W połowie sierpnia 1831 roku los powstania listopadowego wisiał na włosku. W stolicy kraju wrzało, a oskarżenia o zdradę, rzucane w stronę przywódców zrywu, padały coraz częściej. Nie trzeba było wiele, by doszło do wybuchu. Kiedy więc oczekiwana zmiana dowództwa okazała się jedynie pozorna, rozwścieczony tłum ruszył w miasto.
Po klęsce w bitwie pod Ostrołęką w maju 1831 roku kadry dowódcze powstania listopadowego, na czele z generałem Janem Zygmuntem Skrzyneckim, wydawały się nie mieć większej nadziei na zwycięstwo. Zryw stracił impet, polskie oddziały postępowały ostrożnie, wręcz zachowawczo, a wojska rosyjskie nieubłaganie zbliżały się do Warszawy.
Reklama
Dla co bardziej radykalnych mieszkańców wyzwolonej stolicy sytuacja taka była nie do zaakceptowania. Od przywódców oczekiwano zdecydowanych posunięć – a tymczasem coraz bliższe wydawało się widmo kapitulacji.
Na domiar złego w mieście zaczynało brakować żywności. Warszawiacy nie byli też wciąż w stanie powstrzymać szerzącej się epidemii cholery.
Potrzeba wstrząsu
Jak beznadziejna mogła wydawać się Polakom sytuacja, opisał parę lat po powstaniu jeden z jego uczestników, polski działacz i publicysta polityczny, Maurycy Mochnacki:
<strong>Przeczytaj też:</strong> Jedno z największych kłamstw polskiej historii. Dlaczego wciąż wierzymy w bajki o obronie Jasnej Góry?Zdrobniało powstanie. Powaga prezesa rządu zniknęła. Wcale nie było rządu! Wojsko bez skutku trudzone marszami i kontramarszami przestało ufać wodzowi. Nie było i wodza!
(…) stolica bez magazynów żywności, skarb prawie do grosza wypróżniony, dyskredyt monety zdawkowej, brak brzęczącej którą spekulanci zakupywali i ukrywali, chociaż mennica po 20,000 zł. pols. codziennie wybijała! (…) Katastrofa postępowała wielkimi krokami, nie z zaczajenia, jak rozbójnik, ale otwarcie.
Nic dziwnego, że w takich warunkach nastroje pogarszały się z dnia na dzień. Powszechnie szukano winnych.
Reklama
Jak w książce Święta po polsku. Tradycje i skandale opowiada Sławomir Koper:
Jak często bywa w takich przypadkach, podnosiły się głosy, by przykładnie ukarać ludzi uwięzionych za szpiegostwo na rzecz Rosjan, przetrzymywanych dotychczas w areszcie bez procesu (niektórzy z nich przebywali tam od samego początku powstania!).
Już pod koniec czerwca tłum usiłował zlinczować generała Józefa Hurtiga oskarżanego o zdradę – właśnie wtedy raz pierwszy podniosły się głosy, że władzom powstańczym potrzebny jest wstrząs, który wytrąci je z marazmu i kunktatorstwa.
Zmiana… bez zmiany
Wyglądało jednak na to, że przywódcy powstania nie zamierzają zmienić swojej polityki. Nadzieję zwolenników ostrzejszego kursu, zrzeszonych przede wszystkim w kierowanym przez Joachima Lelewela Towarzystwie Patriotycznym, ostatecznie pogrzebało ogłoszenie 12 sierpnia następcy ustępującego ze stanowiska dyktatora powstania Skrzyneckiego.
Okazało się, że najprawdopodobniej zostanie nim Henryk Dembiński, który tymczasowo przejął obowiązki gubernatora Warszawy. Problem w tym, że dla radykałów nie była to żadna zmiana: spodziewali się, że Dembiński przyjmie równie zachowawczy kurs, co Skrzynecki, a może nawet będzie skłonny do podjęcia rokowań z Rosjanami.
Reklama
Temu właśnie zagadnieniu poświęcone było publiczne zebranie członków Towarzystwa Patriotycznego, które odbyło się 15 sierpnia. „Napięcie powoli wzrastało, pojawiły się oskarżenia o zdradę, rozdawano ulotki z wizerunkami członków Rządu Narodowego na szubienicach” – relacjonuje Sławomir Koper.
W końcu postanowiono udać się do siedziby władz powstańczych – Pałacu Namiestnikowskiego, by przedstawić swoje obawy związane z Dembińskim. Po drodze tłum gęstniał, osiągając liczebność kilku tysięcy osób.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Kilku członków pochodu, którym udało się spotkać z przedstawicielami władz, wróciło jednak z niczym. „Członkowie rządu udzielili odpowiedzi w ogólnych wyrazach” – oględnie podsumował uczestnik tych wydarzeń, radykał Jan Czyński.
Ciała zdrajców na latarniach
Na rozemocjonowany tłum wieść o niepowodzeniu misji podziałała jak płachta na byka. Niedługo później doszło do pierwszych starć. Warszawiacy przemocą wdarli się na Zamek, gdzie przetrzymywano kilka osób podejrzanych o kolaborację z Rosjanami.
Doszło do prawdziwej rzezi. „Jednych więźniów na miejscu siekano, innych zaś wpółżywych i poranionych (…) do latarni przy bramie sprowadzono i wśród okrzyków zemsty i radości powieszono” – opowiadał później ówczesny dowódca Gwardii Narodowej, Antoni Ostrowski. Sławomir Koper w książce Święta po polsku. Tradycje i skandale pisze:
<strong>Przeczytaj też:</strong> Był dziedzicem największej polskiej fortuny. Rodzice porwali i udusili jego ciężarną żonęRozszalały tłum nie poprzestał na linczu, ciała ofiar obnażono i powieszono za nogi na latarniach. Następnie skierowano się do kolejnych miejsc, gdzie przetrzymywano ludzi oskarżanych o szpiegostwo.
Bez żadnego przeciwdziałania wojska czy służby więziennej wywleczono aresztowanych ze: Starej Prochowni, klasztoru dominikańskiego oraz Domu Przytułku i Pracy. Ofiary z reguły kłuto bagnetami, a następnie wieszano na latarniach.
Wszystko to odbywało się wśród okrzyków „śmierć zdrajcom!”, „niech żyje Polska!”. Pojawiały się też głosy jeszcze bardziej radykalne: „wieszajmy arystokratów!”. „Drobne grupy szukały Czartoryskiego, Skrzyneckiego, Chrzanowskiego” – podkreśla historyk Tadeusz Łepkowski.
Reklama
Krwawy poranek
Wystąpienia trwały niemal całą noc. Dopiero rano zaczęły wygasać, choć tu i ówdzie dochodziło jeszcze do incydentów – powieszono też kolejne dwie osoby. Wielu demonstrantów rozchodziło się jednak do domów. Ich miejsce zajął nowy tłum – gapiów – który napawał się widokiem zamordowanych. Jak w książce Święta po polsku. Tradycje i skandale opowiada Koper:
Uwagę zwracały kobiety, które „poklaskiwały i naigrawały się, niektóre nawet parasolików końce we krwi płynącej maczały, a potem chustki tą krwią napawały”. Radość z samosądu zadziwiała, nawet panie „wyższego wychowania i stanu z radością oglądały wiszące i porąbane trupy”.
Porządek w Warszawie zapanował dopiero po południu 16 sierpnia, kiedy do miasta wkroczyły liniowe oddziały wojska. Bilans wydarzeń był tragiczny. „Łącznie w czasie rozruchów zginęły 34 osoby, a 14 zostało rannych” – podsumowuje Tadeusz Łepkowski w książce Powstanie listopadowe.
Choć spacyfikowany, tłum odniósł jednak sukces. O nominacji Dembińskiego na wodza powstania nie było już mowy. 17 sierpnia stanowisko to objął generał Jan Krukowiecki, cieszący się o wiele większym poparciem wśród mieszkańców stolicy.
Reklama
Niedługo z funkcji szefa rządu ustąpił też książę Adam Jerzy Czartoryski. Ale mimo tej interwencji, jak się wkrótce okazało, powstanie listopadowe i tak skazane było na porażkę.
Poznaj niezwykłą historię polskich świąt, opowiedzianą przez bestsellerowego autora.
Nowa książka Sławomira Kopra
Bibliografia:
- Sławomir Koper, Święta po polsku. Tradycje i skandale, Wydawnictwo Fronda 2019.
- Jan Czyński, Dzień piętnasty sierpnia i sąd na członków Towarzystwa Patryotycznego, Warszawa 1831.
- Tadeusz Łepkowski, Powstanie listopadowe, Krajowa Agencja Wydawnicza 1987.
- Maurycego Mochnackiego pisma rozmaite. Oddział porewolucyjny, A. Jelowiecki i Spółka 1836.