O upiornej służbie reżimowi opowiadał po latach: na syberyjskim pustkowiu, nad butelką wódki. Zabił setki, a możne nawet tysiące ludzi. Wciąż doskonale pamiętał, jak dostał swoją „pracę”. I jak wielką napawała go dumą.
Sowieckie zbrodnie znane są dzięki dokumentom oraz zeznaniom nielicznych świadków, którzy niemalże cudem uniknęli egzekucji. Brakuje jednak źródeł rzucających światło na bezpośrednich sprawców zbrodni – sowieckich siepaczy, którzy strzelali w potylicę chociażby polskim oficerom w Katyniu czy Miednoje.
Reklama
Co myśleli? Czy mieli jakiekolwiek opory? W jaki sposób dostali swą upiorną „pracę”? Niepozorna książeczka wydana nakładem Oxfordu zawiera relację, która pozwala odpowiedzieć na przynajmniej niektóre z pytań.
„Nie było gdzie uciekać”
Gulag Boss autorstwa Fiodora Wasiljewicza Moczulskiego to wspomnienia kierownika podobozów Gułag-u, który podczas wojny nadzorował pracę katorżników na dalekiej północy. Najciekawsze i najbardziej poruszające nie są w tej książce relacje samego Moczulskiego, ale poboczna historia, którą podał tylko mimochodem.
To relacja człowieka, którego zastępcą był przez krótki czas autor. Moczulski zapamiętał kierownika obozu jako wychudzonego mężczyznę w wieku około trzydziestu lat, mającego za sobą zarówno pobyt w szpitalu psychiatrycznym, jak i w celi śmierci.
Moczulski pisał o nim nie z fascynacji, ale z tego tylko względu, że… jego towarzystwo okazało się dla niego nieustannym utrapieniem.
Mężczyzna dzień w dzień przesiadywał przy butelce wódki w ziemiance zastępcy i opowiadał, w jaki sposób trafił do więzienia, a następnie – po uniewinnieniu – do pracy w Gułag-u. Moczulski wspominał, że rozmowy z nim wprost wpędzały go to w szaleństwo: „Nie było jednak gdzie uciekać. Wszędzie wokół rozciągała się tylko ciemna noc i tundra”.
Słuchał ich więc, a po latach – przelał je na papier.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Nagroda „za zdecydowane działanie”
Na pytanie jak trafił do tak bardzo nietypowej pracy odpowiedział mi, że kiedy został zdemobilizowany po służbie w armii, otrzymał posadę strażnika w więzieniu Butyrki w Moskwie. Pewnego dnia na dziedziniec wjechał więzienny samochód z nową partią aresztantów.
Tak się zdarzyło, że brama wewnętrznego dziedzińca nie chciała się otworzyć, więc (…) więźniów wypuszczono na zewnętrznym dziedzińcu. Jeden z osadzonych spostrzegł, że [druga] brama, prowadząca poza więzienie, jest wciąż rozwarta i rzucił się do ucieczki. Pełniąc akurat służbę wartowniczą, szef mojego podobozu stał zaraz obok tej bramy. Kiedy tylko zobaczył co się dzieje, wyszarpnął z pochwy szablę wiszącą u jego boku i wbił ją prosto w kręgosłup próbującego się wydostać więźnia.
Strażnicy Butyrki, którzy bezmyślnie pozostawili bramę dziedzińca otwartą zostali ukarani. To oficer więzienny (czyli mój późniejszy szef) zdołał zapobiec ucieczce więźnia. W nagrodę za zdecydowane działanie dostał propozycję nowej pracy. Na tej nowej posadzie miał wykonywać „zlecenia specjalne”, to jest pracować jako egzekutor rozstrzeliwujący wrogów władzy radzieckiej.
Pod ręką zawsze był lekarz
Strażnik zgodził się na niespodziewany awans i po krótkim szkoleniu wyruszył do Uglicza (miasta w środkowej Rosji, nad Wołgą). To właśnie tam miał podjąć się realizacji obowiązków.
Wspominał Moczulskiemu, że praca nie była intensywna. Przynajmniej nie na co dzień. Pomiędzy kolejnymi „zleceniami” siedział zupełnie bezczynnie i odpoczywał. Dopiero „gdy w więzieniu zebrała się już dostatecznie duża grupa skazańców” przełożeni wyznaczali datę egzekucji.
Wówczas grupę szczególnie zaufanych pracowników wydziału bezpieczeństwa więzienia w Ugliczu wysyłano do starannie wybranego miejsca w lesie, by wykopali dół. Tego dołu strzeżono aż do momentu egzekucji.
Reklama
Zaczynając w nocy i pracując aż do rana, urzędnicy więzienni transportowali skazańców w zamkniętych ciężarówkach w pobliże tego dołu. Mówił, że poza funkcjonariuszami bezpieczeństwa i osobą, która nadzorowała przeprowadzenie egzekucji, pod ręką zawsze był także lekarz. Jego zadaniem było potwierdzenie śmierci i sporządzenie potrzebnych dokumentów.
Jednego za drugim, więźniów wyprowadzano z ciężarówki na krawędź dołu. Tam skazańca zmuszano do uklęknięcia twarzą w stronę dziury w ziemi. Wówczas egzekutor strzelał mu w tył głowy, a zabity wpadał do środka.
Egzekutor opowiedział mi, że od uderzenia w głowę ciało obracało się do góry i układało na wznak na dnie dołu. W końcu do dziury schodził lekarz i potwierdzał, że więzień jest martwy. Następnie z ciężarówki przyprowadzano kolejnego skazańca.
Opowiadał mi, że od czasu do czasu trafiał się więzień, który nie słuchał co się do niego mówi i nie chciał posłusznie podejść na krawędź dołu. W takich przypadkach z pomocą musieli przychodzić goście zajmujący się bezpieczeństwem i praca egzekutora stawała się bardziej pogmatwana.
Kiedy misja została już wykonana, a dół zapełniony ciałami, zakrywano go ziemią i starano się, by wyglądał tak niepozornie, jak to tylko możliwe. Zwierzał mi się, że po każdej takiej misji upijał się i starał się nie myśleć o tym co zrobił aż do czasu, gdy wzywano go po raz kolejny.
Uważał, że to „ważna i honorowa” praca
Egzekutor zwierzył się Moczulskiemu, że po „każdej takiej misji upijał się i starał nie myśleć o tym co zrobił, aż do czasu, gdy wzywano go po raz kolejny”. Nie znaczy to jednak, że był zdania, iż zrobił coś złego. Wprost przeciwnie. Odczuwał dumę ze swoich „osiągnięć”!
<strong>Przeczytaj też:</strong> Bezprizorni. W Związku Sowieckim żyły miliony zdziczałych dzieci ulicy„Przez długi czas wierzył, że jego praca jest ważna i honorowa, ponieważ zajmuje się unicestwianiem wrogów władzy radzieckiej” – można przeczytać w relacji zamieszczonej na kartach The Gulag Boss.
Czy zabijał w Katyniu?
Autor nie podaje wprawdzie dokładnych dat, ale z kontekstu wynika, że wszystko to musiało mieć mieć miejsce niedługo po kampanii wrześniowej i wojnie z Finlandią. Właśnie w następstwie jednego z tych konfliktów zbrojnych późniejszy egzekutor został zdemobilizowany.
Swoją nową, odrażającą „pracę” wykonywał w tym samym okresie, gdy w tym samym regionie przeprowadzono masowe czystki na polskich oficerach. Ludobójstwo określane zbiorczą nazwą zbrodni katyńskiej miało miejsce wiosną 1940 roku. Miednoje, gdzie pochowano w leśnych dołach tysiące Polaków leży z kolei zaledwie około dwustu kilometrów od Uglicza.
Oczywiście nie sposób stwierdzić, że egzekutor wspominany przez Moczulskiego zabijał także polskich oficerów. Jest to prawdopodobne o tyle, że Polaków rozstrzeliwano w różnych, nieznanych lub niepewnych miejscach. W każdym razie właśnie tacy ludzie, mający za sobą podobną „karierę” i doświadczenia zostawali oprawcami z Katynia.
„Głowę wypełniły mu pytania”
Na pytanie jak długo egzekutor poznany przez Moczulskiego mordował ludzi również nie znamy odpowiedzi. Któregoś dnia wreszcie obudziło się w nim sumienie:
Kazano mu zastrzelić czternastoletnią dziewczynkę. Egzekutorowi powiedziano – zaraz przed tym, jak miał zrobić swoje – że nie tylko była ona córką „wroga ludu”, ale też „niemieckim szpiegiem”. Nagle i mimowolnie głowę wypełniły mu pytania.
Miał zabić czternastoletnią dziewczynkę w staroruskim miasteczku leżącym daleko od frontu, w miejscu w którym nie ulokowano żadnej tajnej infrastruktury? Gdzie ta nastolatka mogła się parać szpiegostwem i na czyją korzyść?
Reklama
Kiedy przyprowadzili ją na miejsce egzekucji, stała pewnie i w ciszy. Jednak gdy zaprowadzono ją nad wykopany dół, przemówiła. Powiedziała, że nie rozumie dlaczego oni pozbawiają ją życia. „Przecież nawet Stalin mówił, że dzieci nie odpowiadają za swoich rodziców, więc dlaczego ja?” – pytała. Egzekutor dodał, że nie miała nawet świadomości, iż jednocześnie oskarżono ją o bycie „niemieckim szpiegiem”.
Przytaczając słowa mojego dawnego szefa, po egzekucji zapił się w sztok. Tak dalece, by już niczego nie czuć. Niedługo potem wysłano go do szpitala dla obłąkanych.
Bibliografia
- Fyodor Vasilevich Mochulsky, Gulag Boss, red. i tłum. na jęz. ang. Deborah Kaple, Oxford University Press 2011.