To był najgorszy dzień w życiu małej Jadwigi. Jej dom rodzinny – ukrytą we wsi mazowieckiej leśniczówkę – zaatakowali Niemcy. Zaalarmowani donosem sąsiadki, przybyli gotowi, by bezlitośnie skatować Polaków podejrzewanych o jedno z najgorszych przestępstw w oczach nazistów: ratowanie Żydów.
Poruszającą relację Jadwigi Gawrych, urodzonej w roku 1931, spisała Anna Herbich – autorka wydanej niedawno książki Dziewczyny sprawiedliwe. Poniżej opowieść dziewczyny, która zdołała przeżyć niemiecki atak na swój dom. I która na własnej skórze doświadczyła do czego prowadzi donosicielstwo.
„Wieczorną ciszę przerwał przejmujący brzęk”
To był rok 1943. Pamiętam nawet dokładną datę. Osiemnasty marca, wtorek. Teraz o tej porze roku wiosna jest już zwykle w pełni, ale wtedy trzymała jeszcze sroga zima. Klimat był surowszy, zimniejszy. Pamiętam, że śnieg wtedy aż chrzęścił pod butami i skrzył się w świetle księżyca. Jakby ktoś rozrzucił po ziemi tysiące małych diamentów. Dachy domów rysowały się czarnymi liniami na tle granatowego, rozgwieżdżonego nieba.
Reklama
Tego wieczora byliśmy wszyscy razem – rodzice, ja, mój braciszek. A także nasi potajemni lokatorzy. Może ich przedstawię. Abram Słomka i Frania Szpinger, dwójka Żydów, którzy mieszkali u nas na stałe. Ponadto Teresa i Chaskiel Papierowie. Oni ukrywali się w lesie i przychodzili do nas po zmroku, żeby się ogrzać przy piecu, zjeść gorącą zupę.
Mama gotowała wtedy w dużym garze, tak aby dla wszystkich starczyło. Żeby wszyscy się najedli. Mróz był siarczysty. Warunki w ziemiance – straszliwe. Zima była najcięższym okresem dla ukrywających się Żydów. To wtedy ginęło ich najwięcej. Mróz, brak żywności i śnieg, na którym łatwo można było zauważyć ślady ludzkich stóp…
Przy stole siedział jeszcze Piotr. Rosjanin, żołnierz Armii Czerwonej, który uciekł z niemieckiej niewoli. Wyskoczył z pociągu i jakoś tak się stało, że trafił do nas. Staraliśmy się mu pomagać. Piotr zdobył w jakiś sposób karabin i chodził z nim, schowanym pod płaszczem, po okolicy. Zostawił u nas list, żeby w razie gdyby zginął, wysłać do jego rodziny mieszkającej gdzieś w Związku Sowieckim.
Ten wieczór, ta okupacyjna kolacja… Nigdy jej nie zapomnę. Siedzieliśmy przy stole, za oknem ciemno choć oko wykol. Lampa naftowa dawała słabe, migoczące światło i rzucała w kąty izby cienie o fantazyjnych kształtach. Nagle wieczorną ciszę przerwał przejmujący brzęk tłuczonego szkła. Odłamki szyb posypały się na podłogę. Zerwaliśmy się od stołu. Niemcy!!!
Strzały bez ostrzeżenia
Wiedzeni instynktem samozachowawczym, pierwsi rzucili się do ucieczki Żydzi. Jak z procy wylecieli przez tylne okno. Kiedy żandarmi sforsowali drzwi i wpadli przez sień do izby – Żydów nie było już w domu. Biegli w stronę lasu. Oprócz nieszczęsnej Teresy Papier, która nie chciała wybiegać bez kurtki.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Tragiczna pomyłka polskiego pilota. Myślał, że strzela do niemieckiego bombowca, a to byli jego koledzyNa zewnątrz mróz, a ona była w siódmym miesiącu ciąży! Bała się o maleństwo. Tę matczyną troskę przypłaciła życiem. Myślała, że chwyci kurtkę i pobiegnie w ślad za innymi. Niestety, straciła w ten sposób bezcenne ułamki sekund. Niemiec, który jako pierwszy wbiegł do izby, zauważył ją i od razu strzelił z pistoletu. Bez żadnego ostrzeżenia.
W domu rozległ się ogłuszający huk wystrzału. A potem krzyk. Teresa dostała w nogę, mimo to starała się jeszcze uciekać. Ciągnąc za sobą przestrzeloną nogę, wybiegła na podwórko. Tam dogoniła ją seria z pistoletu maszynowego. Padła na ziemię tuż obok domu. Śnieg wokół niej stał się purpurowy.
Niemcy tymczasem rzucili się na nas. Na moją rodzinę. Wyprowadzili tatę przed dom i zaczęli okładać go kolbami karabinów. Tata leżał twarzą w śniegu i kulił się, zasłaniając głowę przed ciosami. Mnie jeden z żandarmów – w wojskowym płaszczu i wysokich butach – chwycił za rękę. Zaczął mną okropnie szarpać. Ciągnął w stronę podwórka. W jednej chwili przed oczami przeleciało mi całe moje krótkie życie. Miałam przecież dopiero dwanaście lat!
– To już koniec – przemknęło mi przez myśl. – Prowadzi mnie na rozstrzał.
A on krzyczy:
– Kto się u was ukrywa!? Mów!
Nie umiem kłamać, zresztą w tej sytuacji nie miało to już żadnego sensu. Byliśmy zgubieni.
– Żydzi… – odpowiedziałam.
W tym momencie mnie puścił. Odwrócił się i poszedł z powrotem do domu. Nie wiem, dlaczego darował mi życie. Może spodziewał się, że powiem, że ukrywają się u nas partyzanci? A kiedy usłyszał o Żydach, pobiegł ich szukać. To oczywiście tylko przypuszczenie. Prawdziwego powodu, dla którego przeżyłam tę tragiczną noc – nie poznałam. I nie znam go do dzisiaj.
Zaraz nas spalą…
Wkrótce zresztą Niemcy mieli poważniejszy problem na głowie. Piotr – jak już wspomniałam – nosił ze sobą karabin. W pewnym momencie wykorzystał moment nieuwagi Niemców i chwycił za broń. Nie zamierzał ginąć bez walki. Owładnięty jakimś dzikim szałem, wyskoczył przed dom i zaczął do nich strzelać! Bach, bach. Jeden, drugi wystrzał. Niemcy oczywiście odpowiedzieli ogniem. Wywiązała się zacięta walka na śmierć i życie.
Reklama
To wszystko działo się na naszych oczach. Scena jak z filmu. Tylko że naprawdę! Huk wystrzałów. Błyski. Dzikie krzyki Piotra i Niemców. Strzelanina nie trwała długo. Nasz rosyjski przyjaciel nie miał szans. Niemców było zbyt wielu. Szybko dosięgły go kule, padł na ziemię ciężko ranny. Ale nie śmiertelnie. Niemcy skrępowali go sznurami i położyli obok ojca.
Przed odejściem polski granatowy policjant, który towarzyszył Niemcom, podszedł do mamy i powiedział, żeby ratowała, co może, bo zaraz nas spalą! Mama rzuciła się do domu wyrzucać przez okno jakieś pierzyny, garnki, talerze. Wszystko, co wpadło jej w ręce. Byle szybciej! Byle więcej! A mnie kazała zabrać młodszego braciszka i biec z nim do Gańków. Naszych najbliższych sąsiadów.
W pośpiechu wzięłam więc przerażonego Niutka na ręce i popędziłam wzdłuż lasu. Biegłam boso, a czteroletni Niutek nie miał na sobie spodni, był w samej koszulce. Szybko słabły mi ręce, więc co jakiś czas stawiałam go na ziemi, by przynajmniej kawałeczek szedł o własnych siłach. Był zdezorientowany, nie rozumiał, co się dzieje. Najpierw wyrwano go ze snu. Potem ta strzelanina, krzyki.
Jacyś obcy, przerażający ludzie. Płakał, mówił, że chce do mamy. Nie wiedziałam, jak go pocieszyć. Co powiedzieć. Jak wytłumaczyć to, że ci obcy, okrutni ludzie krzywdzą naszych rodziców. Obejrzałam się za siebie. I ogarnęła mnie zgroza. Nasz dom, nasza ukochana leśniczówka, stała w płomieniach. Zapaliła się jak zapałka – konstrukcja z drewnianych bali była kryta słomianą strzechą.
Teraz w czarne niebo wzbijał się wysoki na wiele metrów, jaskrawopomarańczowy słup ognia. Na jego tle widoczne były czarne sylwetki żandarmów, biegali wokół, machali karabinami. Wydawało mi się, że widziałam, jak prowadzą gdzieś ojca i Piotra… (…).
Najgorsza noc w życiu
Gańkowie bez wahania przyjęli nas pod swój dach. Tej nocy nie zmrużyliśmy już oka. Po kilku godzinach – ilu? nie wiem – dołączyła do nas mama. Opowiedziała, że któryś z oprawców uderzył ją w głowę, ale potem machnął na nią ręką. Puścił wolno. Tata i Piotr zostali zaś aresztowani. Nie było najmniejszych wątpliwości, jaki los czeka tatę – rozstrzelanie. Taka była kara za pomaganie Żydom. [Egzekucja, jak dowiedzieliśmy się później, odbyła się około dwa tygodnie po aresztowaniu. Zarówno tata, jak i Piotr zostali zastrzeleni].
<strong>Przeczytaj też:</strong> „Z impetem uderzył głową dziecka o ścianę”. Taki los Niemcy zgotowali najmłodszymTo była straszna noc. Najstraszniejsza noc mojego życia. Siedziałyśmy z mamą w obcym miejscu i opłakiwałyśmy mojego tatę, nasz dom i nasze dotychczasowe życie. Wiedziałyśmy, że nic już nie będzie takie samo. Myślałyśmy, że serca rozerwą się nam na strzępy. A w oczach zabraknie łez…
Potem dowiedziałyśmy się, że Niemcy przyjechali samochodami, ale zostawili je na skraju naszej wsi, pół kilometra od leśniczówki. Nie chcieli, żeby warkot silników i światła reflektorów zaalarmowały domowników. Skradali się pod osłoną nocy, żeby wziąć nas z zaskoczenia. Otoczyli gajówkę ze wszystkich stron.
To prawdziwy cud, że trójce Żydów udało się jakoś umknąć. Niemcy szukali zresztą nie tylko ich. Myśleli, że w naszym domu znajduje się również główna siedziba miejscowego oddziału partyzanckiego. Nie wiem, skąd przyszło im to do głowy. Wiem natomiast, jak trafili do leśniczówki – jedna z naszych sąsiadek złożyła donos. Tak, Polak Polakowi potrafił wyrządzić taką krzywdę (…).
Donos Staśkowej
Stojąca samotnie na skraju lasu leśniczówka wydawała się kryjówką wręcz nie do wykrycia. Niemcy do nas nie zaglądali. Bo i po co? To było odludzie. Najbliższe zabudowania stały ponad pół kilometra od nas. Należały do trzech rodzin – Janków, Staśków i Władków. Mówiono tak na nich od imion głów rodzin. Taki był kiedyś u nas zwyczaj.
Naszym przekleństwem stała się Staśkowa. Kobieta słynąca w całej okolicy z tego, że była złym i złośliwym człowiekiem. Z czasem ludzie domyślili się, że udzielamy schronienia Żydom. Pewnie ktoś coś zauważył. Jakieś podejrzane ruchy wieczorem na skraju lasu. Albo obcą postać, która mignęła w oknie rozświetlonym lampą naftową.
A gdy jedna osoba wiedziała, to znaczyło, że wiedziała już cała wieś. Ludzie mają to do siebie, że lubią plotkować. I tak ta niebezpieczna dla nas informacja dotarła do Staśkowej. Ta okropna kobieta chciała nam zaszkodzić i poszła na posterunek żandarmerii. – Trzeba z Gawrychami zrobić porządek – powiedziała. – Za dużo Żydów tam się kręci.
To wystarczyło. Niemcy zainteresowali się sprawą. Staśkowa nie tylko złożyła na nas donos, ale jeszcze powiedziała Niemcom, kiedy najlepiej na nas napaść, żeby wszyscy byli w domu. Zarówno my, jak i Żydzi, którym pomagaliśmy. Radziła, żeby przyjść wieczorem. Tak zrobili. Osiemnastego marca 1943 roku. Samochód zostawili na skraju wsi i cicho, pod osłoną nocy okrążyli nasz dom…
…nad ranem leśniczówka dopalała się. Z naszego domu został tylko nagi, osmalony komin. I stos tlących się, dymiących czarnych krokwi. Przed domem leżała na śniegu rozstrzelana Teresa. Po odejściu Niemców okoliczni chłopi pochowali ją w lesie. Razem z jej nienarodzonym dzieckiem. W bezimiennej mogile (…).
„To pani przyczyniła się do śmierci mojego ojca”
Już po wojnie pojechaliśmy z bratem w rodzinne strony. Poszliśmy do Staśkowej. Kobiety, która wydała nas w ręce Gestapo. Siedziała na podwórku. Gdy nas zobaczyła, zawołała z udawaną radością:
– O, dzieci leśniczego! Jak żeście wyrośli. Jakie ładne dzieciaki! – Uśmiechnęła się przy tym fałszywie. Powiedziałam jej wtedy prosto w oczy:
– To pani przyczyniła się do śmierci mojego ojca. Jak mamę Niemcy zamknęli w więzieniu, to wszystko jej powiedzieli. Kto doniósł. My wiemy.
Reklama
Ona zamilkła, zbladła. Widziałam, że chciała coś powiedzieć, bronić się. Ale potem opuściła z rezygnacją głowę. Nie zaprzeczyła. – Zróbcie ze mną, co chcecie – powiedziała głucho. Myślała, że my przyjechaliśmy się z nią rozliczyć. Zemścić. Ale co niby mieliśmy zrobić? Pobić ją? Zabić? A może poinformować władze, że podczas wojny współpracowała z niemiecką żandarmerią? Nie, my nie zamierzaliśmy tego robić.
Nie mieliśmy zamiaru się mścić. Przecież to nie przywróciłoby życia naszemu tacie. Chcieliśmy tylko, żeby miała świadomość tego, że my wiemy. Że jej podły czyn zostanie zapamiętany. Przecież wiedziała, że spowodowała śmierć tylu niewinnych ludzi. Taty, Piotra, Abrama, Teresy i jej nienarodzonego dziecka. To na niej spoczywała odpowiedzialność i musiała z tym żyć.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Anny Herbich Dziewczyny sprawiedliwe. Polki, które ratowały Żydów, wydanej nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont (2019). Książkę możesz kupić na stronie Empiku.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Polecamy
Ilustracja tytułowa: Esesmani w Budapeszcie. Zdjęcie poglądowe (fot. Bundesarchiv / Faupel / CC-BY-SA 3.0).
6 komentarzy