Po zajęciu na początku października 1938 roku Zaolzia sanacyjne władze postanowiły pójść za ciosem i zażądały od Pragi także zwrotu rejonu Czacy, Spiszu i Orawy. Kiedy negocjacje się przedłużały Warszawa wydała rozkaz użycia wojska. W trakcie zajmowania spornych terenów doszło do lokalnych potyczek. Po obu stronach byli zabici i ranni.
[Czaca, Spisz i Orawa] to niewielkie skrawki terenu z dużym procentem ludności przyznającej się do polskości, zajęte przez Polaków na przełomie 1918 i 1919 roku. Zostały one jednak ostatecznie przyznane Czechosłowacji przez mocarstwa zachodnie.Reklama
Po tym aż do 1924 roku między Warszawą a Pragą toczył się spór o przynależność leżącej na Spiszu Jaworzyny. Także tym razem zapadła decyzja niekorzystna dla Polski. Od tego czasu do 1938 roku strona polska nie zgłaszała wobec Czechosłowacji roszczeń terytorialnych wobec tych terenów.
Polskie żądania
Na początek polski wicekonsul w Bratysławie Wojciech Krzyżanowski oficjalnie przedstawił polskie postulaty terytorialne rządowi krajowemu Słowacji. Stało się to w ostatnich dniach października 1938 roku. Żądania Warszawy dotyczyły zwrotu okręgu czackiego oraz części Spiszu i Orawy. Były one skromniejsze w stosunku do wysuwanych w latach 1919–1920.
Tym razem domagano się przekazania Polsce 25-kilometrowego odcinka linii kolejowej Mosty–Czaca–Zwardoń, okręgu wokół Jaworzyny oraz kilku wiosek położonych w Wysokich Tatrach. Prawdopodobnie w dalszym ciągu nie chciano antypolsko nastawiać Słowaków. Jeżeli tak, to bez powodzenia. Sprawa tych roszczeń nie mogła być rozpatrzona przez lokalne władze autonomii słowackiej, bowiem kompetencję w sprawach zagranicznych miał rząd w Pradze.
Wobec tego polski poseł w Pradze Kazimierz Papée 1 listopada 1938 roku przedstawił czechosłowackiemu ministrowi spraw zagranicznych, Frantiszkowi Chvalkovskiemu, notę z żądaniem zmiany przebiegu granicy. Była utrzymana w tonie ultymatywnym. Szef czechosłowackiej dyplomacji przyjął ją bez dyskusji. Pozostała do rozwiązania praktyczna strona przejęcia rozpatrywanego terytorium.
Słowacy czują się pokrzywdzeni
Zanim to nastąpiło, dla uzgodnienia warunków technicznych Beck wysłał na Słowację senatora Feliksa Gwiżdża, który omawiał te kwestie z liderem słowackich nacjonalistów i jednocześnie premierem krajowego rządu Słowacji ks. Jozefem Tiso.
Rozmowy były trudne wobec wzrostu antypolskich nastrojów. Słowacy, którzy uznawali zwrot omawianych terenów za krzywdę, nie kryli niechęci do Polski. Do tego przyczyniło się też prowęgierskie nastawienie polskiej dyplomacji, polegające na wspieraniu Budapesztu w planach aneksji Rusi Zakarpackiej.
Reklama
Słowacy wiązali polskie żądania drobnych korekt granicznych ze zdecydowanie poważniejszymi roszczeniami wysuwanymi przez Węgry. Wobec tego antypolskie stanowisko zaczęły zajmować nawet te środowiska, które wcześniej były uważane za przyjazne Polsce.
W tych okolicznościach prace delimitacyjne nad wytyczeniem nowej granicy, prowadzone w listopadzie 1938 roku, nie były wolne od konfliktów. Słowacy kwestionowali pojęcie „małe poprawki graniczne” jako niemające uzasadnienia etnograficznego. Nad wytyczeniem granicy pracowała umiejscowiona w Zakopanem mieszana polsko-słowacka komisja.
Kierowali nią ze strony polskiej prof. dr Bohdan Zaborowski, zaś słowackiej dr Frantiszek Hruszovsky. Słowacy inspirowali lokalne manifestacje przeciw przebiegowi granicy. Dwukrotnie napadnięto także na polską delegację, co spowodowało przerwanie jej pracy.
Miało to miejsce w Czacy (18 listopada) i na drodze z Czacy na Orawę (24 listopada). Stronie polskiej zależało na szybkim przejęciu linii kolejowej i drogi prowadzącej od Świerczynowca przez Czarne i Skaliste, bowiem zapewniała ona bezpośrednie połączenie kolejowe i drogowe Zwardonia z Jabłonkowem.
Reklama
Rozkaz użycia wojsk
Warszawa podjęła decyzję o zakończeniu sporu. Uniesiony ambicjami marsz. Śmigły-Rydz polecił jednak szefowi Sztabu Głównego gen. bryg. Stachiewiczowi wydanie rozkazu dowódcy SGO „Śląsk” gen. bryg. Bortnowskiemu użycia podległych mu wojsk do siłowego zajęcia spornego terytorium. Działo się to już w okresie stopniowego rozformowywania tego związku operacyjnego, który ponadto nie był wykorzystany do bezpośrednich walk z armią czechosłowacką.
25 listopada 1938 roku o godz. 2.15 gen. Stachiewicz telegraficznie przekazał stosowny rozkaz. Jego konkluzja brzmiała: „Zająć siłą obszar zdelimitowany przez komisję polsko-czeską w rej. Czadcy”. Generał Bortnowski powierzył to zadanie dowódcy improwizowanej 4. DP płk. Bołtuciowi. Do akcji została przeznaczona wydzielona grupa wojsk w składzie: sztab 4. DP, 1. pułk strzelców podhalańskich, 7. pułk strzelców konnych (psk), oddział wydzielony 25. DP, 31. dywizjon artylerii lekkiej (dal), szwadron pancerny Wielkopolskiej BK kpt. Wiktora Małachowskiego i dwie baterie artylerii przeciwlotniczej.
Odwód dowódcy SGO „Śląsk” stanowiły 14. pp i 4. dal skierowane do Jabłonkowa oraz dwa bataliony 15. pp, załadowane na transporty kolejowe na stacji Cieszyn Zachodni. Do wojsk biorących udział w tej akcji bojowej przydzielono ponadto pluton telegraficzny i pluton żandarmerii. Łącznie wydzielony związek taktyczny liczył nie więcej niż połowę dywizji piechoty po mobilizacji.
Początek polskiego natarcia
W formacjach wyznaczonych do akcji szybko osiągnięto gotowość bojową. Już 25 listopada o godz. 8 grupa płk. Bołtucia znalazła się w wyznaczonych rejonach wyjściowych, a godzinę później rozpoczęła natarcie na wzgórza Kiczera i Kotyrów na północ od Czadcy i na południe od Mostów i Jaworzynki, chcąc dotrzeć do stacji kolejowej Czierne. Opóźnienia miała artyleria: do 31. dal zbyt późno dotarły brakujące konie, 4. dal był natomiast zmuszony pobrać amunicję w Cieszynie.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Starając się nadrobić stracony czas, artylerzyści z 31. dal większość drogi pokonali kłusem i pojawili się w rejonie walk ok. godz. 14, natomiast 4. dal dopiero o godz. 17. To opóźnienie stało się powodem krytycznej oceny artylerii wystawionej przez jej dowódcę płk. Leona Bogusławskiego, a czym wcześniej była już mowa.
W rejonie działań polskiej grupy wojsk stacjonował czechosłowacki 41. pp z dywizjonem artylerii, wchodzący w skład 16. DP dowodzonej przez gen. Frantiszka Marvana. Dywizja ta winna być brana pod uwagę jako ewentualny przeciwnik z powodu swego rozmieszczenia w pobliżu obszaru walk. Oceniano, że mogła udzielić wsparcia 41. pp w ciągu doby.
Reklama
Czesi nie dali się zaskoczyć
Zaskoczeniem dla nacierających Polaków było to, że przeciwnik posiadał umocnione stanowiska osłaniające linię kolejową wiodącą do Czacy z zachodniej Słowacji. Do tego prowadzenie walki utrudniał górzysty teren. Pozycje zajmowane przez 41. pp dowodzony przez płk. Emanuela Ambroża były ubezpieczone przez wzmocnione posterunki Straży Granicznej i funkcjonariuszy Straży Obrony Państwa. Zasadnicza linia obrony była poprzedzona placówkami piechoty z bronią maszynową, które rozciągały się na linii wzgórz Kiczera i Kotyrów, każdego z nich bronił batalion piechoty z 41. pp. Trzeci batalion był w odwodzie. Na stanowiskach ogniowych znajdowała się też bateria artylerii.
Z analizy położenia przeciwnika wynika, że był on przygotowany do walki. Na tej podstawie można domniemywać, że oddziały czechosłowackie nie zostały zaskoczone pojawieniem się Wojska Polskiego. Natomiast strona polska nie rozpoznała w należytym stopniu terenu walk. Trudno ocenić, czy miała sprawdzone informacje o ugrupowaniu wojsk czechosłowackich. Nie wystawia to dobrej oceny wywiadowi.
Można nawet wysnuć wniosek, że polskie siły nie były przygotowane do prowadzenia walki zbrojnej. Rozkaz jej rozpoczęcia unaocznił wiele zaniedbań. Jak wspomniano, górzysty teren utrudniał prowadzenie walki i to mimo, że do akcji weszła formacja przygotowywana specjalnie do takich zmagań – 1. pułk strzelców podhalańskich – Polacy mozolnie wypierali przeciwnika, batalion dowodzony przez ppłk. Richarda Löschnera, z zajmowanych pozycji.
Ostatecznie udało się opanować wzgórze Kotyrów, jednak atakujący polscy żołnierze znaleźli się pod ogniem drugiego batalionu obsadzającego rejon Kiczera Zachodnia–stacja kolejowa Czierne–Kiczera Wschodnia.
Przerwany rozejm
Ogień prowadziła czechosłowacka artyleria, Polacy natomiast z opisywanych już przyczyn nie mogli korzystać z własnego wsparcia artyleryjskiego. Ostatecznie koło południa strona polska zajęła wzgórza na południe d Mostów. Nie oznaczało to opanowania całego wyznaczonego terytorium. Czechosłowacy stopniowo wycofywali się, ale w walce. Polacy ponieśli pierwsze straty bojowe w całej operacji prowadzonej przez SGO „Śląsk”.
Ranni zostali oficer i ośmiu strzelców (dwóch z nich zmarło). Zdecydowanie łatwiej szło siłom działającym na południe od Jaworzynki – miejscowość i biegnąca do niej linia kolejowa zostały opanowane dość szybko, do tego bez strat osobowych. Natomiast ciężkie walki trwały o stację kolejową Czierne. Przeciwnik ustąpił dopiero wieczorem. Straty strony polskiej w tym sektorze to trzech rannych żołnierzy. Z kolei pod Zwardoniem bez walki zajęto zarówno okoliczne wzgórze, jak i tor kolejowy.
Reklama
Strona czechosłowacka, widząc determinację polskich oddziałów w walkach o rejon Czacy, o godz. 12 poprosiła o rozejm. Dowodzący wojskami polskimi płk Bołtuć nie mógł samodzielnie podjąć decyzji i zwrócił się do gen. bryg. Bortnowskiego, ale ten także jej nie podjął. Ostatecznie na dwugodzinny rozejm zgodził się marsz. Śmigły-Rydz. Z powodu trudności z powiadomieniem walczących wojsk walki trwały do godz. 13. Zawieszenie broni przerwał przeciwnik – czechosłowacka artyleria rozpoczęła ostrzał polskich pozycji.
Bojowa postawa generała Prchaly
Ta część polskiej artylerii, która dotarła w rejon walk, odpowiedziała ogniem. Przeciwnik szykował się do zdecydowanego kontrataku. Jego inicjatorem miał być gen. Lev Prchala, dowódca 4. Armii zgrupowanej na południowych Morawach. Zareagowało na to czechosłowackie MSZ, występując do Sztabu Generalnego o rezygnację z tego zamiaru. Wojskowi twierdzili, że mają dość ciągłych ustępstw bez walki z Polakami, jednak ostatecznie ulegli presji. Zwaśnione strony zgodziły się na przerwanie walki. Sprawa ponownie została przekazana do rozpatrzenia przez mieszaną komisję delimitacyjną.
Walki ustały dopiero o godz. 17, po czym przeciwnik zaczął się wycofywać, najpóźniej z rejonu stacji kolejowej Czierne i z pozycji zajmowanych na północ od Czacy. W akcji bojowej uczestniczyło lotnictwo czechosłowackie, ale jego efektywność była niewielka. Za cenę dwóch zabitych i dziesięciu rannych (dwaj z nich zmarli po walce) Polacy obsadzili ten rejon. Według strony polskiej straty przeciwnika miały wynieść: czterech zabitych i 14 rannych. Polacy wzięli do niewoli siedmiu jeńców (w tym pięciu Słowaków), których zwolniono. W sumie straty nie były duże.
26 listopada polsko-czechosłowacka komisja delimitacyjna przystąpiła do pracy. W wyniku walk Polacy jako wojska okupacyjne obsadzili tylko rejon Jabłonkowa oraz dwie wsie: Skaliste i Czierne. Zgrupowanie płk. Bołtucia zaczęło się wycofywać. Na odcinku Czacy pozostał 1. pułk strzelców podhalańskich, 31. dal i pluton łączności pod dowództwem płk. Alfreda Krajewskiego. W rejonie Jaworzynki rozmieszczono kompanię piechoty z plutonem cekaemów z 29. pp, a na odcinku Zwardonia batalion piechoty z 25. DP.
Reklama
Zgrupowanie „Podhale” pułkownika Maczka
Część wojsk polskiej grupy operacyjnej została użyta do obsadzenia Spiszu i Orawy. Zadanie to powierzono doraźnie zorganizowanemu zgrupowaniu „Podhale”, dowodzonemu przez płk. Stanisława Maczka, który 24 października 1938 roku przejął komendę nad 10. BK. Było to zgrupowanie zmotoryzowane, które transportem kolejowym zostało przewiezione do Nowego Targu.
Wydzielono z niego trzy zgrupowania przeznaczone do zajęcia rejonu Pienin i Spiszu (dowódca ppłk Witold Cieśliński), operowania na terenie Orawy (dowódca mjr Ksawery Święcicki) oraz działań w Tatrach i na Spiszu (dowódca płk Kazimierz Dworak). Odwód miał stanowić człon pancerny.
Akcja bojowa rozpoczęła się 27 października. Wcześniejsze pertraktacje nie przyniosły powodzenia. Przedstawiciel czechosłowackiego Sztabu Generalnego ppłk Petr Duda odmówił dobrowolnego opuszczenia spornego terenu. Fiaskiem zakończyła się rozmowa płk. Maczka z płk. Frantiszkiem Kuhlem. Ostatecznie Maczek wydał rozkaz rozpoczęcia natarcia. Doszło do wymiany ognia i niewielkich strat osobowych – po stronie przeciwnika miało być dwóch zabitych i kilku rannych.
Śmierć majora Rago
Ostatecznie strona czechosłowacka poprosiła o przerwanie walk, godząc się na wycofanie z żądanego obszaru. I tym razem przeciwnik prowokował incydenty, otwierając ogień. W efekcie zginął dowódca 2. dywizjonu 24. p.uł. mjr Stefan Rago, natomiast kpr. Henryk Oleksowicz zmarł później wskutek odniesionych ran.
Reklama
W zgrupowaniu płk. Maczka znajdowała się także kompania specjalna Policji Państwowej oraz funkcjonariusze Straży Granicznej, co świadczyło, że będzie wykonywać również zadania okupacyjne. Tak się stało. Formalnie wy-tyczenie spornego odcinka granicy nastąpiło 30 listopada 1938 roku, po podpisaniu odpowiedniego dokumentu w Zakopanem.
Jak można ocenić jedyną walkę zbrojną stoczoną przez Wojsko Polskie z armią czechosłowacką podczas akcji w rejonie Czacy? Przywołam opinię gen. Bortnowskiego, która była krytyczna. Uważał, że akcja nie była należycie przygotowana, także pod względem morale żołnierzy.
Zapomniał, że sam miał udział w tej improwizacji. Miało się to objawiać w dość lekceważącym traktowaniu tej eskapady i niskiej dyscyplinie wśród wojska. Zabrakło współdziałania między oddziałami i pododdziałami. Z powodów, o których była już mowa, gen. Bortnowski wystawił niską ocenę artylerii, krytykował także niewykorzystanie moździerzy przez piechotę. Łączność radiowa i telegraficzna były mało efektywne. Bardzo źle oceniono polskie działania od strony logistycznej, w szczególności nieefektywność trakcji konnej w górach.
Fatalne skutki
Można się zastanawiać, czy decyzja kierownictwa Wojska Polskiego o zbrojnej interwencji w Czacy była zasadna. Raczej nie. Od realiów militarnych ważniejsze okazały się ambicje polityczne. W efekcie Słowacy uznawali Polaków za agresorów.
Jak wobec tego ocenić należy rzekome korzyści rewindykacji tych skrawków spornego terytorium dla Polski? Wydaje się, że jedyny zysk to propagandowy obraz budowy Polski „mocarstwowej”. Wybitny polski historyk prof. Henryk Batowski pisał na ten temat:
Były to poprawki [graniczne – L.W.] natury nie tyle strategicznej, ile komunikacyjnej i gospodarczo-turystycznej. Zysk ten wszakże nie opłacał się – efekt był tu jeszcze fatalniejszy niż w sprawie Zaolzia, gdyż znaczna część polonofi lówsłowiańskich odwróciła się od Polski, nieliczni pozostali (jak Sidor) utracili wszelkie znaczenie, a miejsce wpływów polskich zajęły niemieckie, starannie zabiegające o pogłębienie istniejących rozdźwięków, by przygotować sobie grunt do późniejszego wysunięcia Słowacji przeciw Polsce.
Stało się tak już 1 września 1939 roku, kiedy razem z Wehrmachtem oddziały słowackie dokonały agresji na Polskę. Na tę sprawę można spojrzeć także z innego punktu widzenia. W wyniku przyłączenia Zaolzia, Spiszu, Orawy i Czacy powierzchnia Drugiej RP zwiększyła się nieznacznie – z 388 600 km kw. w 1922 roku do blisko 390 tys. km kw. w 1938 roku, zmienił się za to kształt granicy.
Jej długość wynosiła: z Niemcami 1912 km, z Protektoratem Czech i Moraw – 88 km, ze Słowacją 638 km, a z Wolnym Miastem Gdańskiem 121 km. To oznaczało, że 2759 km (50 proc. całej granicy) było faktycznie zagrożone niemieckim atakiem.
Reklama
Źródło
Artykuł stanowi fragment książki Lecha Wyszczelskiego pt. Zaolzie 1919, 1938. Ukazała się ona w 2022 roku nakładem wydawnictwa Bellona.