O lokalizacji obozu przesadziła tylko jedna kwestia. Decyzja zapadła już w 1939 roku. Polacy z okolic Oświęcimia długo jednak nie mogli uwierzyć jak straszliwy horror rozgrywa się o rzut kamieniem od ich domostw.
– Nasza policja wyłapie wszystkich wrogów Rzeszy. To Erich von dem Bach-Zelewski, szef SS i Policji na Śląsku. Pochodzi z Kaszub, ma polskie korzenie. To nic: od młodości zagorzały nazista, robi błyskotliwą karierę w SS. Na polecenie Hitlera stłumi Powstanie Warszawskie. To później. Teraz mamy końcówkę roku 1939.
Reklama
We Wrocławiu trwa narada Wyższego Dowództwa SS i Policji. Zdecydowano: potrzebny jest obóz koncentracyjny dla polskich więźniów politycznych. Czas nagli. Na Śląsku i w Generalnej Guberni wzmaga się opór przeciwko niemieckiej okupacji. Co rusz powstają konspiracyjne organizacje. (…) Na zwalczanie ruchu oporu Niemcy mają prostą receptę: represje i masowe aresztowania.
– Trzeba zbudować duży obóz dla więźniów – von dem Bach-Zelewski kończy naradę. Upatrzył już miejsce: Auschwitz niedaleko nowej granicy Rzeszy z Generalnym Gubernatorstwem. Zgodę na budowę obozu wyda sam Reichsführer-SS Heinrich Himmler.
Dlaczego wybrano Oświęcim?
Przesądziła logistyka. Oświęcim leży w widłach Wisły i Soły, jest tam duży węzeł kolejowy. Za miastem stoją opuszczone koszary po polskiej armii. Po adaptacji można je będzie wykorzystać na przyszły obóz.
Oszacowano, że zmieści się tutaj około dziesięciu tysięcy więźniów. Tamtej jesieni nikt nie ma jeszcze pojęcia, że przez obóz „przewinie się” grubo ponad milion ludzi. A miejsce to zyska ponury przydomek „fabryki śmierci”. (…)
Reklama
Czego spodziewali się Polacy?
Nauczycielka Janina Kajtoch z Babic, wioski pod Oświęcimiem:
Nikomu nie przyszło na myśl, że to, co się dotychczas działo, było niczym w porównaniu z tym, co miało nastąpić. (…)
Złe wiadomości martwiły nas, dyskutowaliśmy nad nimi, roztrząsali, szukali przyczyn i w końcu oswajali się z nimi. W ten mniej więcej sposób przyjęliśmy wiadomość o mającym powstać obozie w byłych koszarach wojskowych leżących około dwóch kilometrów na południe od dworca kolejowego Oświęcim.
Pocieszaliśmy się, że Niemcy zapewne chcą skoszarować młodzież, by mieć nad nią kontrolę i użyć do różnych prac, dając jej w ten sposób zatrudnienie. W żadnym wypadku nie będzie to więzienie – rozumowaliśmy. Będzie im może ciężko, będą mieli zapewne ograniczoną wolność, ale spełniając prace dla okupanta, nie może stać się im nic złego.
Szybko zrozumie, jak bardzo się myliła.
Pierwszy transport do Auschwitz
14 czerwca 1940. Piątek. Z Tarnowa do Konzentrationslager w Auschwitz dociera pociągiem pierwszy transport polskich więźniów politycznych. Karl Fritzsch, kierownik obozu i zastępca Hössa, mówi na powitanie:
Reklama
Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść od zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące.
W pierwszym transporcie więźniów było siedemset dwudziestu ośmiu. Wśród nich Kazimierz Zając: szesnastolatek z Oświęcimia, którego aresztowano kilka miesięcy wcześniej za to, że chodził w polskim mundurze harcerskim.
Przeszło pół wieku później będzie tłumaczył „Dziennikowi Polskiemu”: „Nie było to jednak żadne bohaterstwo. Po prostu w domu panowała bieda. Miałem sześcioro rodzeństwa, a na kupno ubrania nie mieliśmy pieniędzy”.
Gestapo nie uwierzy w te tłumaczenia. Zając trafi do więzienia w Tarnowie, a potem do obozu. Będzie najmłodszym więźniem Auschwitz. Niewiele starszy jest student Janusz Pogonowski. Do obozu przywożą go dwa miesiące przed osiemnastymi urodzinami. Dostaje numer 253.
Z pierwszego transportu więźniów wojnę przeżyje trzystu dwudziestu pięciu.
„Tam jest bardzo źle”
Janina Kajtoch: „A potem w czerwcu rozeszła się wiadomość, że do obozu przybył duży transport więźniów z Tarnowa, a po jakimś czasie z Krakowa, Warszawy i tak dalej. Wiadomości o losie tych ludzi były skąpe, niejasne i nie zawsze zgodne”. I dalej:
Jednego dnia podano mi list od pewnej matki, której syn miał się znajdować w obozie, z prośbą, by się coś o nim dowiedzieć. Udałam się więc do robotnika pracującego w obozie. Nie zastałam go w domu.
Reklama
Żona jego w ostrożnych słowach dała mi do zrozumienia, że tam jest bardzo źle i żeby raczej nie pisać o tym tej matce, bo po co ją martwić.
Praca czyni wolnym
Mistrz kowalstwa artystycznego Jan Liwacz (numer obozowy 1010) dostaje w Auschwitz zadanie: ma wyciąć ze stali litery, które złożą się na napis: „Arbeit macht frei” (Praca czyni wolnym).
Szydercze hasło zostaje umieszczone nad obozową bramą. Będą widywać je codziennie więźniowie wychodzący do pracy i wracający pod wieczór do baraków. W stalowych literach jest drobny błąd. W słowie „Arbeit” literka „b” jest odwrócona do góry nogami, małym brzuszkiem do dołu.
Jedni twierdzą, że to pomyłka obozowych ślusarzy. Inni – że jeden z pierwszych znaków oporu w Auschwitz.
Przeczytaj też o polskich więźniach i ofiarach obozu w Auschwitz. To miało być piekło dla Polaków
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Stanisława Zasady pt. Kurierka. Historia kobiety, która mogła zatrzymać Holocaust. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Agora w 2021 roku.
Kobieta, która mogła zatrzymać Holocaust
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
2 komentarze