Poza „zwyczajnymi” sądami w przedwojennej Polsce działały też sądy doraźne. Proces trwał w nich kilka godzin, nie było potrzeba aktu oskarżenia, a w zdecydowanej większości przypadków jedynym wyrokiem była śmierć. Wyrok wykonywano natychmiast, bez prawa do apelacji.
II Rzeczpospolita była państwem prawa. Była nim w każdym razie w tym sensie, że człowiek oskarżony o przestępstwo miał prawo do stanięcia przed niezależnym sądem, do skrupulatnego i pełnego śledztwa, a następnie do odwołania w wypadku niekorzystnego wyroku lub nawet do kasacji przed Sądem Najwyższym w razie spełnienia odpowiednich warunków.
Reklama
Te podstawowe reguły cechujące uczciwy wymiar sprawiedliwości nie dotyczyły jednak każdego. Zwłaszcza zaś nie stosowano ich w przypadkach, gdy sprawa toczyła się o najwyższą stawkę, a ryzyko błędów było szczególnie duże.
Sąd dla najgorszych przestępców… ale nie tylko
Już w pierwszych dniach niepodległości zaczęto wprowadzać przepisy o sądach doraźnych. Początkowo obowiązywały w różnych wersjach, zależnie od dzielnicy i organu, który je wydał.
Dla byłego zaboru rosyjskiego regulacje uporządkowano latem 1919 roku. Zgodnie ze specjalną ustawą w każdej miejscowości czy powiecie, gdzie „przestępstwa szerzyć się będą w sposób szczególnie niebezpieczny dla ładu i bezpieczeństwa publicznego”, rząd miał prawo wprowadzić odrębne sądy doraźne, orzekające w sposób ekspresowy i nieodwołalny oraz wydające kary wykraczające daleko poza ramy obowiązującego kodeksu.
Przed trybunałem doraźnym wolno było postawić tylko sprawców wybranych przestępstw, katalog był jednak bardzo szeroki.
Reklama
Ustawa wymieniała członków band mających na celu rozboje, kradzieże bądź wymuszenia, podpalaczy, włamywaczy, koniokradów. Zagrożone postępowaniem doraźnym były przypadki uszkodzenia publicznych telefonów, telegrafów, mostów, tam, urządzeń kolejowych albo parowców.
Mowa też była o uczestnikach demonstracji stawiających otwarty opór siłom porządkowym, przestępcach, którzy dopuścili się aktów terroru z użyciem materiałów wybuchowych, czy wreszcie — o osobnikach, którzy wyrabiali takie materiały, wiedząc, że zostaną użyte „do popełnienia zbrodni”. Na liście umieszczono również wszystkie kategorie morderstw.
Bez śledztwa, aktu oskarżenia, przygotowania
Najważniejszą, wszechogarniającą cechą postępowania doraźnego był wprost szaleńczy pośpiech. Zegar ruszał już z chwilą wykrycia czynu. Jeśli ten nosił znamiona „przestępstwa podlegającego sądowi doraźnemu”, policjanci mieli obowiązek natychmiast powiadomić prokuraturę.
Postępowanie odbywało się „bez śledztwa wstępnego” i bez większej kontroli. Łącznie czynności dochodzeniowe wolno było prowadzić przez maksymalnie 14 dni — licząc od chwili zawiadomienia prokuratora do momentu zamknięcia śledztwa i przekazania sprawy do sądu.
Reklama
Nie był w ogóle wymagany pełen akt oskarżenia. Prokurator przygotowywał tylko skrócony wniosek, na co dawano mu krótkie 48 godzin. Jeszcze mniej czasu, bo jedną dobę, miał sąd na zapoznanie się z rzeczonym wnioskiem, wyznaczenie terminu rozprawy i „zarządzenie potrzebnych przygotowań”.
Ustawa tego nie określała, ale zgodnie z jej duchem przyjmowano, że termin posiedzenia powinien być jak najbliższy. A sama rozprawa — możliwie krótka i pozbawiona przerw.
Uniewinnienie albo śmierć
Poza nielicznymi i raczej nieistotnymi wyjątkami postępowanie doraźne w sprawach o ciężkie przestępstwa mogło się skończyć tylko na dwa sposoby. Albo oskarżony był uniewinniany, albo skazywano go na śmierć przez rozstrzelanie. I to nawet za te czyny, które przed normalnym sądem byłyby zagrożone wyłącznie karą kilkuletniego więzienia.
Okoliczności łagodzących nie wolno było uwzględniać, chyba że te były „nader ważne”. A ponieważ to określenie niewiele mówiło sędziom, ci woleli nie uwzględniać ich nigdy.
Rozstrzelanie najpóźniej po 24 godzinach
Wyrok zapadał większością głosów i stawał się prawomocny „z chwilą ogłoszenia”. Nie dało się go w żaden sposób zaskarżyć bądź podważyć. Nie wymagał też zatwierdzenia przez nadrzędne czynniki.
Egzekucję należało wykonać „najpóźniej w ciągu 24 godzin po ogłoszeniu”. Tyle samo czasu sąd miał na wydanie uzasadnienia wyroku. Zwykle więc skazaniec był już martwy, gdy sędziowie przygotowywali dokument tłumaczący, dlaczego wysłali go na pole straceń.
Reklama
Trwała tymczasowość
Drakońskie reguły miały działać jako straszak na przestępców. Przyjęto, że młode, chwiejne państwo potrzebuje wszelkich możliwych środków, by uzyskać posłuch wśród ludności i przeciwdziałać przejawom niezadowolenia. Szczególnie że trwały powstania, plebiscyty i niszczycielska wojna z bolszewikami, a w pierwszych miesiącach wolności powszechne były obawy, że w Polsce też wybuchnie robotnicza rewolucja, na wzór tej, która spustoszyła Rosję.
Wydawało się, że restrykcje obejmą tylko miejsca, gdzie radykalne zaostrzenie prawa będzie konieczne dla „oczyszczenia atmosfery”. Tak się jednak nie stało. Trybunały doraźne szybko urosły do rangi równoległego i równorzędnego systemu sądownictwa.
Wprowadzono je na olbrzymich połaciach kraju, w tym w całej Małopolsce, w Poznaniu i na obszarze Warszawy oraz jej powiatu. Początkowo powoływanie trybunałów wiązano przynajmniej z wprowadzeniem w danym miejscu stanu wyjątkowego. Tę zasadę szybko jednak zarzucono. Szczególnie że „tymczasowość” rozwiązania — jak tylu innych w II Rzeczypospolitej — płynnie ustąpiła miejsca trwałości.
Nielegalne, niekonstytucyjne i… nienaruszalne
Rozmach, z jakim działały sądy doraźne, tylko się zwiększał. W najtrudniejszym 1920 roku, gdy czerwony najazd zagroził samemu istnieniu Polski, w trybie specjalnym sądy cywilne skazały na śmierć niespełna sto osób. Rok później już sto trzydzieści, a w 1922 roku — prawie dwieście.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Prawnicy bili na alarm, podkreślając, że sądy doraźne naruszają prawa obywatelskie i że stoją w jawnej sprzeczności z przepisami dopiero co ogłoszonej konstytucji. Mieli zapewne rację. Jak jednak podkreśla znawczyni tematu, Anna Śmiałek, władze nie musiały się przejmować tym, iż nielegalna instytucja pospiesznie zabija setki osób. A to z tego prostego względu, że „brak było [w polskim ustroju] Trybunału Konstytucyjnego który byłby uprawniony do badania takowej legalności”.
Niechlubny wyjątek w skali Europy
Szaleńczy paradoks stanowił, że za najcięższe zbrodnie sądzono ekspresowo, pobieżnie i bez nadzoru, podczas gdy sprawcy drobnych naruszeń mogli liczyć na procesy skrupulatne i na wieloletnią ścieżkę odwołań.
Reklama
Polskie sądy doraźne stanowiły ewenement na skalę Europy. Czy też nawet — jak podkreślał już przed wojną adwokat Karol Winawer — na tle wszystkich „kulturalnych krajów”. Nigdzie (może tylko poza Rosją Radziecką) podobnych postępowań nie wdrożono w takim stopniu, na trwałe i w sposób zupełnie odbiegający od obowiązujących kodeksów. I nie był to w żadnym razie powód do dumy.
Pozorowane dochodzenia, zbrodnie sądowe i nierozliczone zbrodnie
Wedle wszelkich dostępnych danych sądy doraźne wcale nie wpłynęły na ograniczenie skali bandytyzmu. Fala przestępczości mogłaby zelżeć dopiero, gdyby kraj wydźwignął się z gospodarczej zapaści, na co nie było większych nadziei. Z drugiej strony — specjalne trybunały przynosiły skutki niezamierzone i głęboko toksyczne dla wymiaru sprawiedliwości.
Ogromnie zwiększały ryzyko omyłek, niedopatrzeń czy nawet zbrodni sądowych. Postępowania przygotowawcze, prowadzone z językiem na brodzie, nie mogły w żadnej bardziej zawiłej sprawie doprowadzić do istotnego rozwikłania tej czy innej zagadki kryminalnej.
Na wszystkie działania śledczy mieli przecież zaledwie dwa tygodnie! I to dwa tygodnie od wykrycia zbrodni, a nie od aresztowania sprawcy. Często więc mogli sobie pozwolić tylko na jedno czy dwa przesłuchania, a wszelkie poboczne wątki zmuszeni byli ignorować.
W efekcie nagminnie wybierano drogę na skróty. Przykładowo małżeństwo Paśników – para bezwzględnych zabójców, o której piszę w swojej nowej książce pt. Seryjni mordercy II RP – było sądzone wyłącznie za jedną zbrodnię, choć na sumieniu miało ich przynajmniej siedem.
Na rozwikływanie strasznych losów sześciu pozostałych ofiar brakło policjantom i prokuratorowi czasu. Nie ustalono nawet nazwisk wszystkich ofiar zanim Paśnikowie – nazajutrz po jednodniowym procesie – zostali rozstrzelani.
Reklama
Ponury bilans
Niezależnie od protestów sądy doraźne działały przez zdecydowaną większość epoki międzywojennej: od 1918 do 1927 roku, a następnie od 1931 do 1934. Tylko do 1922 roku skazały na śmierć przeszło 500 osób. W latach 1931-1934 – ponad 250.
Setki osób straciły jednak życie po procesie trwającym parę godzin, bez prawa do odwołania i faktycznej obrony.
***
O najgłośniejszych postępowaniach doraźnych i destrukcyjnych skutkach, do jakich prowadziły piszę szeroko w mojej nowej książce: Seryjni mordercy II RP. Możecie ją zamówić na przykład w Empiku.
Najgorsi mordercy przedwojennej Polski. Kryminalne tajemnice i nierozliczone zbrodnie
Bibliografia
- Malezini M., Punitywność wymiaru sprawiedliwości karnej w Polsce w XX wieku, „Temida”, t. 2, 2003.
- Marszałek P.K., Polskie prawo stanów szczególnych 1918-1939. Wybór źródeł, Wrocław 2004.
- Marszałek P.K., Sądy doraźne na ziemiach polskich po I wojnie światowej (listopad 1918 – luty 1919), „Acta Universitatis Wratislaviensis. Prawo”, t. 149, 1989.
- Śmiałek A., Sądy doraźne w II Rzeczypospolitej, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, t. 26, z. 1, 1984.
- Ustawa z dnia 30 czerwca 1919 r. w przedmiocie sądów doraźnych, Dz.U. 1919 nr 55 poz. 341.
- Winawer K., Postępowanie doraźne, Warszawa 1934.