Drogi usiane ograniczeniami prędkości, restrykcje, które przyprawiają kierowców o szewską pasję i fotoradary ustawiane nie tam gdzie jest niebezpiecznie, ale gdzie najprościej złapać kogoś, kto przekroczył limit. Czy dawniej też tak było? Czy kierowcy w przedwojennej Polsce musieli się przejmować ograniczeniami prędkości?
Odpowiedź na te pytania można znaleźć w książce Przepisy drogowe, wydanej w 1939 roku przez Automobilklub Polski. Wbrew temu, co sugeruje tytuł, nie jest to drętwy zbiór obowiązujących aktów prawnych, lecz swego rodzaju poradnik dla kierowców.
Reklama
Jedź ile chcesz, ale na własną odpowiedzialność
Nie mogło w nim oczywiście zabraknąć rozdziału poświęconego prędkościom, z jakimi wolno się było poruszać po drogach publicznych. Dowiadujemy się z niego, że w przypadku szos poza terenem zabudowanym przedwojenne przepisy nie przewidywały… żadnych ograniczeń!
Być może wychodzono z założenia, że skoro 95% dróg nie nadaje się do wygodnej jazdy samochodem, to ograniczenia są zbędne. Na pozostałych trasach też trudno było rozwinąć zawrotne prędkości bez ryzykowania wypadku.
Gdy do kraksy już doszło, odpowiedzialność kierowcy była oceniana… „przeważnie według tego z jaką szybkością jechał”. Dlatego też autorzy Przepisów drogowych uczulali swoich czytelnikom, że:
Reklama
Kierowca pojazdu mechanicznego powinien (…) jechać zawsze z taką szybkością, aby móc we wszelkich okolicznościach panować nad pojazdem i przez ostrożną jazdę starać się uniknąć nieszczęśliwego wypadku, pamiętając zawsze o tym, że dopiero po dłuższej wprawie i dokładnym obznajmieniu się z warunkami ruchu i jezdni, a przede wszystkim opanowaniu prowadzonego pojazdu, można rozwijać większe szybkości.
Dodawali też od razu, że „przepisy nie ograniczają wprawdzie szybkości pojazdów osobowych i lekkich ciężarowych”, ale należy pamiętać, aby dostosować „szybkość w zależności od rodzaju i stanu jezdni, ogumienia, dokładności działania hamulców pojazdu oraz natężenia i rodzaju ruchu na drodze”. Trudno się z taką instrukcją nie zgodzić.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Na obręczach żelaznych tylko 10 na godzinę
Od zasad były wyjątki. Nie każdy kierowca mógł gnać poza terenem zabudowanym wedle własnego uznania. Jeżeli pojazd ważył wraz z ładunkiem ponad 3,5 tony, „ze względu na ochronę nawierzchni drogi”, obowiązywały jasne zasady. I tak pojazdy:
(…) zaopatrzone w koła na pełnych obręczach gumowych (mosowych) nie mogą jechać szybciej niż 40 km/godz.; na pneumatycznych — 60 km/godz., autobusy — 60 km/godz. Samochody na obręczach żelaznych nie mogą przekraczać szybkości 10 km/godz.
W terenie zabudowanym tylko 40 na godzinę
Ustawowe ograniczenie prędkości obowiązywało wszystkich „w obrębie obszarów zabudowanych osiedli (miasta, miasteczka, wsie)”. Wprowadzono je „ze względu na bezpieczeństwo innych osób znajdujących się na ulicach”.
Samochodom osobowym, motocyklom oraz ciężarówkom do 3,5 tony w terenie zabudowanym nie wolno było przekraczać 40 kilometrów na godzinę.
Cięższe pojazdy na obręczach gumowych mogły rozpędzać się maksymalnie do 20, a na pneumatycznych do 40 kilometrów na godzinę. Te na obręczach żelaznych zaś tylko do 10 kilometrów na godzinę. Jednocześnie podkreślano, że:
Zarówno na niektórych odcinkach dróg, jak i na mostach oraz na niektórych ulicach w miastach szybkość ruchu może być czasowo albo na stałe ograniczona dla wszystkich, albo dla niektórych kategorii pojazdów.
Przeczytaj również o tym ile kosztowało ubezpieczenie samochodu w przedwojennej Polsce?
Reklama
Bibliografia
- Przepisy drogowe, Warszawa 1939