom miast. I to właśnie w miastach ścigano je z wyjątkową surowością.
Miasta późnośredniowiecznej Polski były lokowane na prawie niemieckim, zwłaszcza saskim (magdeburskim). Zasady przeszczepione z Zachodu porządkowały nie tylko życie polityczne Krakowa, Poznania czy Lwowa, ale też obowiązujące w nich restrykcje karne.
Reklama
Władze polskiej stolicy przechowywały w swej kancelarii niemieckojęzyczną wersję Sachsenspiegel, a więc tak zwanego Zwierciadła saskiego. Na jego podstawie osądzano każde z przestępstw, do jakich dochodziło w granicach grodu.
W innych miastach panowała podobna praktyka, z tym że poza Zwierciadłem posiłkowano się jeszcze magdeburskim Weichbildem.
„Kara więzienia nie istniała”
„Kary stosowane w sądownictwie miejskim średniowiecza były, jak wszędzie, brutalne i okrutne” – pisała Antonina Jelicz w książce Życie codzienne w średniowiecznym Krakowie. – „Kara więzienia nie istniała niemal, pominąwszy jakieś wypadki wyjątkowe. Areszt stosowano głównie w celach śledczych”.
Proces kończył się jeśli nie uniewinnieniem, to natychmiastową karą. Szczęśliwców, którzy załapali się na królewską amnestię, mieli dobre pochodzenie lub przydatne koneksje, czekało wygnanie. Innych – fizyczna odpłata za popełnione czyny.
Reklama
„Na skórze i włosach”
W myśl prawa saskiego osoby winne drobnych kradzieży karano w pierwszej kolejności chłostą, wykonywaną publicznie pod pręgierzem miejskim.
Co więcej winnemu groziła tak zwana „kara na skórze i włosach”. Bartłomiej Groicki, autor pierwszego polskiego komentarza do praw magdeburskich, wydanego w XVI stuleciu, twierdził, że początkowo miała ona znaczenie dosłowne: sprawcy golono włosy, by w ten sposób go pohańbić.
Ponieważ jednak „ludzie krótkie włosy poczęli nosić”, sankcję zaostrzono. A pod niewinnym określeniem kryło się obcięcie „kawałka nosa albo ucha”.
Krzyż wypalony na czole
Okaleczonego przestępcę puszczano wolno, a chłosta nie zawsze działała na niego trzeźwiąco. W efekcie ogromnym problemem była recydywa. Saskie zwody prawa zalecały, by wielokrotnych kryminalistów karać coraz bardziej surowo.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Niezmiennie chłostano, ale złodziej miał się też kolejno liczyć z: obcięciem nosa, uszu i wypaleniem krzyża na czole. Jak wyjaśniał Groicki „takie cechowanie”, a więc piętnowanie, kryminalistów, stosowano, by ludzie byli w stanie ich rozpoznać i by „się strzegli”.
Krzyż był już jednak ostrzeżeniem ostatnim. Kto nawet po jego wypaleniu nie zarzucił złodziejskiego fachu i po raz czwarty dał się schwytać, miał „być powrozem na szubienicy nacechowany, aby więcej ludziom nie szkodził”.
Lepiej kraść za dnia
Nie każdy mógł liczyć na tak długą wyrozumiałość. Lekko traktowano tylko przestępców działających za dnia. Tym, którzy kradli nocą już za pierwszym razem groziła egzekucja.
Kluczowe znaczenie miała też wartość skradzionych przedmiotów. W Zwierciadle saskim przewidywano karę śmierci dla tego, kto ukradł więcej niż trzy szylingi. Zdaniem historyka średniowiecznej przestępczości, Macieja T. Radomskiego, w XIV-wiecznym Krakowie kwota ta przekładała się na 1-2 grosze.
Reklama
Każdy więc, kto zagarnął rzeczy warte więcej niż dzisiejsze 50-120 złotych, w myśl prawa miał trafić prosto na szubienicę.
Bibliografia
- Groicki Bartłomiej, Porządek sądów i spraw miejskich, oprac. Krzysztof Opaliński, Anetta Luto-Kamińska.
- Jelicz Antonina, Życie codzienne w średniowiecznym Krakowie (wiek XIII-XV), Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1966.
- Radomski Maciej T., Ipsa Civitas Habundat Furibus… Przestępcy i przestępczość w późnośredniowiecznym Krakowie [w:] Coram Iudicio. Studia z dziejów kultury prawnej w miastach późnośredniowiecznej Polski, red. Anna Bartoszewicz, Wydawnictwo DiG/Instytut Historyczny UW, Warszawa 2013.