To było zaskakująco łatwe zwycięstwo. Jedna celna seria wystarczyła porucznikowi Marianowi Pisarkowi, aby posłać wrogą maszynę na ziemię. Młody oficer zdał sobie jednak szybko sprawę, że popełnił tragiczną w skutkach pomyłkę.
Dramat rozegrał się 3 września 1939 roku. Niedługo po tym, jak piloci III dywizjonu myśliwskiego z 4 pułku lotniczego wrócili pokiereszowani z misji atakowania niemieckich kolumn pancernych (kliknij i przeczytaj artykuł na ten temat). Na horyzoncie dostrzeżono wrogi samolot. A przynajmniej tak wydawało się naszym lotnikom.
Reklama
To co później się wydarzyło opisał w swojej klasycznej już książce Czarne krzyże nad Polską Stanisław Skalski. Oto jak relacjonował całe zdarzenie.
Samotny Junkers na horyzoncie
– Junkers 87! – krzyknął Paweł [Zenker], podrywając się z ziemi i wskazując ręką w kierunku Torunia.
– Jak Boga kocham!
Rzeczywiście, we wskazanym kierunku, daleko na horyzoncie, na tle szarzejącego nieba przesuwała się ciemna sylwetka samolotu. Przypominał do złudzenia swym wyglądem niemiecki bombowiec nurkujący Junkers 87. Maszyna szła nisko, w kierunku południowym, jak gdyby trzymając się koryta Wisły.
Rozległy się głosy, by poderwać klucz alarmowy. Marian [Pisarek] i Leszek Lachowicki wskoczyli do maszyn, oczekując rozkazu. Jeszcze chwila wahania, gdyż zdania co do sylwetki słabo widocznego samolotu były podzielone.
Wreszcie kapitan [Tadeusz] Rolski dał znak startu. Wkrótce Marian i Leszek, idąc niziutko na pełnym gazie, starali się przeciąć drogę maszynie, która tymczasem zataczała lekko łuk ku zachodowi. Obserwowaliśmy pościg w napięciu. Widzieliśmy dokładnie całkowity jego przebieg na zupełnie otwartej przestrzeni. Dystans pomiędzy ściganą maszyną i naszymi myśliwcami malał w piorunującym tempie. Wyglądało na to, że Niemcy zupełnie nie widzą atakujących. Nie reagowali wcale na błyskawicznie zbliżające się niebezpieczeństwo.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Polacy unicestwili pancernego kolosa. Zapomniany triumf z 1 września 1939 roku– Już jest w ogonie, powinien strzelać! – krzyknął ktoś.
Co ja zestrzeliłem?
Marian szedł niżej. Poderwał maszynę do ataku. Dostrzegliśmy w zapadającym zmroku ogień jego karabinów maszynowych. „Jedenastka” wyskoczyła świecą w górę i zatoczyła koło. Nieprzyjaciel znikł nam z oczu.
Obie „Jedenastki” krążyły jeszcze chwilę, po czym skierowały się z powrotem na lotnisko.
– Ładnie go zerżnął – rzekł z uznaniem Karol, gdy minęło ogólne naprężenie. – Piękny atak! Jedna seria i po zabawie.
Podbiegliśmy do maszyn, które już wylądowały i kołowały teraz na swoje miejsca wśród drzew. Kapitan Rolski pierwszy pogratulował Marianowi błyskawicznego zwycięstwa.
– Dałeś nam doskonałe przedstawienie!
Ale Marian jeszcze z maszyny spoglądał ku nam dziwnym wzrokiem. Na słowa Rolskiego w pierwszej chwili nie odpowiedział nic. Zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i nagle szpetnie zaklął.
– Wiecie, kogo zestrzeliłem?! – wrzasnął.
Reklama
– Junkersa 87 – padła chóralna odpowiedź.
– Nie Junkersa, jasna cholera – zaśmiał się histerycznie – tylko naszego „Karasia”!… Tak byłem zasugerowany tym przeklętym „sztukasem”, że gapiąc się zupełnie z bliska i na znaki, i na sylwetkę, nie poznałem go. Dopiero po ataku, gdy spojrzałem na przymusowo lądującą maszynę, włosy stanęły mi dęba. Dzięki Bogu wszyscy żyją, tylko zdaje się, ktoś z załogi jest ranny, bo nie mógł sam wyjść z kabiny….
„Byłem przekonany, że to Junkers”
– A tyś też strzelał? – zwrócił się do Leszka. – Nie zauważyłem…
– Na szczęście nie zdążyłem – odparł Leszek – ale gdyby twój atak go nie wykończył, na pewno bym poprawił. Byłem przekonany, że to Junkers. Choleryczne podobieństwo, zwłaszcza przy tym późnym wieczornym oświetleniu!
Leszek starał się pocieszać zrozpaczonego Mariana, który nie mógł wrócić do równowagi po swym niefortunnym „zwycięstwie”. Klepiąc go po ramieniu, mówił: – Nie chciałbym jednak napatoczyć się pod twoje karabiny!
Rozpogodziło to trochę Mariana, ale smętnie jeszcze westchnął:
– Żeby przynajmniej nie wiedzieli, kto ich tak urządził… Nie będę mógł teraz pokazać się im na oczy. Marian musiał napisać jeszcze jeden meldunek „bojowy”, reszta zaś pilotów rozeszła się, by dopomóc mechanikom w zabezpieczeniu i przykryciu maszyn na noc.
Od redakcji
Niestety, Marian Pisarek nie miał racji mówiąc, że załoga „Karasia” wyszła cało z ostrzału. Jak możemy przeczytać w przypisie redakcyjnym najnowszego wydania Czarnych krzyży nad Polską, starcie z Pisarkiem przeżył jedynie pilot maszyny – kapitan Wacław Banaszuk.
Dwaj inni członkowie załogi, podporucznik Zygmunt Mazurkiewicz oraz kapral Bronisław Brunon Więckowski, zmarli w kolejnych dniach w wyniku odniesionych ran.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Stanisława Skalskiego pod tytułem Czarne krzyże nda Polską, wydanej nakładem Bellony (2019). Książkę kupisz z rabatem w księgarni Wydawcy.
Tytuł, lead, tekst w nawiasach kwadratowych i pod gwiazdkami oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Nowa edycja fenomenalnych wspomnień. Kup w księgarni Wydawcy
Ilustracja tytułowa: Zestrzelony „Karaś”. Zdjęcie z książki „Czarne krzyże nad Polską” (materiały prasowe).