Schyłek II wojny światowej widziany z Krakowa czy Poznania wyglądał zupełnie inaczej niż z perspektywy mieszkańca odległej prowincji. W wielkich miastach okupowanej Polski każdy zdawał sobie sprawę z najnowszych doniesień z frontu, słuchał plotek o nadciągającej ofensywie Armii Czerwonej i oglądał postępujący odwrót Niemców. Na Kresach jednak kres działań zbrojnych można było… zupełnie przegapić.
II wojnę światową oczami zwyczajnego mieszkańca Wołynia opisał Jan Kuriata w książce Wołyniacy. Jedno życie. To publikacja fabularyzowana, ale oparta bezpośrednio na wspomnieniach ojca autora: Stanisława Kuriaty.
Reklama
„W marcu 1944 roku dowiedzieliśmy się zupełnie przypadkiem, że Sowieci przegonili już Niemców” – opowiadał mężczyzna.
„Ktoś w końcu spotkał kogoś…”
Jako mieszkańcy niewielkiej wioski spalonej przez Niemców, zmuszeni koczować w ukryciu, w leśnej lepiance, Kuriatowie nie mieli dostępu do wiadomości o polityce i wojnie. Postępy frontu nie nurtowały ich też w takim stopniu, co kwestie codziennego przetrwania.
Nie było nawet tak, że wreszcie ktoś otrzymał oficjalną, potwierdzoną informację o zakończeniu działań wojennym w regionie. „Ludzie łazili po lasach i ktoś w końcu spotkał kogoś, a tamten powiedział, że słyszał o tym, że Niemców już nie ma, że Ruskie ich przegnali” – wspominał Stanisław Kuriata.
„Czort jeden wie, co będzie”
Bezpośrednio do jego rodziny wieść przyniósł „Chaim, który wykradał się często do Berezna”. Ale i on powtarzał tylko to, co dotarło do niego z drugiej ręki. „Mówili mi Żydzi, co ich widziałem koło Berezna, że w miasteczku już tylko ruska armia. Niemców już przegnali, nawet mnie namawiał, żebym przeniósł się z lasu do Berezna” – rekonstruuje jego słowa autor książki Wołyniacy. Jedno życie.
Reklama
Po naradzie z rodziną Stanisław Kuriata postanowił wyruszyć na rozpoznanie. Wspólnie z sąsiadem, „starym Cybulskim”, zabrali wóz konny do Berezna – najbliższej mieściny. Już w drodze napotkali Polaków, od których usłyszeli ostrzeżenie:
Teraz tutaj Ruskie. Uważajcie, czort jeden wie, co będzie. Ruskie zostawili tutaj trochę wojska i Ukraińców, co z nimi współpracują, ale nie ma dnia, żeby nie było gadki o tym, kogo UPA zamordowała, a kogo spaliła. Aż strach.
„Na Sybir was nie wywiozą”
Kuriata przyznał, że w dalszą drogę wyruszył „jeszcze ostrożniej”. „Każdy z nas miał przy sobie na wszelki wypadek dowód osobisty” – opowiadał.
Kolejnym przystankiem była plebania. Ksiądz potwierdził plotki. I zachęcił mężczyzn, by stawili się w komendzie. „Na Sybir was nie wywiozą” – mówił. – „Idźcie do tych Ruskich, może coś wam doradzą”. Zdesperowani Wołyniacy dokładnie to więc zrobili.
Reklama
Ktoś nam pokazał, gdzie szukać komendy, w której moglibyśmy spotkać ruskich żołnierzy. Był to stary budynek, w którym dawniej był posterunek policji polskiej. Po długiej dyskusji i wahaniach postanowiliśmy z nimi porozmawiać. Staśko Kucych został przy wozie, a my we trzech weszliśmy powoli do budynku, na co pozwolili nam stojący na zewnątrz wartownicy. Zapytali tylko:
– Wy kto?
– My Polacy – odpowiedziałem. – Tutejsi.
– A! Palaki, zachaditie – pozwolił młody żołnierz.
Na spotkanie wyszedł nam jakiś chyba oficer, który przyglądał nam się bardzo uważnie. Staliśmy na korytarzu na oczach wszystkich. Mówiliśmy po polsku, ale oficer chyba dobrze rozumiał nasz język, bo kiwnął w stronę innego oficera, kiedy skończyliśmy naszą opowieść.
Coś ze sobą rozmawiali po rosyjsku, a po chwili ten drugi czystą polszczyzną wyjaśnił nam, że Niemcy już zostali wypędzeni, że Armia Czerwona, a także polskie oddziały gonią Niemców za Bug, przez Polskę i dalej, i dalej, aż do Berlina!
– Nie możemy wam pomóc – dodał.
Bibliografia
Artykuł powstał w oparciu o książkę Jana Kuriaty pt. Wołyniacy. Jedno życie (Prószyński i S-ka 2022).