W czasach niemieckiej okupacji trzeba było się nauczyć, by nie ufać nikomu i niczemu. Choć nie brakowało ludzi uczciwych i skłonnych do pomocy, zdarzali się też donosiciele, zdrajcy i prowokatorzy. Pytanie, jak nie dać się wrobić, niejednemu spędzało sen z powiek. Jerzy Dynin musiał wymyślić odpowiedź na poczekaniu – i wybrał naprawdę niezwykły sposób.
Jerzy Dynin przetrwał wojnę, przyjmując fałszywą tożsamość polskiego arystokraty o nazwisku „Dunin”. Już sam fakt ukrywania swojego żydowskiego pochodzenia przed Niemcami sprawiał, że na każdym kroku musiał mieć się na baczności. Gdy jednak zaczął także współpracować z Armią Krajową, zagrożenie dodatkowo wzrosło.
Reklama
Unikanie wpadki wymagało nieraz dość niezwykłych posunięć. Tak było w przypadku, kiedy do Jerzego zgłosił się prowokator, chcący podsunąć mu świadczące o zdradzie dokumenty. Całą sytuację Dynin opisał w książce Aryjskie papiery:
Kazik z Armii Krajowej
Pracując w leśnictwie, zaprzyjaźniłem się z Kazikiem. Był on synem bogatego gospodarza. Kazik miał średnie wykształcenie, co było rzadkością w takim małym miasteczku. Był to więc jedyny chłopiec, dość inteligentny, z którym mogłem rozmawiać na różne tematy.
Nasze dyskusje sprawiły, że w jego oczach zyskałem zaufanie. Był on przedstawicielem polskiej walki podziemnej AK – Armii Krajowej. Dzięki niemu w roku czterdziestym trzecim byłem oficjalnym członkiem podziemia polskiego AK.
Kazik kazał mi przysiąc, że tylko z nim mam być w kontakcie w sprawach działań konspiracyjnych i z nikim w leśnictwie mam na ten temat nie mówić. Jedynym wyjątkiem miała być moja mama, od której oczekiwał wiadomości dotyczących wizyt Niemców w Rajon Verwaltung, dostarczanych przeze mnie (…).
<strong>Przeczytaj też:</strong> Widziałem Zagładę. Traumatyczne wspomnienia Żyda zmuszonego bezczynnie obserwować niemieckie zbrodniePodejrzany list
Pewnego dnia przyszedł do naszego pokoiku chłop. Wiedziałem, że jest on z niedalekiej wioski, gdyż kilkakrotnie brał u mnie drzewo z lasu. Chłop ten miał odrażający wygląd – był małego wzrostu, miał czarne włosy i chytre oczy.
Wniósł ze sobą niepokój. Z miejsca również poznałem w nim tego samego człowieka, który przechodził koło naszego domu do policji lub żandarmerii, widocznie z donosami. Rzekł: „Mam list od pana Kazika”, i wyciągnął zza brudnego samodziału dość gruby list, który mi wręczył.
Reklama
W pierwszej chwili sądziłem, że naprawdę Kazik go przysłał. Zachowałem jednak ostrożność i ze zdziwieniem spytałem: „Od jakiego Kazika?”. Odpowiedział mi coś niewyraźnie.
Otworzyłem kopertę, w której oprócz listu znajdowały się ulotki z samolotów sowieckich i egzemplarz „Świtu” sprzed trzech tygodni. Od razu wydało mi się dziwne, że Kazik przysyła mi sowieckie ulotki, wrogów Polski, i to w paru egzemplarzach. Komu miałbym dać coś takiego i po co? Poza tym zauważyłem od razu starą datę na „Świcie”. Do ryzykownej przesyłki nie dokładałby starych gazet.
Treść listu jeszcze bardziej potwierdziła moje podejrzenia. Pytał w nim na przykład o liczbę policjantów w Horodyszczu, prosił o zbadanie rozmieszczenia umocnień. Zaczynał się ów list wezwaniem, abym się przyczynił w walce o wyzwolenie.
Co robić?
Dokonałem błyskawicznej analizy listu. Po pierwsze, Kazik nigdy by takiego listu nie posłał przez owego chłopa, a po drugie, nie grałby w takim liście na patriotyzmie. To nie jego styl i znając mnie, wiedział, że zrobię i tak, co będę mógł. Patriotyzm był tu zupełnie nie na miejscu.
Reklama
Umocnienia i liczbę policjantów w Horodyszczu znaliśmy w leśnictwie tak, jak znali wszyscy w promieniu wielu kilometrów od Horodyszcza. Tak więc to absolutnie niemożliwe, żeby to był list wysłany przez Kazika.
Albo Gestapo miało bardzo słabych doradców, albo ktoś, kto brał udział w wysyłaniu tego listu, zrobił wszystko, co możliwe, aby mnie uprzedzić o złych zamiarach. Może był z podziemia polskiego?
Było to grubymi nićmi szyte granie na uczuciach młodego, może naiwnego, patrioty polskiego. Ci, którzy spreparowali ten list, może sądzili, że coś przynajmniej odpiszę Kazikowi. To by wystarczyło na podpisanie wyroku śmierci na naszą rodzinę.
Zacząłem grać komedię przed chłopem, bo byłem pewny, że będą pytać, jak się zachowałem po przeczytaniu listu. Zacząłem krzyczeć: „Idioci, idioci, pocałujcie mnie w dupę!”.
Reklama
Pocałujcie mnie…
W międzyczasie przyszła mama. Złapałem ołówek ze stołu i przy zakończeniu listu dopisałem: „POCAŁUJCIE MNIE W SRAKU” (po białorusku „w sraku” znaczy „w dupę”). Specjalnie napisałem to dużymi literami, aby podkreślić moje wzburzenie.
Musiałem mamę zręcznie wprowadzić do tego przedstawienia. Widziałem, że bardzo je przeżywa, ale stara się nie okazać przerażenia. „Ja zaraz pójdę z tym listem do komendanta batalionu”, rzekła po tym, jak ją przekonałem, że ten list jest fałszywy. „Chodź ze mną”, powiedziała do chłopa.
Chłop spokojnie poszedł, co wyraźnie świadczyło o zamierzonej wobec mnie prowokacji, gdyż samo doręczenie tego rodzaju listu od partyzantów wystarczało na kulę w głowę. Czekałem dość długo na powrót mamy.
Opowiadała mi, że sam fakt przysłania do nas tego listu mógł wystarczyć, aby ją zaaresztować. Niemiec kazał list przepisać swemu tłumaczowi wraz z mymi dopiskami.
Być może to one sprawiły, że wróg pomyślał o mnie jako głupim, niepoważnym chłopcu, a więc kimś, kto nie mógł być niebezpieczny. Na odchodnym Niemiec powiedział, że o ile nadejdą podobne listy, należy mu je przynieść. „Ach, naturalnie”, rzekła mama.
Pełną historię Jerzego Dynina i jego rodziny poznasz sięgając po książkę Aryjskie papiery – niezwykłą relację z czasów wojny.
Polecamy
Źródło
Tekst stanowi fragment książki Jerzego Dynina Aryjskie papiery, wydanej nakładem wydawnictwa Prószyński Media (2019). Książkę znajdziesz w atrakcyjnej cenie na stronie Empiku.
Tytuł, lead, śródtytuły i teksty w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.
Ilustracja tytułowa: niemiecki atak z 1939 roku (fot. Anefo/CC0).