W 1941 roku władze brytyjskie były przerażone wizją wielkiego exodusu Polaków ze Związku Sowieckiego. Szacowano, że z imperium Stalina może chcieć uciec nawet 1,5 miliona obywateli okupowanej Rzeczpospolitej. Londyn nie chciał jednak organizować ucieczki nawet dla ułamka z nich. Problemy czyniono także najbardziej bezbronnym i narażonym na krzywdę dzieciom.
W innym artykule pisałem o wielkich zasługach maharadży Jama Saheba Digvijaysinhjiego Ranjitsinhjiego – władcy Nawanagaru w Indiach, który w obliczu niemocy czy wręcz niechęci władzy brytyjskich osobiście zaproponował gościnę polskich dzieciom.
Reklama
Jego postawa uratowała życie setek sierot i dała cenny wzór dla działań pomocowych. Nie należy jednak zapominać też o innych stronach tej niezwykłej historii.
Będzie im za ciepło, a poza tym to szpiedzy
Rząd w Londynie i podporządkowane mu władze w Delhi nie kryły obaw przed napływem ogromnej liczby Polaków. W zachowanych raportach można znaleźć zalecenia, aby ze Związku Sowieckiego ewakuować tylko ludzi, którzy mogą przydać się na wojnie – a więc nie cywilów, ale żołnierzy.
Kwestia zapewnienia ratunku najmłodszym, z których wielu miało za sobą horror sowieckich łagrów, wydawała się szczególnie drażliwa. Brytyjczycy zezwolili wreszcie na przyjęcie w Indiach 500 polskich dzieci. Robiono jednak wiele, by storpedować przedsięwzięcie i ograniczyć skalę pomocy.
Jak wyjaśnia badaczka tematu Anuradha Bhattacharjee, „rząd Indii był niechętnie nastawiony do przyjęcia dodatkowej liczby dzieci polskich, wśród powodów wymieniał: nieodpowiednie dla dzieci europejskich warunki pogodowe, wzrost zobowiązań spowodowany zbliżającymi się do Indii działaniami wojennymi, niebezpieczeństwo przybycia wraz z dziećmi agentów wywiadu, konieczność przeznaczenia zasobów wojennych na konsumpcję cywilną, wzrost wydatków rządowych”.
Reklama
W obliczu takiej postawy żadna ewakuacja nie mogłaby się udać bez dobroczynnych datków mieszkańców Indii, bez wsparcia wpływowych lokalnych książąt, ale też- bez wielkiej energii, z jaką do działania zerwali się polscy dyplomaci i reprezentanci Polskiego Czerwonego Krzyża.
Jak dwa razy do Paryża i z powrotem
Kluczową rolę odegrała żona polskiego konsula generalnego w Indiach, Kira Banasińska. Przy jej udziale zaplanowano, że Polski Czerwony Krzyż wyśle ciężarówki z pomocą materialną do Związku Sowieckiego. W drogę powrotną samochody miały zabrać pierwszy transport ewakuowanych dzieci.
„Wyprawę miał poprowadzić zastępca konsula Tadeusz Lisiecki i lekarz – dr Stanisław Konarski. Zbiorowa wiza dla dzieci została wydana w Meshed, uzyskano też wizę dla ministra Henryka Hadali, który miał towarzyszyć grupie” – wyjaśnia Anuradha Bhattacharjee. – „Doświadczonego polskiego kierowcę o nazwisku Dajek na nieznanej do tej pory trasie wspomagało sześciu sikhijskich kierowców”.
Wyzwanie było ogromne. Nawet w linii prostej Nawanagar, gdzie tworzono obóz dla polskich dzieci, i Aschabad w Turkmeńskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej, skąd zamierzano zabrać sieroty, dzieliło niemal 3000 kilometrów. Dystans dwa razy większy niż ten między Warszawą i Paryżem.
Reklama
„Trudna i przerażająca” podróż
Dzieci odebrano z turkmeńskiego sierocińca w dwóch grupach. Stamtąd w marcu 1942 roku były przewożone do irańskiego Meszhedu. Dopiero po kilkutygodniowej kwarantannie, badaniach lekarskich i po zebraniu całego planowanego transportu podjęto wyprawę do Indii.
Łącznie ciężarówki wiozły 90 dziewczynek, 71 chłopców i 11 dorosłych. Niebezpieczna trasa wiodła przez irańskie miasta Birdżand i Zahedan. Jechano nieukończoną, prowizoryczną drogą, którą żołnierze zbudowali, aby transportować zaopatrzenie wojenne z programu Lend-Lease. Jeden z małych uciekinierów, Franek Herzog, wspominał, że podróż była „trudna i przerażająca”.
Granica z Indiami przekroczono w rejonie dzisiaj pakistańskiego Nok-kundi. Stało się to 9 kwietnia 1942 roku. Dopiero jednak w mieście Kweta, 500 kilometrów dalej, dzieci, przyjęte przez wojsko i Kirę Banasińską, otrzymały ubrania, pościel i podstawowe przybory osobiste.
„Boże, ogól króla”
Z Kwety dzieci przewieziono do New Delhi. Franek Herzog wspominał, że kazano im tam odśpiewać hymn brytyjski, ale przy nieznajomości języka i polskim akcencie brzmiał on raczej jak „Boże, ogól króla”.
Reklama
To wciąż nie był ostatni przystanek na długiej drodze. Z Delhi dzieci przejechały do Bombaju, tym razem pociągiem. Dopiero 16 lipca dotarły do świeżo ukończonego obozu w Balachadi. Mała indyjska księżniczka Harshad Kumari, która uczestniczyła w ich powitaniu, wspominała po latach:
Wyglądały na bardzo nieszczęśliwe, a ubrania na nich wisiały. Miałam wtedy osiem lat i zastanawiałam się, jak to możliwe, że ktoś może być tak chudy i nieszczęśliwy.
***
Niezwykle losy polskich dzieci, które znalazły ratunek pod opieką indyjskiego księcia poznacie na kartach nowej powieści Joanny Puchalskiej pt. Wszystkie dzieci maharadży (Wydawnictwo Fronda 2022).
Bibliografia
- Bhattacharjee A., Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach, „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 2/2011.
- Polish love story in Gujarat, „The Times od India”, 17 września 2006.
- Polskie sieroty w Indiach [w:] Centrum informacji o ofiarach II wojny światowej, IPN.
- Puchalska J., Od autorki [w:] Wszystkie dzieci maharadży, Wydawnictwo Fronda 2022.
- The Maharaja Who Saved Hundreds of Polish Orphans, Culture.pl, 9 maja 2016.