Dobrze wyszkolony komandos jest w stanie zabić człowiek gołymi rękoma, jednak w miarę możliwości do walki zawsze wyrusza uzbrojony po zęby. Snajper Navy SEAL Team Three, czyli słynnych fok, Kevin Lacz starannie wyliczył, co składało się na jego ekwipunek w czasie wojny w Iraku.
O 23.00 byłem spakowany i gotowy do drogi. Miałem na sobie umundurowanie polowe w trójkolorowym kamuflażu, czarny pas układacza spadochronów i buty szturmowe Oakley. W prawej kieszeni na piersi trzymałem paciorki różańca i noszone przez wszystkich żołnierzy przyjazne zawiadomienie, skierowane do wszystkich cywilów, którzy mogą się na nich natknąć.
Reklama
W drugiej kieszeni miałem dwieście dolarów w gotówce, na wypadek gdybym kiedykolwiek został rozdzielony ze swoim plutonem i musiał wyhandlować sobie wolność u miejscowych. Po operacji „Czerwone Skrzydło” podczas szkolenia zaczęto poświęcać więcej uwagi metodom ucieczki, a zabieranie gotówki na misje stało się standardową procedurą.
Na szczęście w warunkach miejskich obszar operacji jest ograniczony, a na każdym rogu ulicy stoi abrams.
Coś do załatania rany po kuli
W kieszeni na prawym ramieniu schowałem opaskę uciskową. W dużej, lewej bocznej kieszeni spodni miałem apteczkę: trzy opatrunki Kerlix, igłę „czternastkę”, opatrunek wentylowy Asherman na postrzały klatki piersiowej i kilka bandaży elastycznych ACE.
Każdy z nas nosił taką apteczkę, aby móc szybko opatrzyć ranę postrzałową, zanim nadejdzie pomoc. Zabrałem składany nóż CRKT, który mógł się przydać do wydłubania łuski w zaciętym karabinku lub jako broń ostatniej nadziei.
Pod systemem nośnym oporządzenia miałem niskoprofilową kamizelkę kuloodporną ze złożoną amerykańską flagą i ceramicznymi wkładkami. Flagę nosiłem ze sobą zawsze, jako symbol wolności, o którą walczyliśmy.
Pistolety, gogle, hełm
Byłem zaopatrzony w siedem magazynków, dwa granaty odłamkowe, granat dymny, iluminator podczerwieni, trzy pary plastikowych kajdanków samozaciskowych, mapę pola bitwy w ładownicy w stylu rodezyjskiego oficera, jak również długopis i papier.
Reklama
Na nadgarstku miałem GPS Garmin Foretrex i zegarek G-Shock. Mój M4 z celownikiem EOTech był zoptymalizowany do walki na małej odległości. Miał 10-calową lufę z 6-calowym tłumikiem i latarkę taktyczną Surefire podczepioną do szyny montażowej ze skróconą kolbą w starowietnamskim stylu i z metalowym chwytem.
W skórzanej kaburze biodrowej Galco nosiłem broń krótką: pistolet SIG Sauer P226 z magazynkiem na 15 nabojów. Dwa zapasowe magazynki miałem na pasie. Na moim zintegrowanym modułowym hełmie taktycznym zamontowałem gogle noktowizyjne AN/PVS-15.
Dwadzieścia trzy kilogramy
Ostatnią, lecz wcale nie najmniej istotną rzeczą była moja torba medyczna, zawierająca środki do powstrzymywania krwotoków, zaawansowane narzędzia chirurgiczne Airway, igłę do odbarczania odmy, worki samorozprężalne i pulsoksymetr.
Miałem na sobie dwadzieścia trzy kilogramy wyposażenia, ale nie czułem się obładowany. Z czasem przyzwyczajasz się do noszenia ekwipunku bojowego i staje się niemal przedłużeniem twojego ciała.
Wydawało mi się, że nie dźwigam niczego nadmiarowego, że wszystko było absolutnie niezbędne. Mimo wyposażenia byłem zwinny, cichy i śmiertelnie niebezpieczny.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment wspomnień Kevina Lacza, snajpera SEAL Team Three, pod tytułem Mściciel. Ostatni snajper. Ich polskie wydanie ukazało się właśnie nakładem wydawnictwa Bellona.