Zwierzchni książę Polski Kazimierz II Sprawiedliwy zmarł nagle 4 maja 1194 roku. Zgon nastąpił podczas uczty. Według słów kronikarza władca „wychyliwszy maleńki kubek na ziemię się osunął i ducha wyzionął”. Okoliczności, w jakich 56-letni Piast zszedł z tego świata od razu wzbudziły wątpliwości. Komu mogło zależeć na otruciu monarchy?
Dzień świętego Floriana 4 maja 1194 r. obchodzono w Krakowie szczególnie uroczyście. Relikwie świętego przywiózł z Włoch biskup krakowski Gedko, więc opieka kolejnego świętego nastrajała wszystkich nad wyraz radośnie.
Reklama
„Na ziemię się osunął i ducha wyzionął”
W świecie cierpienia i lęku przenikającego życie ówczesnego człowieka tylko opieka świętych mogła uchronić przed kaprysami losu, wyrokami bożymi i mękami w ogniu piekielnym. W uroczystościach ku czci świętego Floriana brał udział książę krakowski, najmłodszy syn Bolesława III Krzywoustego, Kazimierz II.
Było zaś jego stałym zwyczajem obchodzenie uroczystości świętych. Gdy więc cały dzień świętego Floriana poświęcił Panu, spędzając go to na nabożeństwie, to na modlitwie, to na dziękczynieniu, nazajutrz wyprawił świetną biesiadę dla książąt, wielmożów i pierwszych w królestwie.
Oprócz biesiady wiele powodów pobudzało ich do wesela: najpierw – odniesione wszędzie nad nieprzyjacioły triumfy, po wtóre – po tak niebezpiecznych trudach książę był zdrów i cały, po trzecie– bezpieczny pokój, po czwarte – świąteczna błogość powodzenia.
Radowali się: komesi, woje, urzędnicy, dworzanie, skrybowie, podnieceni alkoholem: „Głosy powszechnej uciechy wzbijają się aż pod niebo”, pisał autor Kroniki polskiej, prepozyt sandomierski mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem (później biskup wyniesioy na ołtarze). Aczkolwiek, jak się okazało – nie wszyscy. Czyjaś ręka i oczy, udające serdeczność, czuwały nad tym, aby biesiada zmieniła swe oblicze.
Reklama
Kiedy wszyscy się weselili – [książę] ta jedyna, ta osobliwa gwiazda ojczyzny, gdy zadawał właśnie biskupom pewne pytania o zbawienie duszy, wychyliwszy maleńki kubek – na ziemię się osunął i ducha wyzionął. Nie wiadomo, czy zgasł tknięty chorobą, czy trucizną.
Nie nadużywał alkoholu
Kazimierz miał lat 56. Śmierć z przyczyn naturalnych wydaje się nam podejrzana, gdyż Piast znany był z tego, że nie nadużywał alkoholu. Jedyny nałóg, jakiego możemy się u niego dopatrzeć, to uzależnienie od hazardu. Nie niszczy on jednak tak bardzo organizmu, jak pite w nadmiarze, nałogowo, miody i wina.
Pijąc umiarkowanie, książę opóźniał pojawienie się zaburzeń krążenia, prowadzących do zawału albo wylewu krwi do mózgu: najczęstszych, jak się wydaje, przyczyn śmierci ówczesnych czasów pośród pięćdziesięciolatków. Więc skąd ten nagły zgon?
Mistrz Wincenty zapewne był świadkiem śmierci Kazimierza II, wychwalanego przezeń „księcia idealnego”, albo miał wiadomości o tym zdarzeniu z pierwszej ręki. Nie odnotował objawów charakterystycznych dla udaru zwanego apopleksją. Prepozyt sandomierski, będąc przeciwnikiem pijaństwa, pisał bowiem: „Któż by nie wiedział, że nałóg biesiadowania nieprzyjacielem jest zacności? Biesiada bowiem, z nazwy i z rzeczy podszywając się pod uprzejmość [gospodarza], zwabia cnoty, upajaje, ba, zatruwa!”.
Po co Kazimierz organizował uczty?
Książę Kazimierz, urządzając biesiady, czynił tak w konkretnym i chwalebnym (dla niego) celu, przynajmniej tak uważał mistrz Wincenty:
Pod osłoną jakowejś dobroduszności nie tylko hucznych uczt nie unika, lecz coraz częściej urządza bardzo okazałe i wystawne biesiady, a to z wielu powodów. Pierwszy to, aby z odurzonych umysłów innych ludzi dowiedzieć się, jakich zalet jemu [samemu] brakuje. Roztropność bowiem doświadcza się w zetknięciu z głupotą, tak jak głupota jest osełką dla cnoty.
Reklama
Po wtóre, aby poznać innych sądy o sobie. Swobodnym bowiem zwie się Bakchus i swobodne o wszystkim wygłasza zdanie. Po trzecie, aby od spojonych [gości] wydrzeć skrycie przeciwko sobie knowane zasadzki, których nie może wydobyć od trzeźwych. [Albowiem] opilstwo włamuje się do skarbca duszy, aby wyjawić otwarcie tajemnicę [strzeżoną] w trzeźwości.
Po czwarte żaden rozsądny człowiek nie wlewa nektaru do pękniętego naczynia, bo wylałby się wszystek. I dlatego mąż mądry nie żałuje trudu, aby przezornie zbadać rozsądek tych, którym chce powierzyć poufne zamiarów tajemnice.
Kazimierz obawiał się zamachu?
Kazimierz „stosownie do chwili oddaje się godziwym ucztom, w takiej jednak mierze, iż nie pozwala pijaństwu brać nad sobą góry, skoro nie opuszcza go nieodłączna towarzyszka, trzeźwość umysłu”.
Dlaczego Kazimierz posuwał się do takich przebiegłych kroków? Mistrz Wincenty w swych opisach często mieszał zdarzenia ze staro- i nowotestamentowymi, antycznymi wtrętami, alegorycznymi popisami, lecz mimo to można oddzielić jądro zdarzeń od erudycyjnych i religijnych wtrąceń.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Najprawdopodobniej Kazimierz podsłuchiwał, gdyż obawiał się zawiązania spisku przeciw niemu, czy nawet otrucia. Wśród książąt piastowskich i ruskich, podobnie jak niegdyś na dworze cezarów rzymskich, dzikich Merowingów w państwie Franków, wodzów wareskich, książąt litewskich, trucizna była powszechnie stosowanym instrumentem walki politycznej.
Narzędzie to było tak łatwe w użyciu, że stosowano go pomimo chrześcijańskiego przykazania „Nie zabijaj” i zagrożenia ogniem piekielnym w zaświatach. Jak się wydaje, spiskowcy mało się tym przejmowali, przekonani, że działają w dobrej wierze, trując „tyrana”, więc będzie im to darowane w niebiesiech.
Reklama
Czym truto?
W 1250 r. najprawdopodobniej arszenikiem otruto cesarza Fryderyka II, a cesarz Henryk VII Luksemburski zmarł w 1313 r. po przyjęciu komunii świętej, w której ukryta była trucizna. Byłoby to niewyobrażalne wprost świętokradztwo, jednak otrucie Luksemburczyka nie jest wiadomością pewną, gdyż śmierć mogła też nastąpić wskutek panującej malarii.
Niemniej arszenik był powszechnie znany już w starożytności, gdzie stosowano go wprost na masową skalę od V w. p.n.Ch. Niewykluczone, że ten zabójczy minerał dotarł też nad Wisłę. A nawet gdyby nie dotarł, to miejscowi aptekarze mieli pod dostatkiem rodzimych ziół trujących.
Nie wiemy, czy książę otoczony był dworską rzeszą: stolników, podczaszych, piwnicznych, kredensarzy, których pilnował podkomorzy. Urząd ten widzimy już w XIII w., np. na dworze księżnej Ludgardy, o zagadce której opowiemy, spotykamy jakiegoś bliżej nieznanego „podkomorzego Przedpełka”.
Ostatecznie jednak urząd podkomorzego wykształcił się w XIV w., więc raczej to wspomniani wyżej rękodajni dworzanie mieli dbać o bezpieczeństwo władcy podczas picia i jedzenia. Z kroniki Galla Anonima (Mikołaja z Wenecji?) wiemy, że urzędy te istniały, albo się formowały, więc zapewne nie inaczej było na dworze Kazimierza II.
Reklama
Zadaniem tych urzędników i dworzan było kosztowanie potraw i napojów przed podaniem księciu, wykrywanie podejrzanego smaku i oczywiście poświęcanie życia w razie połknięcia trucizny. Czyżby Kazimierz to zaniedbał?
Raczej nie; miał przecież wiele dowodów i wspomnień, że książęta ruscy i piastowscy padali wprost jak muchy wskutek otruć. Niedawno Kazimierz wtrącił się w walkę między książętami o Brześć i Drohiczyn. W 1182 r. osadził na tronie w Brześciu swego siostrzeńca Światosława. Ale i on długo nie rządził: został otruty. Poza tym trwała walka o władzę nad senioralnym Krakowem między Piastami, w której głównym przeciwnikiem Kazimierza był znacznie starszy, a mimo to wielce ambitny brat, Mieszko III Stary. (…)
Narobił sobie wielu wrogów
Sceptycznie do sprawy śmierci Kazimierza II podszedł jego biograf Józef Dobosz. „Być może zatem okoliczności nagłego zgonu księcia krakowskiego okryte były jakąś tajemnicą (co jest zawsze dobrą pożywką dla literatów), a może zmarł on z powodów prozaicznych – osiągnął, jak na tamte czasy, podeszły wiek” – 56 lat….
Także syn Kazimierza II zginął długo przed ojcem gwałtowną śmiercią. Stało się tak podczas podcinania drzewa: został wtedy przygnieciony bądź też ukąszony czy zaduszony przez żmiję. Ponadto trwały walki nie tylko z książętami piastowskimi o władzę nad dzielnicami, ale także z rozgałęzionymi ruskimi Rurykowiczami o Halicz i inne księstwa. Kazimierz wyprawiał się także przeciw Jaćwingom, więc wszystko to powinno dawać mu wiele do myślenia w sprawie strzeżenia swej osoby.
Może wierzył w niezachwianą opiekę bożą: był bowiem hojnym fundatorem i darczyńcą klasztorów cysterskich w: Wąchocku, Jędrzejowie, Koprzywnicy, Sulejowie; bożogrobców z Miechowa, kanoników regularnych z Czerwińska i Trzemeszna oraz joannitów z Zagości. Jego staraniem powstała tzw. płyta wiślicka, czyli posadzka ze scenami figuralnymi, kolegiata Świętego Marcina w Opatowie, kościoły w Sandomierzu, Kazimierzu Dolnym i Świętego Floriana w Krakowie. Jakże można podnieść rękę na tak troskliwego i zasłużonego fundatora bożych świątyń?
Zmarł „nagłą śmiercią z powodu otrucia przez pewną kobietę”
W obrazie idealnego władcy Kazimierza II, jaki wyszedł spod pióra mistrza Wincentego, nie mogło być miejsca na grzech, czyli kobiety. To psułoby wizerunek, a przecież kronika Kadłubka stanowiła w zamyśle autora także moralitet ku pokrzepieniu cnoty potomnych. Jednakże w tradycji ustnej przetrwało coś, co nie zostało przez Wincentego Kadłubka zapisane.
Reklama
Dość nieoczekiwanie w Roczniku Traski z pierwszej połowy XIV w. możemy przeczytać wpis z roku 1195: „Książę Kazimierz, ojciec Leszka i Konrada zmarł w Krakowie nagłą śmiercią z powodu otrucia przez pewną kobietę”.
Niemożliwe, by piszący mnich wymyślił sobie tę informację. Musiał czerpać ją z jakichś przekazów pisemnych bądź ustnych. Dlaczego nie uczynił tego mistrz Wincenty? Podobnie jak w przypadku Galla i jego dobroczyńcy Bolesława Krzywoustego, kronikarz nie mógł gryźć ręki, która go karmi. Czuliby się jako traditores, zdrajcy. Dlatego i Gall, i mistrz Wincenty wychwalali swych dobroczyńców; Kadłubek głównie z powodu obfitych donacji księcia Kazimierza II na rzecz kościoła, Gall z powodu życia na „łaskawym chlebie” Krzywoustego.
Mistrz Wincenty, przebywając obok Kazimierza II, stał się piewcą „najdzielniejszego księcia”, „gospodarza biesiady”, więc nie mógł napisać o kobiecie, która pojawiła się obok żony Kazimierza Heleny. Psułoby to całą zbudowaną ku pokrzepieniu dusz konstrukcję bogobojnego władcy idealnego. Prepozyt sandomierski wolał sprawę tę przemilczeć jako zbyt świeżą i bolesną. Lub co najwyżej zasugerować ją zawile w alegoriach.
Śmierć Kazimierza według Długosza
Informację o kobiecie jako sprawczyni otrucia powtórzył po Trasce i innych wzmiankach w XV w. Jan Długosz w swych Rocznikach. Pisał on o śmierci Kazimierza II:
Reklama
Jedni wyrażali przekonanie, że go powaliła choroba, inni, że napój miłosny, który podobno podała mu pewna kobieta z Krakowa, żeby rozpalić jego uczucie i zmysły ku sobie. Ponieważ mimo upomnień ze strony biskupa krakowskiego Fulka nie wzdragał się przed występnym cudzołóstwem, naraził się na nagłą, niespodziewaną śmierć przez otrucie.
Czy to dalsza część średniowiecznego moralitetu? Czy raczej przechowana pamięć o udziale jakiejś niewiasty w otruciu? Kobiety w owych czasach, jeśli tylko nie były dziewicami, matronami (czyli szacownymi żonami i matkami) i nie zajmowały się modlitwą bądź wrzecionem, uznawane były za niestateczne, płoche istoty, pełniąc funkcję wręcz demoniczną.
Przypisywano im, niczym biblijnej Ewie, nakłanianie „cnego mężczyzny” do grzechu wabieniem powłoką ponętnego ciała i głosu, pod którym krył się pełen nieczystości diabeł. Uwiedzenie „cnego” Kazimierza II przez jego kochanicę (?) mieściło się zatem w tych wyobrażeniach i przekonaniach, że usiłowała ona wzmóc chuć zbyt silną dawką afrodyzjaku.
Alegoryczny dialog
Jednak zastanowienie budzi alegoryczny dialog Wesołości, Żalu, Wolności, Roztropności, Sprawiedliwości, Proporcji (Harmonii) po śmierci Kazimierza II. Ułożył go i zamieścił mistrz Wincenty w Kronice.
Reklama
„Sens w tych wincentyńskich strofach jest ukryty i zawoalowany, wieloznaczny, i już wiemy, że miał być próbą pogodzenia sprzeczności, które do pogodzenia się nie nadają, bo taka jest ich natura. Nie wszystko jeszcze w tym długiem utworze rozumiemy”, pisała badaczka Brygida Kürbis. Zwróćmy jednak uwagę na następujące wersy „Słów od Autora”:
Straszny związek się zawiera,
Wierność oblubieńca złudna
Podstęp oczywisty jest.Strój oblubienicy biorą,
Blaski wszystkie na niej gasną,
Wewnątrz czarnych komnat strach.Obwiniona o występek,
Oskarżona dla pozoru,
Wyrok wydają bez win.Pogrążona jest w ciemnościach,
Bez badania prawdziwości,
Tylu cierpień znosi los.
Żal mówi:
Oj, starego prawa męże!
W zbytkach swego Kazimierza
Tak nieposkomieniście.
Po czym mistrz Wincenty pisze o Gardzicielce, która zasługuje na karę, dodając:
Niech się potwór taki stanie
Stosu pastwą, niech z popiołu
Żaden nie zostanie ślad!.
Reklama
„Jad się mieści w tych pucharach”
Bardzo to niejasne zdania i tropy – i niekoniecznie muszą wynikać z praw alegorii. Nieco późniejsza alegoryczna Powieść o Róży Wilhelma de Lorris i Jana de Meun jest przecież czytelna nawet po wiekach. Wygląda zatem na to, że mistrz Wincenty chciał napisać coś, przed czym się wzdragał. Miał napisać panegiryk władcy bez skazy, a rzeczywistość była inna.
Wyjaśnienie przesunął więc do alegorycznego dialogu. Zdają się to potwierdzać ostatnie strofy, gdy Roztropność pyta o radę Proporcję (Harmonię), skoro „dla małżonków węzły wiążesz”. Na to Harmonia:
Jad się mieści w tych pucharach,
W tyglu śmierci. Te pocałunki
Końcem końca stają się.
Otruty przez żonę?
Wygląda zatem na to, że mistrz Wincenty chciał w sposób zakamuflowany przekazać, że za otruciem stała kobieta. Ale która? Czy nie maczała w tym palców jego żona? Była nią księżniczka z Moraw, Helena, córka księcia Konrada II znojemskiego, z dynastii Przemyślidów.
Miała łatwy dostęp do księcia. O truciznę też nie było trudno. Słowianie już od zarania swych dziejów, jak przystało na ludzi obcujących przez wieki z przyrodą, doskonale orientowali się w jadach i trutkach. Było one używane nie tyle w zbrodniczych celach, ile w celu pozbycia się gryzoni, wilków i innych drapieżników.
Reklama
Jednak nietrudno było na przykład sporządzić sok czy wywar z cisa i zamaskować tę truciznę w winie, czy to jad zawierający alkaloid akonitynę nierozpuszczalną w wodzie, za to rozpuszczalną w alkoholu, albo szalej jadowity z cykutoksyną lub pietrasznik plamisty porażający nerwy i czynności oddechowe.
Natomiast truciciel (trucicielka) raczej nie użyli do otrucia lulka czarnego, pokrzyku wilczej jagody czy wrotyczu, gdyż kronikarz zapisałby inne objawy zgonu księcia. Nie używano też wówczas trucizn nieorganicznych, jak osławiony arszenik czy octan ołowiu, wykluczamy również zastosowanie grzybów trujących jak piestrzenica przypominająca smardze ze względu na objawy dłużej trwającego, a nie raptownego otrucia, jak w przypadku Kazimierza Sprawiedliwego.
Tylko o niej Kadłubek miał dobre zdanie
Mimo podejrzeń wobec Heleny, żony Kazimierza Sprawiedliwego, historyczka Brygida Kürbis zauważyła jednak, że „dla niej jednej mistrz Wincenty znajduje życzliwe słowa jako niewiasty”. Reszta pań u kronikarza lokuje się w gronie manipulujących wrzaskliwych jędz.
„Raczej jednak tysiąckroć ugłaskasz piekielne furie Erebu niż raz jeden przebłagasz srogość niewieścią”, przestrzegał Wincenty Kadłubek „cnych mężów” przy okazji opisu Agnieszki babenberskiej, żony Władysława Wygnańca.
Reklama
W wersach dialogowych naszego kronikarza znajdujemy też potępienie cudzołóstwa i seksualnego życia przedślubnego, dopuszczalnego u Słowian, a prowokowanego oczywiście przez potomkinie biblijnej Ewy. Tak jakby w tych dialogach pełnych alegorii mistrz Wincenty chciał pośrednio zganić księcia za rozwiązłość.
Komu zależało na śmierci Kazimierza?
Is fecit, cui prodest. „Ten uczynił, komu to korzyść przyniosło”, głosiła stara maksyma rzymska. Cherchez la femme: jeśli nie znacie przyczyny, szukajcie kobiety, głosili potem Francuzi.
Najbardziej skorzystałby na śmierci Kazimierza jego brat Mieszko Stary, dobijający się od dawna do odzyskania Krakowa. Najbardziej urażona byłaby księżna Helena, którą mąż zdradził, albo nałożnica odstawiona na boczny tor, dysząca chęcią zemsty lub pragnieniem przywrócenia swych wpływów za pomocą „miłosnej trucizny”.
Najprawdopodobniej to któraś z tych pań zaprawiła kubek odpowiednim „zielem”. Relacja Jana Długosza, mimo upływu blisko trzystu lat, zdaje się to potwierdzać; nie wiemy tylko, skąd wybitny kronikarz czerpał te wiadomości. Bo że nie zmyślił, jest raczej pewne.
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Jerzego Besali pt. Zagadki kryminalne Rzeczypospolitej szlacheckiej. Jej nowe wydanie ukazało się nakładem wydawnictwa Bellona.
Morderstwa polskich królów i książąt
Tytuł, lead, teksty w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został skrócony i poddany podstawowej obróbce korektorskiej.