Złoty wiek piractwa. Czy na Morzu Karaibskim naprawdę grasowały tysiące wyjętych spod prawa złoczyńców?

Strona główna » Nowożytność » Złoty wiek piractwa. Czy na Morzu Karaibskim naprawdę grasowały tysiące wyjętych spod prawa złoczyńców?

W Londynie zapanował popłoch. Wierzono, że plaga piractwa osiągnęła rozmiary niespotykane nigdy wcześniej w dziejach ludzkości. Złoczyńcy mieli na swoich usługach tysiące ludzi i setki okrętów. Zablokowali szlaki handlowe i odcięli Amerykę od Starego Świata… Ale czy tak było naprawdę?

Złoty wiek piractwa. Nie wiadomo z całą pewnością kto ukuł to określenie, ale funkcjonuje ono w nauce i kulturze popularnej od przeszło stu lat. Na przełomie XIX i XX wieku John Fiske pisał: 


Reklama


W żadnym innym momencie dziejów świata pirackie praktyki nie rozwinęły się na taką skalę, jak w wieku siedemnastym i na początku osiemnastego.

Mocne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że piraci byli utrapieniem każdej epoki. Nie potrafiło sobie z nimi poradzić nawet starożytne Cesarstwo Rzymskie.

Bitwa morska pod Malagą w toku wojny o sukcesję hiszpańską. 1704 rok.

Krótkowzroczne rozwiązanie

Jedno nie ulega wątpliwości. U progu wieku oświecenia warunki do rozwoju morskiego bandytyzmu były sprzyjające. 11 kwietnia 1713 roku zakończył się walny konflikt pomiędzy głównymi europejskimi mocarstwami.

Tak zwana „wojna o sukcesję hiszpańską” w wielkim stopniu toczyła się na morzu i to przy użyciu wszelkich, nawet najbardziej bezwzględnych środków.


Reklama


Każda ze stron korzystała z usług korsarzy, których zadaniem było napadanie na wrogie statki, zatapianie jednostek, zakłócanie handlu i rabowanie wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość. W okresie wojny wydawali się oni wprost idealną siłą zbrojną. Nie trzeba było im płacić ani grosza. Dostawali uprawniający do rabunków list kaperski, a potem utrzymywali się już sami z tego, co udało im się złupić.

Problem powstał z chwilą zawarcia pokoju. Z dnia na dzień tylko w Imperium Brytyjskim źródło utrzymania straciło około sześciu tysięcy korsarzy. Szybko pojawili się wśród nich ludzie gotowi dalej działać w jedynym znanym sobie fachu. Tyle tylko, że już nielegalnie i przeciwko każdemu statkowi, jaki się napatoczy. Nawet przeciw własnym rodakom.

Schwytanie pirata Blackbearda. Obraz z 1718 roku.

Od bezrobotnego korsarza do sfrustrowanego pirata

Do aktów piractwa dochodziło przede wszystkim na wodach odległych kolonii – w Afryce oraz rzecz jasna wzdłuż wybrzeża Ameryki Północnej.

Tam gdzie władze były słabe, skorumpowane i często zupełnie bezradne. W Londynie zapanował popłoch. Powszechne stało się przekonanie, że piratów są tysiące. Przynajmniej! I że niedługo staną się siłą nie do pokonania.

Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.

Marzenia o wolności pod czarną banderą

To, co przerażało biurokratów, stało się źródłem nadziei dla prostych ludzi.

W Ameryce mało komu się powodziło. Większość osadników przybywało do kolonii bez grosza przy duszy, a na miejscu tylko popadali w długi. Jeszcze gorszy był rzecz jasna los czarnoskórych niewolników. Wszyscy oni łatwo uwierzyli, że z opresji wybawią ich… piraci!


Reklama


Gubernator Bahamów pisał w 1718 roku:

Czarnuc*y zrobiły się ostatnimi czasy tak bezczelne i zuchwałe, że mamy podstawy sądzić, że tym powstaniem szykują grunt pod ucieczkę do piratów.

Z kolei dla białej biedoty na kontynencie piraci stali się wzorem tego, jak należy zorganizować społeczeństwo. Być może zupełnie nieświadomie rozbudzali pragnienia obalenia kolonialnych władz i… wprowadzenia w Ameryce demokracji.

Egzekucja Stede’a Bonneta, nazywanego dżentelmenem wśród piratów, na grafice z 1725 roku.

Ludowi bohaterowie Ameryki?

Jak wyjaśnia Colin Woodard w książce Republika piratów, dla całych miast i wiosek piraci stali się „ludowymi bohaterami”.

Na swój sposób zostali też pierwszymi orędownikami niepodległości Stanów Zjednoczonych. Kilkadziesiąt lat przed tym, jak podobny pomysł zyskał jakiekolwiek poparcie elit.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Zaraza zabiła 90% ludności kontynentu. To była jedna z największych katastrof w dziejach ludzkości

Nawet marynarze Jego Królewskiej Mości wysyłani w pościg za piratami marzyli o tym, by dołączyć do wroga. Jeśli tylko nadarzała się okazja – przechodzili na stronę piratów.

W 1718 roku cała grupa marynarzy brytyjskiego okrętu HMS Phoenix wymknęła się nocą, tak że o świcie już służyli pod czarną banderą przeciwko pobratymcom.


Reklama


Ameryka odcięta od reszty świata

Colin Woodard wyjaśnia, że piraci szybko zdołali:

(…) odciąć Wielką Brytanię, Francję i Hiszpanię od ich zaoceanicznych imperiów kolonialnych oraz morskich szlaków handlowych, zaburzyć komunikację pomiędzy kontynentami, a także zatrzymać przepływ niewolników na plantacje trzciny cukrowej w Ameryce i Indiach Zachodnich.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ci piraci… tak naprawdę istnieli głównie w wyobraźni. O w ich ogromne osiągnięcia wierzono, choć stanowiły czyste banialuki.

Edward Teach (Blackbeard) na grafice z epoki.

Dwudziestu śmiałków

Wbrew opiniom równie powszechnym w XVIII wieku co dzisiaj, na Karaibach wcale nie grasowały tysiące wyjętych spod prawa renegatów.

Colin Woodard mówi wprost: za nawałnicą, która wstrząsnęła imperium stało zaledwie dwudziestu, góra trzydziestu kapitanów oraz kilkuset piratów.

<strong>Przeczytaj też:</strong> Co Europejczycy myśleli o pierwszych napotkanych Indianach?

Sam „złoty wiek piractwa” też w żadnym razie nie był wiekiem. Jeszcze John Fiske twierdził, że trwał bez mała 70 lat – od 1650 do 1720 roku.

Potem stopniowo ten okres skracano. Angus Konstam, autor przekrojowej pracy Piracy. The Complete History podaje, że zdaniem uznanego specjalisty Davida Cordingly’ego wspomniany „wiek” ciągnął się od 1698 do 1722 roku. Sam Konstam skrócił go do zaledwie jedenastu lat – od 1714 do 1725 roku.


Reklama


Dziesięcioletni złoty wiek

Najbardziej dosadny okazał się cytowany już kilkukrotnie Colin Woodard. Wspaniała epoka to u niego zaledwie dziesięciolecie. Od 1715 do 1725 roku. Wystarczyło, że załoga jednego z najgłośniejszych piratów, Barta Robersa, została schwytana i stracona, a domek z kart się rozsypał.

Czy to znaczy, że pora przestać sobie zaprzątać głowę piratami? Wręcz przeciwnie. Było ich kilkuset, a dzięki swojemu sprytowi i zagrywkom godnym Robin Hooda, powalili na kolana najpotężniejsze światowe mocarstwa. I jak żadni inni bandyci, potrafili dbać o swój – arrgh! – czarny PR.

Przeczytaj też o tym, czy rdzenni Amerykanie naprawdę uważali Europejczyków za bogów i dlatego tak łatwo dali się podbić.

Bibliografia

  1. Angus Konstam, Piracy. The Complete History, Osprey Publishing, 2008.
  2. Marcus Rediker, Villains of all Nations. Atlantic Pirates in the Golden Age, Beacon Press, 2004.
  3. Colin Woodard, Republika piratów, SQN, 2014.
Autor
Kamil Janicki
Dołącz do dyskusji

Jeśli nie chcesz, nie musisz podawać swojego adresu email, nazwy ani adresu strony www. Możesz komentować całkowicie anonimowo.


Reklama

Wielka historia, czyli…

Niesamowite opowieści, unikalne ilustracje, niewiarygodne fakty. Codzienna dawka historii.

Dowiedz się więcej

Dołącz do nas

Rafał Kuzak

Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach, Okupowana Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej.

Wielkie historie w twojej skrzynce

Zapisz się, by dostawać najciekawsze informacje z przeszłości. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.