4 czerwca 1942 roku w praskim szpitalu zmarł protektor Czech i Moraw Obergruppenführer Reinhard Heydrich. Przyczyną śmierci było zakażenie, które wdało się w rany, jakie nazistowski dygnitarz odniósł kilka dni wcześniej w dokonanym na niego zamachu. Żądni zemsty Niemcy w odwecie przeprowadzili pacyfikację wsi Lidice. Wszystkich mężczyzn wymordowano, a kobiety i dzieci wywieziono do obozów koncentracyjnych.
Środa. Wczesny świt. 10 czerwca 1942 roku. Lidice. Dwudziestodziewięcioletni asystent kryminalny kladeńskiego Gestapo Oskar Felkl kazał sobie wynieść stół i krzesło na podwórze rozległego gospodarstwa.
Reklama
Postawiono mu je na krytym ganku, aby mógł śledzić wydarzenia. Starosta František Hejna jest zmuszony do przyniesienia z urzędu kartoteki wszystkich mieszkańców i zgłoszeń policyjnych.
Niemiecki porządek
Razem z członkami Gestapo, którzy na podwórzu między wozami drabiniastymi ustalają tożsamość stojących tam zatrzymanych mężczyzn, potwierdza Felklowi ich dane, a ten tworzy listę. Układa spisy na stole, jak na jakimś miejscu zbiórki, obecni na prawo, nieobecni na lewo. Członkowie Schutzpolizei rozdzielają potem lidiczan między kamienną piwnicę i pusty chlew.
Między nimi jest również Vladimír Mařík, który był akurat z wizytą w Lidicach, nocował z żoną i córkami u teściowej. Kilka lat temu ożenił się z córką miejscowego nauczyciela. Starosta mówi Felklowi:
– Ten nie jest stąd!
Felkl puszcza go wolno, strażnicy odprowadzają go między małymi domami na drogę w kierunku Buštěhradu.
Reklama
– Dokąd mam teraz pójść? – pyta Mařík jednego z czeskojęzycznych członków Schutzpolizei.
– Dokąd pan chce. Może pan i do diabła. Albo do Pragi!
Wokół budzi się dzień, Mařík odchodzi, słyszy za sobą śmiech. A zaraz potem wystrzał. Zanim zapadnie wieczór, skrupulatni urzędnicy Gestapo puszczą wolno również jego żonę i dzieci.
„Lidice zrównać z ziemią”
Około szóstej kobiety i dzieci zostają odwiezione ciężarówkami do Kladna. Rozkaz [SS-Gruppenführera Karla Hermanna] Franka brzmi jasno: „Liditz dem Erboden gleich-machen und die Männer im Alter von 16 Jahren bringen und auf der Stelle erschießen” („Lidice zrównać z ziemią, a mężczyzn od lat szesnastu doprowadzić i na miejscu zastrzelić”).
Po chwili Felkl informuje swojego zwierzchnika Thomsena, że między mężczyznami jest jeden gówniarz, który nie ma jeszcze szesnastu lat. Zostaje wyprowadzony i wysłany do kobiet. Ach, ta wyrozumiałość. I tak za parę dni zginie w samochodowej komorze gazowej w Chełmnie.
W międzyczasie członkowie Schutzpolizei wynoszą z domów słomiane materace, jeszcze ciepłe, uleżałe po poprzedniej nocy, materace, na których się spało, jadło i uprawiało miłość, i stawiają je pod tylną ścianą stodoły jako zapory tłumiące.
Nadchodzi oddział policji ochronnej z Halle nad Soławą, miejsca urodzenia Heydricha, który prowadzi wysoki, jasnowłosy nadporucznik. Zwraca się do członków Schupa, czy któryś z nich nie chce wziąć udziału w strzelaniu.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Štěpán Doležel, kiedyś z zawodu fryzjer męski z Ołomuńca, udaje, że musi natychmiast iść za potrzebą pod płot, by uniknąć strzelania. Zgłasza się Bzenský z Lanškrouna.
– W końcu jakiś facet. Ależ z was gówna – klnie jasnowłosy naporucznik.
Strzelali w pierś i głowę
Zaczęli wyprowadzać mężczyzn z piwnicy. Piątkami. Felkl wywoływał nazwiska:
– Čermák! Kubela! Žid! Maštalíř! Sysel!
Reklama
Mężczyźni muszą przejść przez alejkę między domem i budynkiem gospodarczym. Znajdują się na polu za stodołą, w ogrodzie z kilkoma drzewami owocowymi. Dlaczego są tu te materace? Jako letnie leżaki?
Pluton egzekucyjny jest rozdzielony tak, aby cała trójka strzelała do jednego: dwóch w pierś, jeden w głowę. Wystrzały niosą się po wsi. Mord obserwuje, stojąc w rozkroku, władczy SS-Standartenführer Horst Böhme, dowódca Sicherheitsdienst w Protektoracie, szef centrali Gestapo w Pradze SS-Standartenführer Hans Ulrik Geschke o twarzy oślizgłej żaby, obdarzony wysokim czołem dowódca kladeńskiego Gestapo SS-Hauptsturmführer Harald Weismann oraz jego zastępca, nerwowo popalający SS-Sturmscharführer Thomas Thomsen z wielkim nosem.
Böhme patrzy na zegarek, nie jest zadowolony z powolności, z jaką wszystko przebiega, zarządza zwiększenie liczby egzekucji do dziesięciu i dwukrotne wzmocnienie plutonu egzekucyjnego. Thomsen biegnie z rozkazem na podwórze. Felkl się poci, zdejmuje czapkę z wyszczerzoną srebrną czaszką, to tempo jest straszliwe. Już nie pisze, tylko szybko skreśla i liczy.
Starostę i proboszcza zostawili na koniec
Sto dwudziesty, sto dwudziesty pierwszy, sto dwudziesty drugi… Na szczęście dla niego żaden z lidickich mężczyzn się nie broni. Milczy. Prowadzą ich jak owce na rzeź. Tylko jeden z nich krzyczy, zanim padnie wystrzał:
Reklama
– Panowie, panowie… powiedzcie, czego chcecie się od nas dowiedzieć, my na wszystko odpowiemy…
Zdanie przerywa salwa. Sto sześćdziesiąty ósmy, sto sześćdziesiąty dziewiąty, sto siedemdziesiąty… Jako jeden z ostatnich zostaje zastrzelony starosta i staruszek proboszcz Josef Štemberka. Sutannę, spod której wyglądają buty z wyższym obcasem, ma przybrudzoną, twarz podrapaną.
Dowódca kladeńskiego Sicherheitsdienst Max Rostock chwycił go podczas zatrzymania za ramiona, odwrócił i kopnął tak gwałtownie, że ksiądz upadł w kurz zalegający na drodze. Członkowie Sicherheitsdienst Strubel i Huber natychmiast gorliwie się przyłączyli, skopali leżącego na ziemi proboszcza, krzycząc:
– Ty świnio czarnodupska, pięknie się wytarzaj!
Dla przyjemności strzelali do gołębi
W końcu z piwnicy gospodarstwa wywożą na drewnianych taczkach ostatniego z mężczyzn, który podciął sobie żyły. Thomsen idzie wpakować mu kulę w głowę. Wyrzucono go do ogrodu, między pozostałych.
Reklama
Taczki porzucono tuż obok. Felkl patrzy na stosy ciał, które jeszcze przed chwilą miały imiona i oddychały, a teraz przypominają pokot zwierzyny po polowaniu. Brakuje tylko ludzi z Halle. Nie brakuje. Ktoś z oddziału policji ochronnej pogwizduje sobie po egzekucjach Lili Marleen i ot tak dla przyjemności strzela do latających gołębi. Inni zadzierają głowy, popijając samogon z butelek.
Ubrany w mundur Gestapo Felkl wkłada czapkę z wyszczerzoną srebrną czaszką. Zgłasza Thomsenowi, że jeszcze paru lidickich skurwysynów przyjdzie z nocnej zmiany, że idzie się przejść po wsi, którą dobrze zna, bo kilka dni temu aresztował tutaj rodzinę Horáków i Stříbrnych. Teraz widzi, jak szybko czeska wspólnota, tworzona od stuleci, może zostać zniszczona przez germańską rękę wybrańców.
Spalenie Lidic
Wystarczą wiadra z benzyną i naftą, które roznoszą do domów członkowie Schupo. I jedna mała zapałka. Pierwsze budynki już się palą. Przed nimi dziwaczne stosy wyniesionych kołder, rowerów, maszyn do szycia, zasłon, naczyń, narzędzi, radioodbiorników, butów, przed plebanią dywany, obrazy, meble… przy pompie Weismann strzela do dwóch ratlerków. Gdaczą spłoszone kury.
Ktoś w mundurze Sicherheitsdienst niesie za uszy dwa króliki. Spłoszył się gminny byk, który stał przy kościele przy drzewie, wściekle oberwał gałąź i biegnie z nią ze wzgórza. Wzbija się wokół niego kurz, jeszcze nie pada.
Pod kościołem, w środku płonącej wsi, odbywa się widmowe przyjęcie. Dowódcy pozwolili członkom Schupa, wygłodniałym od wczorajszego wieczora, wynieść z gościńca beczki z piwem, leją je do kufli, krąży butelka samogonu, podjadają chleb ze skradzionym sadłem, salami i kiełbaskami, na ich twarzach tłuszcz miesza się z lotnym popiołem. (…)
Członkowie Schupa trącają się kuflami, wypijają piwo do dna, potem rzucają kuflami o ścianę. Po południu Felkl z dwoma współpracownikami wsiada do służbowego samochodu, który jest załadowany księgami metrykalnymi z plebanii, przedmiotami liturgicznymi z kościoła oraz dwiema walizkami pełnymi złotych pierścionków, pieniędzy i kosztowności lidickich kobiet. Odjeżdżają w kierunku Kladna.
Reklama
Same kłamstwa
Po południu Oskar uzupełnia na sali gimnastycznej gimnazjum w Kladnie listę kobiet i dzieci z Lidic. Jego ślusarska ręka stara się pisać czytelnie. Pytają o mężów i ojców, o rodzeństwo. Uspokaja je kłamstwami:
– Zostaną przesłuchani, a jeśli udowodnią, że nie zrobili nic przeciwko Rzeszy, puszczą ich wolno. Potem wymyśla, że dzieci zostaną przewiezione do Terezína pod opieką Czerwonego Krzyża, kobiety po nich (za dwa dni będzie odrywać dzieci od matek i tworzyć iluzję, że nic dramatycznego się nie dzieje).
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Miloša Doležala pt. Krawiec, żandarm i spadochroniarz. Trzy opowieści o czeskich kolaborantach. Jej polskie tłumaczenie ukazało się w Polsce nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Trzy opowieści o czeskich kolaborantach
Tytuł, lead, teksty w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został skrócony i poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
1 komentarz