Nie licząc królów, trudno wskazać bardziej znanego Polaka XVI stulecia niż Mikołaj Rej. Każdy uczy się przecież w szkole jego przełomowych słów: „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Szlachecki poeta był jednak nie tylko prekursorem użycia polszczyzny w literaturze. Jego życiorys zawiera wiele punktów, o których autorzy podręczników wolą nie wspominać.
Mikołaj Rej, poeta z Nagłowic, przeszedł do historii jako propagator języka polskiego w literaturze. Zawsze uchodził także za moralistę i pisarza zaangażowanego w naprawę ustroju oraz obyczajów politycznych Rzeczypospolitej.
Reklama
Z reguły jednak pomija się mniej wygodne fakty z jego biografii i twórczości – szczególnie sprawę, że był zajadłym wrogiem katolicyzmu, a duchowieństwo nazywało go rozwiązłym szatanem czy też smokiem z Okszy.
Zmowa milczenia panuje również na temat sądowych wyczynów Reja, który był wyjątkowej kategorii pieniaczem. Zresztą nawet rubaszne poczucie humoru, jakie przejawiał w swojej twórczości, zostało mocno ocenzurowane, by nie gorszyć uczniów podczas lekcji języka polskiego.
Burzliwa młodość i niewybredne rozrywki
Chociaż do Reja przylgnęło określenie „z Nagłowic”, to w rzeczywistości urodził się w Żurawnie koło Halicza. Jego rodzice należeli do średniozamożnej szlachty i pragnęli zapewnić potomkowi jak najlepsze wykształcenie, ale przyszły pisarz nie przepadał za nauką.
Odebrał szczątkową edukację w Skalbmierzu i Lwowie, po czym trafił do Akademii Krakowskiej, gdzie utrzymał się tylko przez rok. W późniejszym okresie przyznawał jednak, że dzięki pobytowi w Krakowie „poznał, co to dobre towarzystwo” (miał wówczas 14 lat!), i słabość tę przejawiał przez całe życie.
Reklama
Natomiast po powrocie do rodzinnego majątku rzucił się w wir rozrywek, które trudno uznać za specjalnie wyrafinowane. Najbardziej odpowiadało mu bowiem „strzelanie z puszki i katapulty do wron i jaskułów”, ewentualnie smarowanie psich ogonów smołą.
Gdy dostał od rodziców materiał na elegancki płaszcz, pociął go na paski, które przywiązywał schwytanym ptakom. Cieszył się przy tym niepomiernie, gdy jego ofiary, fruwając z kolorowymi wstęgami, wzbudzały zainteresowanie całej okolicy.
Szlachecki ksenofob
Zgnębiony ojciec oddał wreszcie Mikołaja na dwór wojewody sandomierskiego Andrzeja Tęczyńskiego, by zdobył nieco ogłady towarzyskiej. I tam stał się prawdziwy cud: młody Rej nagle zaczął się uczyć, chociaż nie była to systematyczna edukacja. Jednak praktycznie czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, i został nawet sekretarzem magnata.
Pobyt na dworze wojewody zaowocował również wyrobieniem sobie poczucia wyższości wobec innych nacji. Polscy możnowładcy uważali się bowiem za najbardziej wartościowych w Europie i chętnie podkreślali przywary innych narodów.
Reklama
Dlatego też Rej po latach miał twierdzić, że Włosi bywają chytrzy, Czesi „chodzą jak pawie”, natomiast Niemcy są hardzi, chociaż w rzeczywistości „rozum wraz z roztropnością pozostawili daleko w lesie”. Z kolei Wołosi byli „chłopami sprośnymi”, Tatarzy „psom podobni”, Szwedzi i Duńczycy „ludźmi nikczemnymi i plugawymi”, a Moskale „ledwie sami czasem, co mówili, rozumieli”.
I chociaż pisarz w przyszłości miał wielokrotnie krytykować Rzeczpospolitą wraz z jej ustrojem, to na zawsze pozostał wiernym wyznawcą megalomanii narodowej. Nie mogło być jednak inaczej, skoro „Polak poćciwy” stanowił uosobienie wszelkich cnót, których brakowało innym narodom.
Wcale nie wprowadził Polskiego do literatury
Nie jest jednak prawdą, że to właśnie Rej wprowadził polszczyznę do literatury. Wprawdzie faktycznie był autorem stwierdzenia, że „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”, ale polszczyzna pojawiała się w naszym piśmiennictwie już wcześniej.
Używał jej Biernat z Lublina czy też Marcin Bielski, a sam Rej pisał po polsku z czysto praktycznych powodów. Szlachta tej epoki słabo posługiwała się bowiem łaciną i dopiero w późniejszym okresie kolegia jezuickie miały zapewnić powszechną znajomość tego języka.
Zatem jeżeli pisarz chciał być zrozumiany przez szerokie kręgi ziemiańskich odbiorców, musiał używać polskiego, tym bardziej że miał ambicje publicystyczne i większość jego utworów dotyczyła spraw bieżących.
Można nawet stwierdzić, że gdyby w tamtej epoce istniała prasa codzienna, zostałby powszechnie znanym dziennikarzem, a jego poglądy odgrywałyby znaczącą rolę w życiu politycznym kraju. (…)
Reklama
Majątek po prymasie, poglądy po Lutrze
Rej ożenił się ze stryjeczną wnuczką arcybiskupa gnieźnieńskiego i prymasa Polski, Andrzeja Boryszewskiego. Wraz z żoną odziedziczył po nim znaczne posiadłości, ale gdyby dostojnik wiedział, jaki użytek zrobi z tego pisarz, zapewne nie byłby specjalnie zadowolony. (…)
Na dworze hetmana Mikołaja Sieniawskiego Rej zetknął się z protestantyzmem. Dostojnik był zwolennikiem reformacji i w jego otoczeniu przebywali entuzjaści nowinek religijnych z zachodniej Europy.
Pod ich wpływem Rej przeszedł na luteranizm, a następnie stał się entuzjastą nauki Jana Kalwina. Trudno jednoznacznie określić datę konwersji, ale badacze przyjmują, że miało to miejsce przed 1548 rokiem i śmiercią króla Zygmunta Starego. Za czasów panowania jego następcy poeta był już bowiem gorliwym wyznawcą kalwinizmu.
„Bóg jest w niebie, a więc nie ma go w chlebie”
Rej nigdy nie działał połowicznie i jeżeli oddawał się jakiejś idei, to całym sercem i umysłem. Szybko stał się czołowym szermierzem kalwinizmu, który propagował w swoich utworach. Nie ograniczał się zresztą wyłącznie do działalności literackiej – w 1549 roku bronił przed sądem byłego księdza, Walentego z Chrzczonowa, który przeszedł na protestantyzm i założył rodzinę.
Rok później występował jako adwokat Mikołaja Oleśnickiego z Pińczowa, który wydalił ze swoich dóbr paulinów i skonfiskował ich majątek. Natomiast w 1564 roku wystąpił w obronie Erazma Otwinowskiego oskarżonego o świętokradztwo.
Reklama
Ta ostatnia sprawa wywołała ogromne wzburzenie w całym kraju, gdyż podczas obchodów Bożego Ciała w Lublinie w czerwcu 1564 roku kalwin Otwinowski podbiegł do kapłana prowadzącego procesję, wyrwał mu monstrancję, rzucił na ziemię i podeptał. Przy okazji wykrzyczał do księdza, że „Bóg jest w niebie, a więc nie ma go w chlebie, nie ma w twej puszce”. (…)
Zamykał kościoły, bezcześcił świętości
Od 1560 roku Mikołaj Rej brał też czynny udział w zamykaniu kościołów katolickich na terenie swoich majątków – zachowały się informacje, że zlikwidowano w ten sposób świątynie rzymskiej odmiany chrześcijaństwa w co najmniej siedmiu miejscowościach.
Usuwanie duchowieństwa poprzedzały profanacje i rabunki kościołów, które zapewne inspirował sam właściciel. Zresztą – znając Reja i jego skrupulatność w finansach – dobrze zarobił na tym rabunku. (…)
Rej był też gorliwym wyznawcą zasady, że jego poddani powinni wyznawać tę samą religię co on, a wszelką zależność od Rzymu uznawał za zabobon.
Nie zamierzał też – oczywiście – płacić dziesięciny i namawiał do tego także ziemian, którzy pozostali przy katolicyzmie. Nic zatem dziwnego, że duchowieństwo traktowało pisarza jako wyjątkowej kategorii heretyka. Tym bardziej że pan Mikołaj nagłaśniał swoje spory z Kościołem i znajdował wielu naśladowców.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
500 procesów Mikołaja Reja
Rej uwielbiał się procesować również w sprawach prywatnych i – nawet jak na obyczaje swojej epoki – był wyjątkowym pieniaczem. Zachowały się bowiem dokumenty potwierdzające, że jako strona występował w około pięciuset (!) procesach.
Rozprawy dotyczyły głównie finansów, a przed trybunałami Rej pojawiał się jako pozwany i powód, spadkobierca i wierzyciel, a także jako dłużnik. Przed sąd trafiały również sprawy o niepłacenie dziesięcin czy znieważenie innych ziemian lub duchownych katolickich.
Reklama
Własnego teścia Rej pozwał o zwrot pożyczonej książki, do tego dochodziły jeszcze spory o rozgraniczenie dóbr, groble, pszczoły, wycinanie lasów czy o zabór zboża rosnącego na polach.
Rej procesował się praktycznie ze wszystkimi swoimi sąsiadami (ponad 70 spraw), a jeden z dłuższych sporów toczył z sąsiadem, któremu zabrał zboże ze wspólnego młyna, zaorał miedzę i na dodatek wyłowił ryby ze stawu, do którego obaj mieli prawa własności. Całej sytuacji pikanterii dodawał fakt, że poszkodowany był sędzią i najwyraźniej nie wierzył w skuteczność legalnego sądownictwa, gdyż rewanżował się Rejowi w podobny sposób.
Żale okradzionego złodzieja
Zdarzyło się również, że pisarz uzyskał dwie wsie od bezdzietnych Marii i Pawła Bystramów. W ten sposób pominięto ich dalszych krewnych, którzy jednak nie zamierzali darować Rejowi bezprawia.
W 1556 roku, po śmierci Bystrama, najechali na dwór pisarza, rabując przejęte przez niego wyposażenie i inwentarz. Oczywiście sprawa trafiła do sądu, a chociaż Rej wszedł w posiadanie majętności bezprawnie, skrupulatnie wyliczał swoje straty. Zeznał, że skradziono mu: 37 naczyń srebrnych, 150 sztuk bydła i trzody, 200 fasek masła, 60 połci słoniny i 60 kóp sera.
Reklama
Praktyka czyni mistrza – chociaż Rej nigdy nie studiował prawa, posiadł dużą wiedzę praktyczną i „już ze zwyczaju rozumiał (…) prawo pospolite”.
Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze wychodził z założenia, iż najważniejsze są czyny dokonane, więc nie wahał się przed niszczeniem kopców granicznych czy zajazdami, by tylko postawić na swoim. Ale chociaż był dobrym jurystą, to – z powodu ciągłego naruszania prawa – wyroki nie zawsze były dla niego korzystne. Dlatego też po przegranym procesie z możniejszym sąsiadem zdarzyło się Rejowi gorzko napisać:
Patrz, jako sprawiedliwość zawikłaną mamy, że nigdzie takiej nie masz, sami wyznawamy. Cóż, gdychmy z dawna taką napisali sobie: możny się z niej wybije, chudy się zaskrobie.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Sławomira Kopra pt. Szokujące tajemnice autorów lektur szkolnych. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Fronda w 2022 roku.