Władze II Rzeczypospolitej okazały się permanentnie niezdolne do stworzenia szczelnego i skutecznego systemu podatków dochodowych. Nie udawało się ściągać wystarczających danin z pensji, wybierano więc alternatywne sposoby gnębienia obywateli. Ogromne znaczenie miały zwłaszcza akcyzy.
Cukier, piwo, napoje winne, oleje mineralne, drożdże, kwas octowy, energia elektryczna, ubój zwierząt, a nawet… srebrne i złote zapalniczki oraz karty do gry. U schyłku niepodległości wszystkie wymienione towary były obłożone akcyzami.
Reklama
Do tego dochodziły opłaty akcyzowe na rzecz Funduszu Drogowego z tytułu: pojazdów mechanicznych, autobusów, reklam przy drogach i materiałów pędnych. To nie koniec, bo w kolejce po pieniądze podatnika ustawiał się również Fundusz Pracy, uprawniony do ściągania akcyz z żarówek, gazu, widowisk i totalizatora.
Na liście brakowało używek, ale nie jest to żadna oznaka wyrozumiałości władz. Po prostu administracja skarbowa dysponowała innym batem na podatnika – monopolami (na ich temat pisałem w tym artykule). Wszystkie produkty wytwarzane przez nie były objęte opłatą monopolową, która odpowiadała akcyzie.
Prawie 120 milionów akcyzy za cukier
Akcyzy ogromnie windowały ceny podstawowych produktów. Cukier w drugiej połowie lat 30. kosztował w sprzedaży detalicznej średnio 1 zł za kilogram. Czyli – w przybliżeniu 10 dzisiejszych złotych (o cenie cukru w II RP przeczytacie więcej w tym artykule). Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że akcyza doliczana do każdego kilograma wynosiła aż 37 groszy.
Cukrowy podatek generował niebagatelne wpływy budżetowe. W roku 1936/37 wyniosły one aż 118 milionów złotych (czyli więcej niż w tym czasie wydano na budowę i utrzymanie dróg!).
Reklama
Przypływ środków był imponujący nie tylko za sprawą nieustannej kampanii promocyjnej (wpierającej Polakom, że cukier krzepi, uzdrawia, pobudza intelektualnie i wydłuża życie), ale też za sprawą obowiązujących restrykcji.
Polak po prostu nie miał żadnej alternatywy. Wszelkie słodziki zostały zdelegalizowane, a pogranicznicy nieraz strzelali do szmuglerów usiłujących dostarczyć nad Wisłę lewą sacharynę.
Im mocniejsze piwo tym wyższa akcyza
Akcyza doliczana do ceny piwa zależała od jego „mocy” oraz wielkości produkcji browaru (popierano te mniejsze). W przypadku piwa pełnego podatek wynosił 8,30-9,20 zł za 100 kilogramów, stawka rosła jednak odpowiednio o 50% przy tzw. piwie „dubeltowym” i 100% w wypadku piwa mocnego.
Pazerna polityka fiskalna przekładała się na ograniczone spożycie złocistego trunku w przedwojenne Polsce. W efekcie także dochody z tego źródła nie imponowały. W roku budżetowym 1936/37 zamknęły się one kwotą 8 milionów złotych.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Tylko wino na własny użytek bez akcyzy
Również miłośnicy win padali ofiarami akcyzy. W tym wypadku – podobnie jak przy piwie – wiele zależało od zawartości alkoholu oraz od tego czy wino było gronowe czy też owocowe.
Przykładowo litr wina gronowego z zawartością alkoholu powyżej 10% był obłożony podatkiem w wysokości aż 2 złotych, wina owocowego 50 groszy, zaś miodu syconego tylko 20 groszy. Wolne od akcyzy były jedynie wina wytwarzane na własne potrzeby (do 100 litrów rocznie).
Reklama
Kto gra w katy ten płaci akcyzę
Gracie od czasu do czasu w karty? W dwudziestoleciu nabywając talię do gry musielibyście się liczyć ze sporą akcyzą, uiszczaną w urzędzie opłat stemplowych. Stawki wynosiły od 1,30 do 10 złotych za talię, w zależności od liczby kart i materiału, z jakiego zostały wykonane.
Dodatkowo gracze – chcąc nie chcąc – wspomagali Polski Czerwony Krzyż. Działo się tak, ponieważ każda talia była opodatkowana na ten cel. Jeżeli liczyła do 36 kart przymusowy datek wynosił 40 groszy, w pozostałych przypadkach 60 groszy. Gdy jednak karty były wykonane z innego materiału niż papier, należało zapłacić – bagatela – 5 zł.
Zapalniczki ze stemplem akcyzowym
Przy grze lubiano sobie puścić dymka. Ten jednak, kto pragnął zapalić papierosa złotą lub srebrną zapalniczką, musiał najpierw udać się do właściwego urzędu.
Po uiszczeniu odpowiedniej opłaty – w wysokości całych 20 złotych – przybijano mu stosowny znaczek akcyzowy i dopiero wówczas zapalniczka mogła być używana legalnie.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Złotówka wcale nie miała być polską walutą. Oficjalnie wybrano inną nazwę pieniędzyAkcyza jak na drożdżach
Obrotny fiskus opodatkował również drożdże i kwas octowy. Drożdże piekarniane objęto stawką 1,5 złotego, zaś kwas octowy 40 groszy za kilogram.
Z racji dużego spożycia chleba w samym tylko roku podatkowym 1936/37 producenci i importerzy drożdży zasilili skarb państwa kwotą 16 milionów złotych.
Reklama
3 złote akcyzy od uboju bydła rogatego
Korzyści czerpano z pieczywa, ale i z tego, co było na nie kładzione. Akcyzę nałożono wprawdzie nie na same wędliny, ale na ubój zwierząt. Przynajmniej stawki nie były horrendalne: bydło rogate od sztuki 3 złote, od cielęcia 1,5 złotego, tak samo w wypadku nierogacizny.
Ubój na własny użytek był zwolniony z opłat, dotyczyło to również eksportu.
Elektryzująca akcyza
Elektryfikacja Polski postępowała mozolnie, a państwo jeszcze utrudniało przyswajanie nowej technologii. Do ceny energii doliczano 10-procentową akcyzę.
W dużych miastach (powyżej 250 tysięcy mieszkańców) sytuacja wyglądała nawet gorzej. Władzom lokalnym pozwolono ściągać własną akcyzę, w wysokości maksymalnie 2,5%.
Także ceny żarówek cierpiały na akcyzach. Podatek wynosił w tym przypadku 15%.
Prawda o życiu naszych pradziadków
Bibliografia
- Encyklopedia historii Drugiej Rzeczypospolitej, red. nauk. Andrzej Garlicki, Warszawa 1999.
- Mały Rocznik Statystyczny, 1938
- Nowoczesna encyklopedia ilustrowana, Warszawa [1937].
- Tomaszewski Jerzy, Zbigniew Landau, Polska w Europie i Świecie 1918-1939, Warszawa 2005.
1 komentarz