Sowieci podjęli decyzję o przesiedleniu polskich mieszkańców Lwowa na zachód już we wrześniu 1944 roku. Spotkała się ona, co oczywiste, z zażartym oporem lwowiaków. W tej sytuacji bolszewicy sięgnęli po bezpardonowe represje. O tym, jakich sposobów użyto, aby zmusić Polaków do opuszczenia miasta pisze Damian Karol Markowski w książce Zwrotnice. Rozstanie narodów.
Na pierwszy ogień poszła kultura. Najłatwiej było przeorganizować życie miasta przy użyciu urzędowych posunięć, by wykluczyć zeń Polaków. Dano im do zrozumienia, że już nie są u siebie i więcej we Lwowie u siebie nie będą.
Reklama
Usuwanie oznak polskości Lwowa
Dotąd przebiegające dość wolno sowietyzacja i ukrainizacja miasta nabrały tempa. W ciągu dwóch miesięcy zniknęła większa część dawnych nazw ulic. W miejsce zasłużonych dla miasta i Rzeczypospolitej hetmanów, królów, działaczy społecznych, twórców kultury i nauki wchodzili rosyjscy (zdecydowanie rzadziej ukraińscy) twórcy i aktywiści komunistyczni.
Nowej elicie starego miasta nie przeszkadzało, że nie mieli oni żadnych związków ze Lwowem, a często i w ogóle z „zachodnią Ukrainą”. Liczyło się, by wyprzeć dawne, pokonać polskość na polu symbolicznym. Urzędnicy lwowskiego magistratu otrzymali zadanie, aby do wiosny 1945 roku z przestrzeni publicznej zniknęły ślady „nieproletariackiej” przeszłości miasta.
Wraz z polonikami usuwano też pamiątki przeszłości związane z niepodległą Ukrainą. A szef lwowskiego obwodowego NKWD generał Jewgienij Gruszko zadbał o to, by „nieznani sprawcy” pod osłoną nocy demolowali nagrobki na cmentarzach, łamali krzyże, jednym słowem – zaprowadzali nowe porządki w krajobrazie miasta.
Fala aresztowań
Później było tylko gorzej. Jak wtedy, kiedy w okresie świąt Bożego Narodzenia na Lwów spadła fala aresztowań Polaków, jakiej nie widziano od strasznych dni deportacji w latach 1940 i 1941. (…)
Polskim rodzinom nie dane było dokończyć wieczerzy. Około godziny dwudziestej drugiej gruchnęła wieść o masowych aresztowaniach. Skojarzenia z lutową nocą sprzed czterech lat były jak najbardziej uzasadnione. Jak wtedy, tak i w Wigilię czterdziestego czwartego roku pod lwowskie domy podjeżdżały w pośpiechu samochody ciężarowe.
Spod plandek wysypywali się funkcjonariusze NKWD pod bronią, niekiedy z psami i z bagnetami na karabinach. Oficerowie w czapkach o niebieskich otokach budzili grozę. To oni decydowali na miejscu na podstawie posiadanych list, kto z domowników pojedzie z nimi. Może na zawsze.
Reklama
Lwów przeląkł się tamtej nocy. Chociaż nie było do końca wiadomo, ilu właściwie lwowian aresztowano, w tym temacie krążyły różne fantastyczne plotki.
– My na to mówiliśmy „jedna pani drugiej pani”. Bo nie wiem, czy pan o tym słyszał, ale w tamtych czasach jeden dom przekazywał drugiemu, co się dzieje na mieście. I wiedzieliśmy całkiem dużo w różnych sprawach, co robili bolszewicy albo Niemcy. Tylko często były to wiadomości niesprawdzone – mówi [Helena] staruszka o srebrnych, długich włosach.
Uderzenie w inteligencję
Tak było i tym razem. Najbardziej powszechna wersja głosiła o aresztowaniu, rozstrzelaniu bądź wywiezieniu na Syberię nawet 17 tysięcy Polaków. W rzeczywistości akcja intensywnych aresztowań, rozpoczęta w Wigilię 1944 roku, osiągnęła apogeum w nocy z trzeciego na czwartego stycznia 1945 roku, kiedy aresztowano co najmniej 380 osób.
Operacja dotknęła oprócz członków podziemia znaczny procent lwowskiej inteligencji. Można przypuszczać, że taki wybór celów był nieprzypadkowy: zatrzymano wiele osób posiadających niekwestionowany autorytet społeczny.
Reklama
Według raportu szefa lwowskiego zarządu bezpieczeństwa pułkownika Woronina, z 4 stycznia 1945 roku, liczba osób narodowości polskiej aresztowanych przez NKGB do tego dnia (od 1 sierpnia 1944 roku) wyniosła 772 osoby, w tym 21 inżynierów, 14 profesorów, sześciu lekarzy, pięciu księży, trzech artystów. Podczas akcji zdobyto:
18 radioodbiorników, 12 maszyn do pisania, trzy powielacze rotacyjne, elektryczny aparat sygnałowy, trzy flagi faszystowskie [chodzi zapewne o polskie flagi w barwach narodowych], wielką liczbę anty sowieckich, acjonalistycznych i faszystowskich ulotek oraz gazet, 35 000 pieniędzy w walucie sowieckiej, ponad 4 pudy srebra w wyrobach.
Tysiące zatrzymanych
Do połowy stycznia 1945 roku funkcjonariusze tej formacji aresztowali łącznie 2202 Polaków, co w połączeniu z analogicznymi działaniami NKGB daje liczbę 4506 aresztowanych osób narodowości polskiej w siedmiu zachodnich obwodach Ukrainy. Z tej liczby 1010 osób podejrzewano o przynależność do podziemia, a 546 określono jako „różny element antysowiecki”.
Operację kontynuowano i do 15 stycznia 1945 roku liczba aresztowanych Polaków wzrosła do 5809, z tego funkcjonariusze Zarządu NKGB obwodu lwowskiego aresztowali co najmniej 1133 osoby na 3036 ogółem w zachodnich obwodach, co stawiało ich wśród najskuteczniejszych w tej dziedzinie represji wobec Polaków. (…)
Reklama
Część aresztowanych nie trafiła do więzień ani łagrów. Swoim zwyczajem sowieckie władze postanowiły wykorzystać ich jako półdarmową siłę roboczą. Pojechali na wschód, ale zatrzymali się bliżej, niż sądzili. Nie wylądowali na Kołymie, Syberii czy w Kazachstanie, lecz w Donbasie. I trzeba przyznać, że dla wielu z nich było to chyba równie przygnębiające miejsce.
Wycofując się z Zagłębia Donieckiego, Niemcy zorganizowali wielką akcję zniszczenia dziesiątek kopalń i fabryk. Z właściwą sobie precyzją wysadzali w powietrze kolejne szyby, chodniki, huty, kombinaty… Od razu po zajęciu Donbasu Sowieci przystąpili do gruntownej odbudowy jednej z najważniejszych przemysłowych arterii swojego imperium.
Ogrom związanej z tym pracy do wykonania zrodził wielkie zapotrzebowanie na siłę roboczą, najlepiej tanią lub całkowicie darmową. Obok innych nieszczęśników aresztowani „przy okazji” Polacy doskonale nadawali się do tej roboty. Na porządku dziennym były wypadki przy katorżniczej pracy, śmierć więźniów z powodu chłodu, głodu, brutalności personelu nadzorującego…
Tragiczne warunki
Kiedy okazało się, że odbudowa postępuje nie dość szybko dla partyjnych kacyków, sięgnięto po kolejny ludzki kontyngent. Masowo rekrutowano do robót kobiety i mężczyzn z zachodnich obwodów Ukrainy, w tym z powtórnie anektowanych lwowskiego, stanisławowskiego, tarnopolskiego. Regularne łapanki na ulicach, przed szkołami, na targach dostarczały komunistom następne tysiące niewolników. Dołączono do tej grupy także i ofiary małej operacji polskiej.
Reklama
Warunki zarówno transportu na wschód, jak i pobytu oraz pracy deportowanych były fatalne, dlatego część osób zmarła w wyniku wyczerpania i z pragnienia jeszcze w trakcie podróży. Za 12 godzin pracy w kopalni Krasnodaru „płacono” więźniom 600 gramami chleba i kawą. Za miesiąc pracy więźniowie dostawali od 50 do 60 rubli. Bochenek chleba kosztował tam 70 rubli. Maria Grzędzielska tak opisała tamten czas w swoich wspomnieniach:
Nogi miałam jak konewki, na dodatek poparzone nieugaszonym wapnem. Wychudłam zupełnie. […] Krystyna Dumicz nie wytrzymała tych warunków i po dwóch miesiącach zmarła. Była to młoda dziewczyna ze Lwowa.
Represje przyniosły zamierzony skutek
Większość z wywiezionych z obwodu lwowskiego na przełomie 1944 i 1945 roku zwolniono po kilku miesiącach „wychowawczej” pracy i skierowano do Polski.
O to Sowietom chodziło. Mieli wreszcie po swojej stronie czynnik strachu. Mogli zacząć likwidację tego polskiego gniazda, psującego im szyki w ich robocie na całej „zachodniej Ukrainie”. Ciężkie warunki w Donbasie wyniszczały zesłaną tam lwowską inteligencję, nienawykłą do katorżniczej pracy fizycznej.
Reklama
Polacy zostali sprowadzeni do ludzi innej, gorszej kategorii. Byli jeszcze, ale jakby ich już nie było. Pozbawieni nawet tej iluzorycznej i jakże niedoskonałej ochrony, jaką dawały im nieliczne, złożone głównie z nastoletnich chłopców oddziały IB na rozkazach NKWD. Pasowało to zarówno Sowietom, jak i banderowcom.
Lwów zamarł, przestraszony masowymi represjami. I zaczął pokornieć po sześciu miesiącach kolejnej sowieckiej okupacji. Ruszyły podpisy pod wnioskami wyjazdowymi, tylko nawet uciec od tych bolszewików nie było jeszcze jak. Krzyczeli, zmuszali, aby się z sowieckiego miasta wynosić precz, ale pociągów jak nie było, tak nie było. No i śniegi i deszcze też nie zachęcały do wyjazdu.
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Damiana Karola Markowskiego pt. Zwrotnice. Rozstanie narodów (Pałac Dożów 2024). Książka ukaże się 21 listopada, ale już dzisiaj możecie zamówić swój egzemplarz w przedsprzedaży.