Pole elekcyjne podczas wyborów króla w 1764 roku

Wybory i frekwencja w Polsce szlacheckiej. Pod jednym względem bardzo różniły się od tych obecnych

Strona główna » Nowożytność » Wybory i frekwencja w Polsce szlacheckiej. Pod jednym względem bardzo różniły się od tych obecnych

Każdy szlachcic w nowożytnej Polsce szczycił się, że ma prawo wybierać królów. Pisano wręcz, że wolna elekcja to niemalże „podstawa i fundament wszystkich swobód naszych”. Nie znaczy to jednak wcale, że każdy typowy szlachcic istotnie fatygował się na pole elekcyjne. Albo nawet – że wykazywał aktywność polityczną na co dzień i brał rzeczywistą odpowiedzialność za swoje, szlacheckie przecież, państwo. Frekwencja przed stuleciami była uderzająco niska.

Szacowanie uczestników poszczególnych wyborów, jakie organizowano w Polsce szlacheckiej, nastręcza ogromnych trudności.


Reklama


W źródłach historycznych zawsze chętnie szafowano wielkimi liczbami. Średniowieczni kronikarze pisali o bitwach, w których brało udział choćby i pół miliona rycerzy, nowożytni natomiast o setkach tysięcy ofiar każdej zarazy, nawet jeśli dotknięte nią regiony nie miały tak licznej populacji. Także gremialność udziału w elekcjach była częstokroć zawyżana.

Frekwencja w elekcjach królów

Badacze ostrożnie przyjmują, że wybory królów gromadziły od kilkunastu do ponad pięćdziesięciu tysięcy uprawnionych, a więc mężczyzn obdarzonych herbem. Przykładowo w roku 1573, gdy wybrano Henryka Walezego, na pola pod Warszawą przybyło może 40–50 tysięcy uprawnionych, ale już w roku 1575, po szybkiej ucieczce króla z powrotem do Francji, już tylko jakieś dwanaście tysięcy.

Sejm elekcyjny z 1573 roku na obrazie Jana Matejki (domena publiczna).
Sejm elekcyjny z 1573 roku na obrazie Jana Matejki (domena publiczna).

W tym czasie w Rzeczpospolitej żyło w przybliżeniu sto siedemdziesiąt tysięcy dorosłych szlachciców, a więc takich w wieku co najmniej 14 lat. To zaś oznacza, że frekwencja wyborcza wynosiła od 7 do 25–30 procent.

Wyraźnie wyższa była chyba tylko w 1669 roku, gdy po raz pierwszy koroną obdarzono nie zagranicznego dynastę, ale lokalnego magnata, a więc członka narodu szlacheckiego, Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Nawet wtedy jednak zdecydowana większość uprawnionych pozostała w domach.


Reklama


Biorąc pod uwagę ogromny wysiłek, jaki wiązał się z przyjazdem na elekcję, liczby i tak imponują, a nawet wydają się nierealistycznie wysokie. Trzeba jednak pamiętać, że elekcja była co do zasady wydarzeniem rzadkim i niezwykłym.

Nie licząc urywkowych epizodów, jak rządy Walezego i Wiśniowieckiego, szlachcice słusznie oczekiwali, że tylko raz na kilka dekad – a może nawet ledwie raz w życiu – będą mieć okazję brać w niej udział. Zupełnie czym innym była bieżąca aktywność publiczna, na której zasadzała się faktyczna działalność państwa.

Tekst powstał na podstawie mojej nowej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023).

Szlachcic na sejmiku

Udział w sejmiku, a więc lokalnym zgromadzeniu szlacheckim, organizowanym kilka razy do roku, nie wymagał odrywania się na długie tygodnie od gospodarstwa, nie generował dużych kosztów, a zwykle wiązała się z nim podróż na dystans mniejszy niż 100 kilometrów. Poza tym sejmiki dawały okazję do spotkania sąsiadów, do zabawy i zaczerpnięcia wiedzy o świecie. Właśnie na nich robiono też lokalne kariery, starano się o tytuły i urzędy, zwłaszcza te najcenniejsze, a więc sądowe.

Typowy ziemianin miał wiele powodów, by wybrać się na sejmik, i to nawet niekoniecznie politycznych. Chodziło tam o znacznie więcej niż wybór posłów na sejm. Ale czy rzeczywiście statystyczny herbownik realizował „moralny nakaz” i brał udział w życiu publicznym?


Reklama


Fasadowe zaangażowanie

Szczegółowe badania wykazały, że nawet najważniejsze sejmiki, organizowane w dużych i ludnych prowincjach, zbierały skromną liczbę szlachty.

W sejmiku średzkim, gdzie wspólnie obradowali panowie z województw poznańskiego i kaliskiego, zwykle brało udział od kilkudziesięciu do dwustu osób. Sejmik województwa krakowskiego, w Proszowicach, gromadził około dwustu panów, ten lubelski mniej. W sejmikach na Mazowszu, gdzie okręgi były węższe, frekwencja wynosiła co do zasady ledwie kilkadziesiąt osób.

Sejmik przed kościołem na grafice Jean-Pierre'a Norblina.
Sejmik przed kościołem na grafice Jean-Pierre’a Norblina.

Ogółem można szacować, że na typowy sejmik przybywało tylko od kilku do maksymalnie kilkunastu procent uprawnionych. W całym kraju w obradach przedsejmowych mogło brać udział zwykle 5–10 tysięcy osób. Taki więc był faktyczny poziom zainteresowania sprawami publicznymi w najwyższej warstwie.

„Szlachta polska nie chciała się zgodzić, by w polityce i podejmowaniu najważniejszych decyzji wyręczał ją król lub grupa dygnitarzy i urzędników” – kwitował przed laty historyk Jarema Maciszewski. – „Nie chciała równocześnie ponosić ciężarów na rzecz państwa, uszczuplać swoich niemałych dochodów, brać na siebie rzeczywistej odpowiedzialności za to, co się dzieje lub dziać się może w kraju” . Nic dodać, nic ująć.

***

Tekst powstał na podstawie mojej książki pt. Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty (Wydawnictwo Poznańskie 2023). To bezkompromisowa opowieść o warstwie, która przejęła pełnię władzy w Polsce, zniewoliła resztę społeczeństwa i stworzyła system wartości, z którym borykamy się do dzisiaj. Dowiedz się więcej na Empik.com.

WIDEO: Polskie nazwiska szlacheckie. O czym naprawdę świadczy „ski” i „cki” na końcu?

Autor
Kamil Janicki

Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.