5 marca 1945 roku amerykańska 3. Dywizja Pancerna dotarła do Kolonii. Następnego dnia nieopodal słynnej katedry doszło do starcia załogi czołgu M26 Pershing z PzKpfw V Panther. Dramatyczny bój uwieczniono na taśmie filmowej. Dzięki temu został on jednym z najbardziej znanych pojedynków pancernych II wojny światowej.
Ostatni skok do Renu to była robota dla pershinga, ale „superczołg” został w tyle po pojedynku stoczonym [wcześniej z PzKpfw IV] na skrzyżowaniu. Dlatego zadanie to przypadło shermanom z kompanii „F”.
Reklama
Niemieckie pociski rozerwały shermana
Po zajęciu katedry przez kompanię „F” stuarty z kompanii „B” – teraz stojące z tyłu w kolejce – miały popędzić w kierunku Renu. Jedni i drudzy mieli się podzielić chwałą zdobywców Kolonii. Najpierw jednak musieli przejechać tę ulicę zablokowaną zwałami gruzu z zawalonego budynku.
Prowadzący sherman zatrzymał się pod zegarem ulicznym, którego wskazówki stanęły na godzinie szóstej. Drugi wóz posuwał się równolegle do niego po lewej. Siedzący na wieży prowadzącego czołgu podporucznik Karl Kellner szukał sposobu na objechanie przeszkody. (…)
Jeśli ktokolwiek zasłużył na to, żeby pierwszy dotrzeć do kolońskiej katedry, to z pewnością tym człowiekiem był Kellner. Za wyczyny w Normandii otrzymał Srebrną Gwiazdę i już dwukrotnie leżał w szpitalu z powodu ran odniesionych w boju. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej na polu bitwy został awansowany na porucznika.
Droga była jednak nieprzejezdna. Kellner musiał wezwać buldożer na podwoziu czołgu – trzeba było jeszcze chwilę poczekać ze świętowaniem triumfu. (…) Nagle od strony dworca kolejowego bez żadnego ostrzeżenia huknął wystrzał armatni. Z przodu, od lewej nadleciała zielona błyskawica, śmignęła między ruinami budynku i trafiła pod skosem pancerną osłonę jarzma kulistego armaty w shermanie Kellnera, sypiąc gradem odłamków prosto w nogi celowniczego w wieży.
Ledwo przebrzmiało echo po tym donośnym metalicznym brzęku, drugi zielony grom rąbnął w shermana tak blisko miejsca pierwszego trafienia, że obie przestrzeliny częściowo się nałożyły. Wybuch pocisku rozerwał czołg Kellnera. Klapy włazów, zarówno na wieży, jak i w kadłubie, stanęły otworem.
Śmierć porucznika Kellnera
Kierowca sąsiedniego shermana wrzucił wsteczny, ale było już za późno. W ślad za nim pomknęła kolejna zielona błyskawica i trafiła w przedni kraniec prawej gąsienicy. Rozpaczliwie usiłując uciec z linii strzału, drugi trafiony sherman cofał się jednak dalej i wreszcie schował za róg budynku. Załoga wyskoczyła z pojazdu.
Reklama
Tymczasem ponad czołgiem Kellnera unosiła się cienka smuga dymu. Porucznik wyłonił się z wieży z gołą głową i karabinkiem w ręku. Poruszał się z trudem i odrzucił w końcu broń, żeby przeturlać się z wieży na płytę nadsilnikową. Jego lewa noga została odcięta w kolanie, a kikut jeszcze dymił. Celowniczy wydostał się z czołgu za dowódcą i zeskoczył z wieży bezpośrednio na ziemię, by nie wystawiać się dalej na ostrzał.
Kellner przetoczył się po płycie nadsilnikowej i zatrzymał na jej krawędzi. Miał tylko jedną nogę, na której mógłby wylądować, dlatego nawet upadek z niedużej wysokości byłby dla niego bolesny. Sanitariusz, jakiś czołgista z innej załogi i [korespondent wojenny, sierżant sztabowy Andy] Rooney prawie jednocześnie ruszyli do przodu, żeby mu pomóc. Przenieśli Kellnera do bezpiecznego schronienia i położyli go na stercie gruzu.
Rooney podniósł nogę Kellnera, która zamieniła się w „bezkształtną masę krwi i kości”, jak to określił jeden z naocznych świadków. Jakiś czołgista zdjął koszulę i jeden jej rękaw zawiązał wokół uda porucznika, próbując zatamować krwotok. Gdy Rooney go trzymał, Kellner patrzył na niego niewidzącymi oczami. Opaska uciskowa jednak nie wystarczyła i została założona za późno. Kellner zmarł na rękach towarzyszy broni.
Pojawia się pantera
„Nigdy wcześniej nie byłem przy tym, jak ktoś umiera – miał potem napisać Rooney. – Nie wiedziałem, czy płakać, czy zwymiotować”. Niczym ocalały z wypadku samochodowego, który kręci się wokół wraku, przedni strzelec Kellnera chodził w tę i z powrotem oszołomiony. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że on i celowniczy przeżyli. Reporter zanotował jego słowa: „Nie wiem, jak wyszedłem… Nie wiem, jak wyszedłem. To sukinsyny”. (…)
Ładowniczy Kellnera został rozerwany na kawałki w wieży. Z kolei kierowca, starszy szeregowy Julian Patrick, najmłodszy z czterech braci, którzy bez wyjątku walczyli na tej wojnie, zginął za sterami czołgu i nadal siedział pod otwartym włazem. Czołgowy hełm Patricka leżał za jego plecami, wnętrzem do góry. Krew, która pociekła kierowcy z nosa, już zakrzepła, a jedno oko miał nadal częściowo otwarte.
Reklama
Płynny warkot niemieckiego czołgu zbliżającego się od placu katedralnego skłonił Rooneya i pozostałych do ucieczki. Nadjeżdżał zabójca. Pantera przetoczyła się obok katedry i zatrzymała w narożniku placu, stając przed porzuconym wrakiem shermana. Niemiecki czołg strzelał wcześniej z tunelu pod nasypem kolejowym, a teraz wyjechał z cienia, żeby potwierdzić swoje panowanie nad polem bitwy. Jego dowódca również ukazał się w świetle dnia.
[Podporucznik Wilhelm] Bartelborth stał wyprostowany w wieży. Nie mając już za plecami mostu, którego mogliby bronić, niemieccy żołnierze rozpaczliwie usiłowali przedostać się na drugą stronę Renu, używając wyrwanych z zawiasów drzwi lub desek jako prowizorycznych tratew. Bartelborth i jego załoga postanowili jednak postąpić inaczej. Bartelborth nigdy nie kazał swoim ludziom walczyć do ostatniego naboju. Nie było takiej potrzeby. Zostali tam, żeby walczyć aż do śmierci.Katedry strzeże pancerne „monstrum”
Niecałe trzysta metrów dalej, na biegnącej równolegle kolońskiej Wall Street, stał pershing. Jego silnik pracował na jałowym biegu. Obok znajdowało się wejście do siedziby Commerzbanku ozdobione rzeźbami w stylu starożytnej Grecji. Na końcu ulicy, dwa kwartały dalej widać było zwieńczony łukowym sklepieniem dach hali dworcowej. Kiedyś stanowił on jedną z wizytówek miasta, ale teraz w oczy rzucały się jego wypalone żebra.
Członkowie załogi pershinga bacznie śledzili nagłe ożywienie w eterze. Ostatnie, co udało im się wychwycić, to wieść, że w poszukiwaniu operującego w okolicy wrogiego czołgu posłano już piechotę. Po chwili mimo warkotu czołgowego silnika usłyszeli dobiegający z zewnątrz okrzyk:
– Hej, Bob!
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Earley podniósł się we włazie i ujrzał swego przyjaciela, sierżanta technika Jima Batesa, dźwigającego niewielką kamerę filmową. Bates, dwudziestoośmiolatek o pełnych policzkach oraz ciemnych włosach, był pełnym animuszu operatorem frontowym 165. kompanii fotograficzno-łącznościowej. (…)
– Moglibyście go zobaczyć, gdybyście zerknęli za ten róg! – krzyknął Bates.
Earley zastanowił się chwilę, po czym przekazał Clarence’owi, żeby przejął dowodzenie. Zamierzał osobiście zorientować się w sytuacji.
– Co?
Reklama
Plan Earleya
To było czyste szaleństwo. Clarence przypomniał Earleyowi, że przed nimi nie ma żadnych własnych oddziałów. To pershing stanowił pierwszą linię. Dowódca jednak nie dał się przekonać. Chciał zobaczyć na własne oczy, z czym mają do czynienia. Zeskoczył na ziemię, żeby naradzić się z Batesem.
– Jim, podejdźmy bliżej i przekonajmy się, czy uda nam się dojrzeć ten czołg – rzekł. – Nie wiem, na co się wpakujemy. Możemy nie wyjść z tego cało.
Earley i Bates ruszyli ostrożnie ulicą przez ziemię niczyją, którą zaludniały już tylko propagandowe plakaty – tu jakiś niemiecki robotnik z nitownicą, tam przyczajony cień alianckiego szpiega. (…) Znalazłszy się na końcu kwartału, Amerykanie podeszli do stojącego po lewej stronie ulicy gmachu Niemieckiego Frontu Pracy, siedziby nazistowskich związków zawodowych. Gdyby zapuścili się dalej, załoga pantery mogłaby ich zauważyć. Earley i Bates dali więc nura do środka.
Z okien na półpiętrze ujrzeli wroga. Dwie przecznice dalej piaskowożółta pantera stała na jałowym biegu na zalanym słońcem placu. Lufa jej działa nadal wycelowana była prosto w czołg Kellnera. Unieruchomiony sherman stanowił złowrogie ostrzeżenie dla każdego, kto ośmieliłby się pójść w jego ślady.
I w tym właśnie Earley dostrzegł szansę dla siebie. Wyłożył swój plan Batesowi: jego czołg będzie posuwał się dalej tą samą ulicą, na której stał, nosem do skrzyżowania, aby niemile zaskoczyć panterę strzałem z boku
– Przygotuj się – powiedział operatorowi. – Kiedy usłyszysz z dołu, że nadjeżdżam, będziesz wiedział, gdzie jestem.
Szósty zmysł Bartelbortha
Earley obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku czołgu, Bates zaś poszedł schodami w górę, żeby zająć jak najlepszą pozycję do sfilmowania śmiałego przedsięwzięcia swego przyjaciela. (…)
Reklama
Bates wystawił kamerę z okna i przygotował się do uwiecznienia akcji. Nadszedł czas, żeby wreszcie rozwiązać „dziewięciomiesięczny spór”, który narastał od czasu, gdy po raz pierwszy był świadkiem dominacji niemieckiej broni pancernej w Normandii: czy jakiś amerykański czołg mógł w końcu stanąć do walki z panterą jak równy z równym. Od dawna czekał na pozytywną odpowiedź na to pytanie.
Wewnątrz pantery minuty ciągnęły się jak godziny. Na suficie zebrała się skroplona para. Załoga lustrowała przedpole, wypatrując wroga, gdy z zamyślenia wyrwał ją pomruk silnika. Bartelborth, były nauczyciel, walczył w czołgach od 1941 roku i nawet miał w karierze epizod instruktora broni pancernej. Może to było jego doświadczenie, a może instynkt, ale szósty zmysł podpowiadał mu, że Amerykanie mogą wyjechać na niego z nieoczekiwanego kierunku.
Pozostawiwszy panterę ustawioną przodem do ulicy przed nimi, Bartelborth nakazał celowniczemu obrócić wieżę w prawo – w kierunku ulicy, która łączyła się z tą pierwszą pod kątem prostym i w tym momencie była pusta.
Ze swojego okna na drugim piętrze Bates widział, jak wieża pantery obraca się w jego kierunku. Padł na podłogę, pewny, że dowódca niemieckiego czołgu go zauważył. Kiedy jednak pokój wokół niego nie eksplodował, operator podniósł się, żeby wyjrzeć na zewnątrz. To, co ujrzał, przeraziło go: lufa pantery była wycelowana dokładnie w to miejsce, w którym, jak zapowiadał Earley, za chwilę miał się pojawić jego pershing.
Reklama
Sam Bates również znalazł się w pułapce. Nie mógł teraz wyjść frontowymi drzwiami. Nie było czasu, żeby ostrzec przyjaciela. Nawet gdyby krzyczał ile sił w płucach, na nic by się to nie zdało. Lada chwila pershing miał wjechać w zasadzkę. Płynny warkot systemu wydechowego pantery niósł się echem po pustych ulicach. (…)
Pershing rusza na polowanie
Earley przez radio wydał polecenie, aby shermany trzymały się z tyłu, podczas gdy jego pershing ruszył przed siebie. Pershing miał sobie poradzić sam. Plan był prosty – wjadą na to skrzyżowanie, a potem Clarence da swój popis. (…)
Earley miał powody do pewności siebie. Nawet sherman z armatą 75 mm mógł wyeliminować panterę strzałem z boku. A strzelanie do czołgu, gdy ten był ślepy? To już było prawie niesportowe zachowanie. Szybko zbliżali się do skrzyżowania.
Po przeciwnej stronie wieży DeRiggi tulił jedenastokilogramowy pocisk przeciwpancerny T33, gotowy jak najszybciej przeładować działo. Clarence uprzedził kierowcę, że wcześniej ustawi lufę armaty pod odpowiednim kątem. (…)
Zaczajona pantera
Obniżył celownik do poziomu, na którym powinien się znajdować wrogi czołg, obracając jednocześnie długą na cztery metry i siedemdziesiąt dwa centymetry lufę działa tak daleko w prawo, jak tylko się dało bez zawadzania o mijane budynki. Skoro w jego rękach spoczywało życie ich czołgowej „rodziny”, nie zamierzał niczego zaniedbać.
Reklama
Nawet jeśli wróg stał do nich bokiem i ich nie widział, nadal była to pantera. Gdyby w górze przelatywał akurat jakiś ptak, mógłby dostrzec pod sobą dwie szukające się na ślepo pancerne bestie.
Jedną ulicą jechał pershing z lufą skierowaną w prawo, gotowy wychylić się zza węgła. A za tym węgłem czekała już na niego nieruchoma pantera z działem wymierzonym w skrzyżowanie, ku któremu zmierzał amerykański czołg. McVey dodał gazu i pershing szybko zwiększył prędkość. Smokey kurczowo ściskał swój peryskop. Earley przyłożył do ust „schaboszczaka”. Clarence przyłożył oczy do peryskopu, żeby mieć jak najszerszy widok. „Nie spudłuj” – pomyślał. Albo tamci, albo jego „rodzina”.
Zawahanie, które zdecydowało o wszystkim
Kiedy pershing wjechał na skrzyżowanie, to Smokey pierwszy zobaczył przeciwnika. Wrogi czołg stał na skrzyżowaniu, doskonale widoczny w świetle dnia, a on właśnie patrzył prosto w jego lufę. Smokey aż krzyknął ze strachu. McVey spanikował i docisnął gaz, jeszcze bardziej wysuwając pershinga zza węgła.
Załoga w jednym momencie wydała głośne westchnienie. Clarence’a aż ścisnęło za serce, gdy w jego polu widzenia pojawiła się pantera. Między gruzami i zwisającymi nad ziemią przewodami tramwajowymi widział tylko czarną dziurę armatniej lufy.
Reklama
Siedzący w panterze Bartelborth ujrzał ciemną, rozmazaną sylwetkę pojazdu, który wyskoczył z zacienionej ulicy. Ten zielony czołg był jednak niski i miał eleganckie kształty za klinem pancerza czołowego. To nie był sherman.
– Stop! – krzyknął do celowniczego. – To jeden z naszych!
Clarence nie miał czasu na celowanie. Nie było czasu na to, żeby czołg mógł się zatrzymać. Nie było czasu na nic. Nitki celownicze przecinały się na sylwetce pantery i to musiało wystarczyć. Nacisnął spust i błysk z lufy działa 90 mm rozjaśnił otaczające ich cienie. Earley widział to wszystko ze swego stanowiska w wieży. Pomarańczowa błyskawica, niczym płonący słup telegraficzny, po mknęła do przodu i trafiła w przedział silnikowy pantery, wzbijając snop iskier z hukiem przypominającym uderzenie gromu.
Pantera w płomieniach
Ponad gruzami zawirował tuman kurzu i w ślad za mackami dymu pojawiły się płomienie wypełzające z silnika pantery. Właz otworzył się, buchając dymem z wnętrza czołgu. Niemiecki dowódca wygramolił się z wieży i zeskoczył na ziemię, kryjąc się za własnym pojazdem. W jego ślady poszedł kierowca, który przetoczył się po kadłubie i także popędził, by schować się za węgłem.
Tymczasem w pershingu Clarence nie był nawet w stanie stwierdzić, czy trafił tę panterę. Wybuch pocisku 90 mm wzbił w powietrze tyle kurzu, że widać było tylko niewyraźny zarys czołgu, kanciasty i groźny, z lufą nadal wymierzoną prosto w niego.
– Jeszcze jeden T33! – zakomenderował.
Reklama
DeRiggi wrzucił do zamka następny pocisk, a Clarence przesunął celownik ku przodowi kadłuba wrogiego pojazdu, mierząc tuż pod wypukłością wieży. Nacisnął spust. Z boku pantery przez ciemną kurzawę strzelił kolejny snop iskier, jak gdyby ktoś uderzył czołg potężnym dłutem.
– Trafiony! – wrzasnął Earley.
Przestrzeliny w kadłubie pantery rozjarzyły się światłem. Ogień błyskawicznie objął cały czołg – od tyłu do przodu. Jakiś zdezorientowany członek niemieckiej załogi wysunął się z wieży i przeturlał po kadłubie. Kolejny wyskoczył przez właz ładowniczego w tylnej ścianie wieży w płonącym mundurze – „żywa pochodnia”, jak miał później opisać samego siebie. Oni także rozbiegli się pod osłoną czołgu.
Trzy przestrzeliny
W pershingu Clarence domagał się załadowania kolejnego pocisku przeciwpancernego. Czy to była rzeź? Nadużycie siły? [Clarence] Smoyer był odmiennego zdania, dopóki lufa pantery nadal celowała w niego i w jego „rodzinę”. Gdyby jakiś Niemiec ostatkiem sił nacisnął spust, nadal mógłby zabić ich wszystkich. Clarence nie zamierzał na to pozwolić.
Kurz opadł i tym razem wycelował już jak należy. Obniżył krzyż celowniczy, mierząc w głęboką przerwę między kołami jezdnymi i kadłubem pantery. Jego palec nacisnął spust. Pocisk z oślepiającym błyskiem przebił się przez samo serce czołgu i wyleciał z przeciwnej strony z metalicznym odgłosem.
Reklama
Teraz Clarence widział to wszystko. Z wieży buchnął wulkan płomieni, klapy przednich włazów stanęły otworem i tam, gdzie wcześniej siedzieli ludzie, również pojawił się ogień. Płomienie były dwukrotnie wyższe od czołgu, który palił się z trzaskiem niczym lampa lutownicza. Smoyer mógłby przysiąc, że wokół oczu poczuł żar.
Wszystkie trzy przestrzeliny w boku pantery migotały i pulsowały, gdy ogień trawił wnętrze wozu. Celownik optyczny mrugał na Clarence’a niby oko cyklopa. Siedzący powyżej Earley ujrzał już jednak dostatecznie dużo:
– Kierowca, wsteczny!
Silnik zawarczał i pershing z powrotem skrył się w cieniu. Wewnątrz wieży unosił się drażniący zapach pustych łusek po pociskach, dlatego DeRiggi otworzył właz i zaczął je wyrzucać. Jedna. Druga. Trzecia łuska również brzęknęła o bruk.
„Czy to się wydarzyło naprawdę?”
Pershing się zatrzymał. Załoga nasłuchiwała. Zza zakrętu dobiegały trzaski i stuki, jak gdyby amunicja pantery zaczęła eksplodować w ogniu. Clarence odsunął się od peryskopu i opadł na siedzisko, ciągle jeszcze nie mogąc uwierzyć w przebieg czterdziestu czy pięćdziesięciu sekund tej szalonej akcji. „Czy to się wydarzyło naprawdę?”
Reklama
DeRiggi, Smokey i McVey zaniemówili z wrażenia. Byli pełni szacunku i podziwu dla umiejętności Clarence’a. Earley opadł na siedzenie i pochylił się do przodu, żeby złapać dech, jak gdyby zamierzał zwymiotować. Nikt nie był bardziej wstrząśnięty widokiem lufy pantery niż on. Earley klepnął celowniczego w ramię na znak uznania. (…)
Była już prawie trzecia po południu, gdy z gmachu Niemieckiego Frontu Pracy wyłoniła się jakaś postać, po czym ruszyła pędem w kierunku pershinga. To był Bates.
– Chyba to mam! – krzyknął do Earleya.
– Co? – spytał Earley w sposób zdradzający lekkie zdziwienie.
Bohaterowie Kolonii
Mimo że po każdym strzale armaty 90 mm fala uderzeniowa wstrząsała jego kamerą, Bates sfilmował pojedynek czołgów. Potrzebował jeszcze tylko jednego ujęcia: obrazka z załogą pershinga.
– To zajmie niecałą minutkę – obiecał.
Earley rozejrzał się. Pozostałe trzy shermany stały w tyle za pershingiem. Uznał, że jest dostatecznie bezpiecznie, więc rzucił parę słów do „schaboszczaka”. Klapy włazów otworzyły się i członkowie załogi jeden po drugim stawali na tle podziurawionych kolumn i powybijanych okien. Earley wyszedł z wieży i przesunął się nieco do przodu, by zrobić miejsce Clarence’owi, który wychylił się z włazu dowódcy. Bates zaczął filmować.
McVey patrzył poza kadr z oczami utkwionymi jakiś kilometr dalej. Smokey jak zwykle palił papierosa. Earley wyglądał na niespokojnego. Bates powiedział mu, żeby odchylił hełm nieco do tyłu, bo jego twarz pozostaje w cieniu. DeRiggi wykrzywił zaciśnięte usta w uśmiechu, podobnie jak Clarence.
Dla Batesa członkowie tej załogi byli posłańcami. Po tym wszystkim, co naziści zrobili w Rosji i w Polsce, ci ludzie zanieśli do Niemiec jasny przekaz, „że tamtejsza ludność i miasta mogą zostać potraktowane w taki sam sposób”. Zgodnie z obietnicą operator zasłonił soczewki kamery niecałą minutę po tym, jak zaczął filmować. Czołgiści mogli wracać na wojnę. (…)
Reklama
Wieści o ich triumfie nad panterą rozeszły się lotem błyskawicy i wkrótce każdy dziennikarz chciał zrobić wywiad z bohaterami z Kolonii.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Adama Makosa pt. Szpica. Od Wału zachodniego od Zagłębia Ruhry. Amerykański czołgista i niezwykły pojedynek pancerny w sercu III Rzeszy. Jej polskie wydanie ukazało się nakładem Domu Wydawniczego Rebis 2021.
Kompania braci w amerykańskim czołgu
Tytuł, lead, tekst w nawiasach kwadratowych i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej i skrócony.