Z polityki Stanisław Wojciechowski odszedł – a raczej został usunięty – już niemal 20 lat wcześniej. Dla Polaków wciąż jednak mógł być symbolem i autorytetem. Czy to dlatego Niemcy usiłowali go zamordować w tak nieludzki sposób?
Od czasu zamachu majowego i przymusowego zrzeczenia się stanowiska, Stanisław Wojciechowski mieszkał w przestronnej wilii na kolonii Staszica w Warszawie. Tam też pozostał w latach wojny, razem z niewidomą, cierpiącą na zaćmę żoną – Marią.
Reklama
Wybuch powstania zastał starych małżonków w domu przy Langiewicza 15. Cały sierpień 1944 roku przetrwali bez szwanku, choć nie brakowało niebezpiecznych sytuacji. Pewnego dnia Stanisław uratował dom sąsiadów przed pożarem, spychając z dachu bombę zapalającą. Schorowany były prezydent miał wówczas 75 lat!
Oficer grzecznie zasalutował
W wrześniu nie było już na dobrą sprawę czego ratować. Stało się jasne, że powstanie upadnie. Całe dzielnice miasta leżały w gruzach, Niemcy wypędzali cywilów. Któregoś dnia pod willę na Langiewicza zajechał hitlerowski patrol.
Major Wehrmachtu, który wiedział, z kim ma do czynienia, przeprowadził uprzejmą rozmowę, tytułując Wojciechowskiego „Herr Professor”. Rozmowa dotyczyła obrazów, które wisiały na ścianach. Gdy major rozmawiał z Wojciechowskim, dwóch sierżantów zdejmowało obrazy i grabiło inne wartościowe przedmioty.
Żołnierze weszli schodami na pierwsze piętro i wykonali rozkaz majora – podpalili dom. Po chwili niemiecki oficer grzecznie zasalutował, bocznym wyjściem opuścił willę i zamknął drzwi od zewnątrz. Staruszkowie zostali zamknięci.
Tymczasem z piętra wydobywały się już płomienie i drewniane schody wyjściowe były całe w ogniu.
Reklama
W ostatniej chwili Stanisław wybił szybę w drzwiach prowadzących do ogrodu. Niemcy chyba ich nie zauważyli. Wyprowadził Marię na zewnątrz, a willa, z całym rodzinnym dobytkiem i pamiątkami z okresu prezydentury, niemal doszczętnie spłonęła.
Garnki, pościel i Matka Boska
Tak pożar domu na Langiewicza opisał przed niemal trzydziestu laty historyk Ludwik Malinowski. Wnuk pary prezydenckiej, z którym miałem przyjemność wielokrotnie rozmawiać, nie był jednak przekonany, czy aby detale tej historii nie zostały podkolorowane.
„Ci Niemcy wchodzili do domów i wyganiali ludzi, a dziadkom powiedzieli, że mają zostać, więc zostali” – wspominał Maciej Grabski. – „Ale nie wiem, czy ten major powiedział »Herr Professor« i czy rzeczywiście coś wynieśli ze środka”.
W każdym razie Stanisław zdążył uratować nieco przedmiotów pierwszej potrzeby: garnki, jakąś pościel, trochę jedzenia i… obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Reklama
W okolicy pozostały już tylko niedobitki ludności. Nazistowskie bandy mordowały, okradały i przepędzały cywilów. Malinowski pisał, że Wojciechowscy znaleźli się „pod gołym niebem bez jakiejkolwiek pomocy i opieki. (…) Byli całkowicie zdani na łaskę ludzi, najczęściej zupełnie nieznanych”.
W rzeczywistości na Langiewicza nie było już nikogo, kto mógłby im pomóc. Przez kolejne dni koczowali przy garażu sąsiedniego domu. Po raz drugi otarli się o śmierć. „Ukraińcy, własowcy, na nich napadli. Strzelali, ale ich nie zabili. Zabrali im chyba obrączki” – opowiadał mi Maciej Grabski.
Pomoc z niespodziewanej strony
W tym czasie dla Marii i Stanisława nadchodziła już pomoc. Raz jeszcze z zupełnie niespodziewanej strony. Jechał po nich nie żaden krewny ani żołnierz podziemia, ale pewien niemiecki oficer.
Niesamowitym zbiegiem okoliczności na kilka dni przed powstaniem warszawskim położonych pod miastem Gołąbkach, zaraz przed domem Zofii Wojciechowskiej, rozbił się motocykl z niemieckimi żołnierzami.
Córka pary prezydenckiej w najzwyklejszym, ludzkim odruchu opatrzyła rannego oficera. Ten wrócił po paru tygodniach, by podziękować za humanitarne potraktowanie i zapytać, jak może się odwdzięczyć.
Zięć Wojciechowskich poprosił o odnalezienie teściów, którzy zostali odcięci na Kolonii Staszica i od dawna nie ma od nich żadnych wieści. Oficer nie tylko zlokalizował Wojciechowskich, ale też zdobył furmankę, która miała ich zabrać do Gołąbek. Niestety spóźnił się o włos.
Reklama
Bibliografia
Powyższą historię przedstawiłem pierwotnie w mojej książce Pierwsze damy II Rzeczpospolitej (Kraków 2012). Egzemplarze pierwszego wydania można jeszcze kupić na Allegro. Nowa edycja ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Opierałem się na rozmowach z niestety nieżyjącym już Maciejem Grabskim, a także m.in. na:
- Chmielewska Halina, Chmielewska-Jakubowicz, Nasze wygnanie ze Starówki [w:] Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po powstaniu1944, red. Emilia Borecka i in., t. 1: Pamiętniki, relacje, Warszawa 1992.
- Kopf Stanisław, Sto dni Warszawy, Warszawa 1975.
- Malinowski Ludwik, Politycy Drugiej Rzeczypospolitej 1918–1939. Służba i życie prywatne, t. 1, Toruń 1993.
1 komentarz