Każdy folwark szlachecki w nowożytnej Polsce był jakby państwem w państwie. Dziedzic miał pełną, nieograniczoną władzę nad swoimi chłopami. Był jedynym źródłem prawa. A dużo częściej bezprawia.
Szlachcic na prywatnej wsi był w pełni niezależny od sejmu, króla i odgórnych przepisów. Mógł robić z chłopami, będącymi jego własnością, co mu się żywnie podobało.
Reklama
Często wymierzał poddanym kary doraźnie, bez jakiegokolwiek postępowania, obwieszczeń i formalnych decyzji. Bił, albo kazał bić, aby w ten sposób wymuszać codzienną, niewolniczą pracę. Ale mógł też ustawić się w roli sędziego, prokuratora, ławników i egzekutora w jednym.
„Największy grzech systemu pańszczyźnianego”
Tak zwane sądownictwo patrymonialne było, jak pisał profesor Jan Rutkowski, największym grzechem systemu pańszczyźnianego. Stanowiło formalną podbudowę wszelkich form wyzysku, dawało im sfingowaną otoczkę sprawiedliwości i prawa.
Jeśli dziedzic uznał, że dla zapewnienia posłuchu konieczny jest pozór procesu i publiczna kara, wydawał decyzje „solennie” i „przy asystencji wsi”. „Symbolami patrymonialnego sądownictwa” też były jednak, jak podkreślał etnograf Jan Bystroń, „bat czy kij, w najrozmaitszych odmianach”.
Wola pana czyli prawo
Pan nie kierował się żadnym kodeksem, zwodem prawa czy krajowymi przepisami, ale tylko lokalnym zwyczajem, a zwłaszcza własną, nieskrępowaną wolą.
Reklama
Osobiście sądził te występki, które godziły w dochody folwarku, w interes dworu, albo ogólny porządek, konieczny dla utrzymania karności kmieci.
Powodem procesu mogło być wypowiadanie krytyki pod adresem dworu, niszczenie pańskiego dobytku, a także kradzież, zwłaszcza z folwarcznego pola i gumna. Dziedzic interesował się też bezpośrednio przypadkami, gdy chłopi popełniali morderstwa lub byli odpowiedzialni za pobicia ze skutkiem śmiertelnym.
Chłopskie sądy pod nadzorem dziedzica
W sprawach drobniejszych – gdy chodziło o spory wewnątrz wsi, albo naruszenia reguł moralnych – szlachcic chętnie cedował swoją władzę. Godził się na to, by chłopi powoływali własne sądy, nazywane gajonymi, gromadzkimi albo rugowymi.
W zamian za zwolnienie z części posług, a zwłaszcza ułudę władzy i wyższości nad sąsiadami, wybrani kmiecie zastępowali dziedzica i sami kontrolowali oraz karali pozostałych wieśniaków.
Reklama
Szlachcic często osobiście wybierał najwygodniejszych dla siebie przysiężnych, wysługiwał się nimi. Nie tracił też nic ze swej władzy, mógł bowiem zmienić, albo odwołać każdy wyrok. Mógł też ukarać sędziów, którzy nie wykazywali absolutnej, służalczej uległości, albo nawet rozpędzić cały trybunał.
Dochody z sądzenia
Niezależnie czy werdykty wydawał dziedzic czy gromada, przynosiły one namacalną korzyść dworowi. Obowiązkowym, ciężkim karom fizycznym nagminnie towarzyszyły grzywny i nawiązki, wypłacane nie tylko pokrzywdzonym, ale zwłaszcza plebanowi i właścicielowi osady.
Setki przykładów można odnaleźć w zachowanych wiejskich księgach sądowych.
720 na Kościół, 480 na dwór…
W Zagórzanach pod Gorlicami gospodarza, który po pijanemu ukradł sąsiadowi koryto, kopnął go i „nieuczciwymi słowami nakarmił”, a następnie bez pozwolenia wyrwał się z kłody i ją przewrócił, skazano na 720 groszy kary na Kościół, 480 na dwór i 480 dla sądu.
Sprawę procedowano w roku 1750, a wymienione kwoty odpowiadały wówczas około 3000 dzisiejszych złotych. Skazaniec miał też otrzymać 100 plag i przeprosić całą gromadę.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
W tak zwanym państwie suskim, latyfundium prywatnym pod Suchą Beskidzką, jeden z kmieci, Walenty Bur, został w roku 1699 skazany za to, że nocą podkradał innemu chłopu jęczmień z pola.
Za karę otrzymał pięćdziesiąt uderzeń. Miał zapłacić za wszystko, co zagarnął, a także przekazać prawie 300 groszy swemu panu, niespełna 100 groszy sędziom i cztery funty kosztownego wosku na kościół. Sama sankcja finansowa miała w przybliżeniu wartość 850 dzisiejszych złotych.
Reklama
W aktach zanotowano, że chłop został potraktowany łagodnie „żeby się kajał, młodym będąc”. Dla należytego przykładu poniżono go też publicznie. Przez całe niedzielne nabożeństwo siedział zakuty w kunę, a więc żelazną obręcz nakładaną na szyję, trzymając nad sobą „dwa snopy zboża”.
Pięćdziesiąt plag wymierzono także pachołkowi Walentego. Poza tym przez dwa dni siedział on w takiej samej, żelaznej obroży, uwiązany do kościelnego muru. Też ze snopami zboża na sobie.
***
Przodkowie większości Polaków byli niewolnikami traktowanymi często gorzej niż zwierzęta. O tym, jak wyglądało ich codzienne życie i jak nowożytna szlachta korzystała z nieograniczonej władzy nad chłopami przeczytacie w mojej nowej książce pt. Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Do kupienia na Empik.com.
Przemilczana prawda o życiu polskich chłopów pańszczyźnianych
Wybrana bibliografia
- Bystroń J.S., Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, t. 1, Księgarnia Trzaski, Everta i Michalskiego [1933].
- Księgi sądowe wiejskie, t. 1–2, oprac. B. Ulanowski, Polska Akademia Umiejętności 1921.
- Leszczyński A., Ludowa historia Polski, W.A.B. 2020.
- Rutkowski J., Poddaństwo włościan w XVIII wieku w Polsce i w niektórych innych krajach Europy [w:] tegoż, Wieś europejska późnego feudalizmu, Państwowy Instytut Wydawniczy 1986.