Waltraut zjadała psy i koty, żeby przetrwać. Gisela marzyła o szkole, ale kiedy inne dzieci się uczyły, ona stawała w krowim łajnie, by się ogrzać. Renate wspominała: „Mieliśmy gorzej niż młode wilków”. Oto historie trzech spośród dziesiątek tysięcy niemieckich dzieci wojny. Wszystkie straciły rodziny w Prusach Wschodnich zajętych przez Sowietów w 1945 roku i wszystkie trafiły na Litwę, jako „wilcze dzieci”: pogardzane, pozbawione jakichkolwiek praw, skazane na tułaczkę i żebraninę.
Waltraut Minnt (lit. Valerija Cepiene) na zawsze zapamiętała dramatyczne sceny, jakie rozgrywały się w dogorywających rodzinnych Prusach, choć była wówczas małym dzieckiem. Doświadczyła też dotkliwego głodu.
Reklama
Zaczęliśmy jeść psy i koty… wszystko, co się dało. Niektórzy mówią, że jedli szczury. Ja szczurów nigdy nie jadłam, tylko psy i koty… Kiedy to wspominam, to myślę, że chyba lepiej by było, gdybyśmy pomarli.
By zdobyć cokolwiek do jedzenia, chodziła żebrać. Starsza siostra była zbyt przerażona, żeby jej pomagać, więc Waltraut sama zdobywała żywność dla bliskich. Siostrę zabili sowieccy żołnierze. Młodszy brat umarł z głodu. Co się stało z ich matką, tego Waltraut nie wie. Miała pięć lat, gdy została sama i trafiła na Litwę.
Zaczęłam żebrać. Zupełnie sama. Spałam na polach, w lasach, a jesienią w stogach siana, w stajniach. Gdy przynoszono psom jedzenie, pędziłam, żeby im trochę podebrać.
„Nazbierałam liści, zgrabiałymi rękami ułożyłam sobie z nich posłanie”
Bardzo dużo małych żebraków z Prus Wschodnich tułało się wówczas po Litwie, więc gospodarze często ich przepędzali. Waltraut także. Jednak byli też tacy, którzy pozwalali dziewczynce pozostać w obejściu przez kilka dni, po czym musiała iść dalej. Jak opowiada, chroniąc się w lasach, nie bała się wilków. Kiedy do niej podchodziły, wabiła je chlebem.
Kręciły się koło mnie, jak już dostały chleb, to sobie szły. Dziwne, jak one chętnie jadły chleb. Nie zapomnę tego do końca życia.
Wędrując od wioski do wioski i sypiając, gdzie się dało, Waltraut dotarła do miejscowości Szyłele w okręgu tauroskim.
Reklama
Była wtedy jesień. Poszłam na podwórko jakichś ludzi. Nazbierałam liści, zgrabiałymi rękami ułożyłam sobie z nich posłanie. Już miałam się położyć, gdy usłyszałam, jak ktoś krzyczy: kleine Kinder! Kobieta od razu mnie wzięła, wykąpała, no i pozwolono mi zostać.
Po trzech latach trafiła do innych gospodarzy, u których dorastała i których potem uważała za nowych rodziców.
„W tym momencie urywają mi się wspomnienia”
Gisela Launert (lit. Irena Bruziene) urodziła się w okolicach Königsbergu, lecz nie wie dokładnie gdzie ani kiedy. W litewskim paszporcie wpisano jej później datę urodzenia listopad 1941 roku. Tak zdecydowała urzędniczka, która na oko oceniła wiek dziewczynki. Ona sama uważa, że jest starsza, gdyż pamięta czas wojny, więc mogła mieć wtedy około czterech czy pięciu lat.
Ojciec Giseli został wysłany na front. W domu została z mamą, dziadkami i maleńką siostrą. Ze strzępów wspomnień najbardziej utkwił jej w pamięci moment ewakuacji.
Ja, moja siostra i babcia wsiadłyśmy do wozu, podczas gdy mama i dziadek szli obok. Zostali zastrzeleni przez Rosjan, tuż przy naszym wozie. W tym momencie urywają mi się wspomnienia.
Kolejną rzeczą, którą pamiętam, jest, gdy babcia niosła moją siostrę, przywiązaną chustą do pleców. Zatrzymała się przy domu jakichś ludzi i oddała moją siostrę. Powiedziano mi, żebym się z nią pożegnała.
Reklama
„Cały czas z nadzieją, że ktoś cię obdaruje kawałkiem chleba”
Gisela z babcią w poszukiwaniu schronienia i żywności dotarły za Niemen, do miejscowości Pojegi w okręgu tauroskim. Schroniły się w szkole, gdzie przebywała jakaś para z małym dzieckiem. Ponieważ nie było nic do jedzenia, Gisela chodziła szukać żywności w okolicy. Któregoś razu po powrocie nie zobaczyła więcej ani babci, ani tamtej pary. Została sama.
Chodziłam od jednego domu do drugiego. Jeśli gdzieś się udało przenocować, było wspaniale. Jeśli nie, no cóż… Najlepiej było latem. Inaczej trzeba było się zakradać do jakiejś szopy czy czegoś podobnego i następnego dnia tak znowu. Cały czas z nadzieją, że ktoś cię obdaruje kawałkiem chleba.
Czasem podczas tułaczki zatrudniano ją do prac w polu, przy rozrzucaniu obornika albo do opieki nad dziećmi, choć sama była wówczas dzieckiem.
Jeśli zrobiłaś coś źle, od razu cię karano. Nie tylko nie dostawałaś jedzenia, ale byłaś również bita. Wykonywało się wszystkie rodzaje obowiązków, nawet jeśli przekraczały umiejętności dziecka.
Gdy trochę podrosła, wiele razy musiała uciekać, żeby nie dostać się w ręce szukających okazji mężczyzn. Chciała się uczyć, jednak rzadko się zdarzało, aby rodziny przygarniające „wilczęta” myślały o ich szkolnej edukacji. Czytać i pisać po litewsku uczyły się zazwyczaj same.
Dzieci chodziły do szkoły, a ja nie mogłam. Miałam być przy krowach. Wczesnym rankiem, w zimnie, na bosaka. Wyobraźcie sobie – krowa oddaje mocz, a ty w nim stoisz, żeby ogrzać stopy. Później czekasz, aż kolejna krowa to zrobi. Wchodzisz w mocz czy w odchody, żeby ogrzać swoje stopy.
„Kto by się przejmował edukacją obcego dziecka?”
Renate Kosling (lit. Jadvyga Kaminskatie) także zamiast chodzić do szkoły, musiała pilnować krów u litewskich gospodarzy.
Miałam osiem czy dziewięć lat i już musiałam zarabiać na chleb. Byłam z krowami w lesie, chodząc boso po zamarzniętej ziemi. Tam była moja szkoła. Nie wysłano mnie do prawdziwej. Kto by się przejmował edukacją obcego dziecka? – mówi w litewskim dokumencie filmowym.
Reklama
To pytanie z gatunku bez odpowiedzi. Nawet po kilkudziesięciu latach od czasów, kiedy Renate tułała się bezdomna po Litwie, w głosie starszej kobiety brzmią gorzkie tony. Renate miała pięcioro rodzeństwa. Gdy mieszkali w zajętych przez Rosjan Prusach, wraz z rodzeństwem szukała, gdzie się dało, opału i czegoś do zjedzenia.
Mama powiedziała, żebyśmy szli żebrać. Czasem udawało nam się zebrać całkiem sporo. Chleb sprzedawano na wagę, to niektórzy ludzie dorzucali nam piętkę. Ale było i tak, że nas przepędzali.
Sześcioletnia wówczas dziewczynka i jej dziesięcioletnia siostra rozłączyły się z matką i pozostałym rodzeństwem podczas podróży pociągiem, gdy ten zatrzymał się na stacji Vidukle (okręg kowieński). Matka myślała, że pociąg postoi trochę dłużej, a że dzieci były bardzo głodne, więc Renate z siostrą poszły poszukać czegoś do jedzenia. Gdy wróciły na stację, pociągu, mamy i rodzeństwa już nie było.
Byłyśmy na boso, skąpo ubrane, a wtedy padał jeszcze śnieg. Tamtej nocy spałyśmy w krzakach, leżąc blisko siebie…
Reklama
„Mieliśmy gorzej niż młode wilków”
I tak siostry rozpoczęły swoją tułaczkę „wilcząt”. Prosząc o jedzenie i szukając bezpiecznego miejsca do spania, dotarły w okolice Kryzkalnis (okręg tauroski). Tam obca kobieta przygarnęła młodszą Renate. Przejeżdżający obok mężczyzna wziął jej starszą siostrę.
Nasza dwójka to już było dla niej za dużo. Po tygodniu ten mężczyzna przyjechał i powiedział, że moja siostra zniknęła. Do dziś nic o niej nie wiem. Mieliśmy gorzej niż młode wilków. Tylu z nas przez tak wiele przeszło.
Włóczyliśmy się około roku. Jak tylko zobaczyliśmy gospodarstwo, pytaliśmy o jedzenie i czy możemy przenocować. Kiedy nam pozwalano, musieliśmy opuścić dane miejsce nazajutrz. Rzadko mogliśmy zostać na parę dni – dopowiada Hannelore Schulz (lit. Elena Petrauskaite-Mikaviciene).
Miała jedenaście lat, kiedy wraz ze starszą siostrą trafiły na Litwę. Wcześniej w Prusach zmarło z głodu ich młodsze rodzeństwo, a mamę zabrano do obozu.
Źródło
Powyższy tekst stanowi fragment książki Wioletty Sawickiej pt. Wilcze dzieci (Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2022).