Schyłek XIX stulecia przyniósł zjawisko bez precedensu we wcześniejszej historii. Europejscy arystokraci, zawsze obsesyjnie strzegący swoich rodowodów i potępiających wszelkie mezalianse, zaczęli na masową skalę żenić się z Amerykankami – kobietami bez tytułów, familijnych powiązań, zwykle wprost plebejuszkami z pochodzenia.
Skala nowej matrymonialnej „mody” była imponująca. Kazimierz Bem, autor książki Amerykańskie milionerki, podaje, że od 1870 do 1914 roku ponad 400 panien zza oceanu wyszło za przedstawicieli utytułowanych rodów Europy: hrabiów, lordów, często nawet książąt.
Reklama
We wcześniejszych epokach każdy taki związek wywołałby niewyobrażalny skandal. W niektórych krajach mógłby nawet grozić panu młodemu utratą szlachectwa o wykluczeniu z życia towarzyskiego nie mówiąc. Dlaczego na pradawne normy, tak bliskie wielkim panom, nagle przestano zważać? Oczywiście musiało chodzić o pieniądze.
Zasady i pieniądze
XIX wiek przyniósł największy kryzys w dziejach arystokracji. Dochodowość gospodarki ziemskiej spadała, wielcy panowie tracili też z dekady na dekadę wpływy polityczne, a większość z nich o wiele zbyt ospale reagowała na przemiany związane z nową epoką nowoczesności i masowej produkcji. Zamiast inwestować w przemysł i usługi, zadowalali się czynszami zbieranymi od chłopów. Przychody zaś tylko spadały, zamiast rosnąć.
Jakby tego było mało, w Europie kontynentalnej niepowetowane straty przyniosły arystokratom rewolucja francuska, wojny napoleońskie, ale też chociażby rozbiory Rzeczpospolitej.
W efekcie nawet najmożniejsze, najbardziej utytułowane rody stanęły na krawędzi bankructwa. Nie mogły szukać ratunku u innych przedstawicieli swojej warstwy, zmagających się z identycznymi problemami. Zostawało zniżyć się do pospólstwa… tyle że pospólstwa dysponującego milionowymi fortunami.
Reklama
Miliardowe posagi
W obliczu deklasacji i utraty coraz bardziej zaniedbanych pałaców, zaczęło odrzucać dawne dogmaty o czystości krwi.
Wielcy panowie szukali żon wśród córek bankierów, przemysłowców, nuworyszy pragnących przydać sobie blichtru poprzez koneksje ze starą arystokracją. Najlepiej z Ameryki, bo to pozwalało wyjść całkowicie poza panujące stosunki społeczne i udawać, że do żadnego naruszenia norm nie doszło.
Wysokie posagi wystarczały by przynajmniej na moment zapomniano o nierównościach. Autor Amerykańskich milionerek podaje, że łącznie przy okazji małżeństw swoich pociech krezusi zza oceanu przetransferowali do Europy co najmniej 220 milionów dolarów. Kwotę, według wartości waluty z 1914 roku, można przeliczyć na 6 miliardów w dzisiejszych pieniądzach.
Ciężkie życie arystokraty
„Przez wiele lat na takie związki patrzono z mieszaniną pogardy i seksizmu” – wyjaśnia Kazimierz Bem.
Reklama
W Europie uważano, że Amerykanki były głupie, nieokrzesane i to ich mężowie cierpieli katusze, które tylko trochę mogły im wynagrodzić milionowe posagi.
O tym, jak ciężki był rzekomo los takiego mężczyzny, miał świadczyć fakt, iż większość z nich ogromne majątki żon szybko przepuszczała. Przemiany społeczne, jakie zaszły po 1914 roku, upadek dworów królewskich i arystokracji czyniły takie małżeństwa jeszcze bardziej kuriozalnymi. Nie pomagał też fakt, że wiele tych związków było nieszczęśliwych i kończyło się rozwodami.
Wyśmiewane, często – mimo wszelkich starań panów młodych – otoczone skandalami związki, mimo wszystko przyniosły wielkie korzyści. Nie tylko samym arystokratom, ale też dziedzictwu kulturowemu Europy.
Jak możemy przeczytać na kartach Amerykańskich milionerek, u schyłku XX wieku wielu historyków sztuki wreszcie „zrozumiało, że gdyby nie amerykańskie miliony wpompowane w europejskie pałace i zamki u schyłku XIX wieku, dziś pałace Blenheim, Floors, Breteuil, Marais czy pałac w Żaganiu byłyby ruinami, jeśliby w ogóle istniały”.
Bibliografia
- Bem Kazimierz, Amerykańskie milionerki, Wydawnictwo Poznańskie 2021.