Dla polskiego szlachcica największą wartością była siła robocza. Panu folwarcznemu nigdy nie opłacało się tracić poddanych, od których wymagał darmowej roboty. Dlatego też było rzeczą zwyczajną, że właściciel majątku – będący na prywatnej wsi jedynym źródłem prawa i najwyższym sędzią – odpuszczał nawet największe winy, o ile tylko występki nie przyniosły szkody samemu dworowi.
Na wyrozumiałość mógł liczyć zwłaszcza poddany silny, pracowity i przydatny na folwarku. Aby nie uszczuplać niewolniczej kadry, panowie dawali drugą szansę nawet mordercom.
Reklama
„Zdjęci miłosierdziem”… na żądanie pana
Dość typowa historia miała miejsce w 1694 roku w Kasinie Wielkiej. Na zagrodę gospodarza nazwiskiem Rura napadli „pograniczni łotrowie”. Współpracował z nimi jeden z wieśniaków – Mateusz Ruzyk. Zapewne to on wskazał bogatszy dom i wybrał dogodny moment do ataku.
Rura został „okrutnie zabity”, a jego żonę „bardzo zmęczono”. Została skatowana, być może także zgwałcona. Chałupę „wybrano”, doszczętnie ogołocono. Udział Ruzyka w zbrodni nie ulegał wątpliwości, a chłopski sąd – obradujący w obecności właściciela wsi – wprost stwierdził, że „według surowego prawa zasłużył on na karanie gardłowe”. Przysiężni, oficjalnie „zdjęci miłosierdziem nad młodością” sprawcy, złagodzili jednak wyrok.
Typowa historia
Morderca miał zapłacić wdowie główszczyznę – rekompensatę za odebranie życia – w wysokości czterdziestu ośmiu złotych polskich (około 3000 złotych w naszych pieniądzach). Dodatkowe trzydzieści dwa złote (2000 złotych z 2020 roku) należały się za szkody uczynione samej kobiecie.
Kwotę, z uwagi na jej wysokość, rozłożono na trzy transze, a terminową spłatę poręczyli rodzice przestępcy. Sąd od razu nakazał też ofierze, by podzieliła się otrzymanymi pieniędzmi z „dwiema dziewkami i starym”, którzy opiekowali się nią, gdy dochodziła do siebie po napaści.
Reklama
Poza tym Ruzykowi polecono przekazać pięć funtów wosku na wiejską świątynię. Aby zaś o jego winach wiedziano nie tylko w osadzie, ale i poza nią, mężczyzna miał przez dziesięć niedziel leżeć krzyżem w kościele farnym w pobliskim miasteczku – Mszanie. Nie obeszło się i bez kary fizycznej, choć ta okazała się zaskakująco łagodna: tylko trzydzieści plag, wymierzanych w dwie osoby.
Ruzyk zachował swoją pozycję, nadal mieszkał – i musiał mieszkać – we wsi. I dalej pracował na pańskim polu w ramach pańszczyzny.
Sąsiadom zakazano się na nim mścić. Więcej nawet: decyzją sądu chłopi nie mieli prawa „wypominać w oczy rzeczonemu Ruzykowi jego przestępstwa”. Zbrodnia została oficjalnie zmazana. A kto nie posłuchał i nadal okazywał żal lub wściekłość względem nikczemnika – mógł się spodziewać piętnastu batów i grzywny.
„Strącił w wodę i utopił żonę”
Podobnie sprawę mordu przecięto w podkarpackiej Woli Jasienickiej w 1697 roku. Gospodarz Błażej Śmigieł „podczas adwentu, idąc do kościoła, strącił w wodę i utopił żonę”, Reginę. Nie próbował nawet ukrywać ciała – na topielca natrafili inni parafianie wracający z porannych rorat.
Reklama
Na Śmigła nałożono finansowe kary. Najwięcej otrzymali pleban i dwór, łącznie 128 złotych polskich (8000 w naszych pieniądzach). Ojcu zamordowanej przekazano tylko jedną dziesiątą tej sumy. Morderca miał też pokryć koszty pogrzebu, zwrócić posag i wesprzeć lokalny przytułek. Poza tym przez kwartał co niedzielę Śmigieł „w kościele, publicznie, w kapie z krzyżem stał”. Otrzymał jeszcze pięćdziesiąt uderzeń postronkami, grubo skręconymi sznurami. Na tym jego odpowiedzialność się kończyła.
Byle „nie pozbawiać dworu poddanych”
Sąd ogłosił, że Śmigieł odbył pokutę, zapłacił co należało i przeprosił sąsiadów. Ponieważ zaś trybunał był zdeterminowany „nie pozbawiać dworu poddanych”, wydano stanowczy nakaz, by wszyscy wieśniacy zagwarantowali „wolność, pokój, bezpieczeństwo i poszanowanie na każdym miejscu Błażejowi Śmigłowi”.
Tak samo, jak w Kasinie Wielkiej, nie wolno było przypominać mordu, obrażać zbrodniarza, unikać go lub komplikować mu życia. Morderstwo szło w niepamięć. Bo przecież szlachcicowi najbardziej opłacało się, by pokrzywdzeni i przestępca wspólnie, bez gadania, odrabiali powinności.
Na dobrą sprawą sprawca każdej zbrodni pozostawał mógł pozostać bezkarny. Płacił grzywnę, otrzymywał baty, ale o ile tylko był zdolny nadal pracować – ratował głowę. Tym bardziej nie groziło mu więzienie. Bo przecież w lochu nie mógłby odrabiać pańszczyzny.
***
Przodkowie większości Polaków byli niewolnikami traktowanymi często gorzej niż zwierzęta. O tym, jak wyglądało ich codzienne życie i jak nowożytna szlachta korzystała z nieograniczonej władzy nad chłopami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Powyższy tekst stanowi fragment powyższej publikacji. Przykłady zaczerpnąłem z Ksiąg sądowych wiejskich (oprac. B. Ulanowski, Polska Akademia Umiejętności 1921).