W momencie zakończenia II wojny światowej na terenie Niemiec przebywało nawet 10 milionów obcokrajowców. Ta olbrzymia rzesza ludzi obejmowała robotników przymusowych i byłych więźniów obozów. Większość bez wahania zdecydowała się na powrót do ojczyzn i domów, organizowany pod auspicjami wojsk alianckich. Nie wszyscy jednak. Wśród „dipisów”, którzy za wszelką cenę odmawiali opuszczenia miejsca swojej niewoli znaleźli się także Polacy.
Niechętnych do powrotu – bądź co bądź piętnaście tysięcy osób – którzy po roku 1950 mimo wielu programów przesiedleniowych i powitalnych wciąż jeszcze mieszkali w obozach, określano w żargonie administracji wojskowej jako „zatwardziałych dipisów”[od DP – displaced person].
Reklama
Polacy niechętni do wyjazdu
Żydowscy przemieszczeni stanowili wśród nich akurat najmniejszy problem. Większość Żydów chciała opuścić Niemcy tak prędko, jak to tylko możliwe. Ze względu na silną tożsamość kulturową solidarność rozsianych po całym świecie gmin żydowskich oraz związane z Izraelem marzenie o świetlanej przyszłości z reguły sami ze wszystkich sił przyśpieszali wyjazd.
Znacznie mniej chętni do powrotu do domu byli liczni Polacy. Do końca 1946 roku repatriacją objęto gros polskich dipisów; pozostałe około trzystu tysięcy osób z uporem odmawiało jednak opuszczenia obozów. Głównym powodem była obawa przed socjalistycznym reżimem, krążyły plotki o deportacjach do Związku Radzieckiego.
Naciski, zachęty i… orkiestra dla wyjeżdżających
Rząd polski wysyłał do obozów [w których przetrzymywano dipisów] werbowników, którzy mieli rozbudzać uczucia patriotyczne, i repatriantów, którzy dzielili się opowieściami o świetlanej ojczyźnie.
Organizacja pomocowa UNRRA obiecywała sfinansowanie zaopatrzenia w artykuły spożywcze na pierwsze sześćdziesiąt dni w Polsce. W obozach wywieszono transparenty z hasłami zachęcającymi do powrotu do domu. Każdy odjazd transportu repatriantów celebrowano przy akompaniamencie muzyki, z flagami i przemowami.
Reklama
Spodziewanego rezultatu nie przynosiły jednak ani naciski, ani zachęty. Zasadnicza część mieszkańców nieskłonnych do opuszczenia obozu obstawała przy swoim, po części z obawy przed komunizmem, po części z apatii.
Co do owej bierności, mściła się teraz opiekuńcza początkowo strategia Brytyjczyków i Amerykanów, którzy odizolowali dipisów od Niemców, żeby nie narażać ich na rasistowskie zachowania, do których według ich oceny mogło dojść w każdej chwili przy okazji konfliktów wynikających z kiepskiej sytuacji mieszkaniowej, konkurencji na rynku pracy i skąpych zasobów żywnościowych.
Ta „ochronna opieka społeczna” przemieniła się przez lata w izolację i ubezwłasnowolnienie, obóz stał się dla jego mieszkańców zastępczą ojczyzną, z której nie sposób było ich wypędzić bez zastosowania przymusu.
Długie ramię Stalina. Los sowieckich dipisów
Inny powód do strachu przed powrotem do ojczyzny miało z kolei wielu rosyjskich jeńców wojennych i robotników przymusowych. Sowieci najpierw uznawali bowiem wszystkich uwięzionych rodaków za podejrzanych o kolaborację. Wielu zarzucano tchórzostwo wobec wroga i dezercję. Spotykali się oni z grubiańskim traktowaniem, byli przesłuchiwani, często deportowano ich do łagrów.
W istocie byli Rosjanie, którzy przeszli na stronę wroga i walczyli ramię w ramię z Niemcami, były oddziały Kozaków i Rosyjska Armia Wyzwoleńcza Własowa, która od 1944 roku rekrutowała się po części z rosyjskich jeńców wojennych. Ale nie usprawiedliwiało to ogólnej podejrzliwości, z jaką spotykały się miliony rosyjskich dipisów.
Reklama
Układ z Jałty zobowiązywał zachodnich aliantów do zorganizowania bezwyjątkowej repatriacji wszystkich rosyjskich jeńców wojennych i robotników przymusowych. Kto się wzbraniał, tego w razie konieczności miano odstawić siłą.
Ponieważ Sowieci opłacili zwycięstwo niewyobrażalnymi ofiarami w ludziach – na jednego poległego zachodniego alianta przypadało od szesnastu do dwudziestu czerwonoarmistów – początkowo nietrudno było zrozumieć, że chcą odzyskać każdego ze swoich ośmiu milionów dipisów.
Wielu z nich jednak tak zawzięcie broniło się przed powrotem, że brytyjscy czy amerykańscy żołnierze musieli wpychać ich do wagonów przy użyciu pałek i kolb karabinów. Niektórzy żołnierze odmawiali wykonywania rozkazów.
Wielu rosyjskich jeńców wojennych z pewnością wyruszało w drogę powrotną pośród radosnych okrzyków, szczęśliwi, że w końcu wracają do domu. Ale nie brakowało również mniej zachwyconych, i nie byli to wcale wyłącznie kolaboranci.
Ponury koniec w Dachau
W Dachau [gdzie na terenie dawnego obozu śmierci funkcjonował obóz dla dipisów], aby opróżnić dwa baraki rosyjskich dipisów, żołnierze armii amerykańskiej zastosowali gaz łzawiący. Kiedy później dostali się do środka, ujrzeli wstrząsającą scenerię masowego samobójstwa.
Żołnierze prędko odcięli większość z tych, którzy powiesili się u belek sufitowych. Ci, którzy nie stracili jeszcze świadomości, krzyczeli do nas coś po rosyjsku, wskazywali na broń żołnierzy, a potem na siebie, prosili nas błagalnie, żeby ich zastrzelić.
Reklama
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Haralda Jähnera pt. Czas wilka. Powojenne losy Niemców. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2021 roku.
Tytuł, lead oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce korektorskiej.
1 komentarz