Równie fenomenalną akcją nie mógł się poszczycić ani brytyjski, ani amerykański wywiad. W czwartą rocznicę wybuchu wojny na hitlerowców padł blady strach. Polała się też krew – ale tylko niemiecka.
Końskie. Niewielkie miasto powiatowe w województwie świętokrzyskim. Ta z pozoru zwyczajna miejscowość wyróżnia się zupełnie unikalną historią z czasów II wojny światowej.
Reklama
Miasto, jak i jego okolice stanowiły rejon niezwykle wzmożonej aktywności partyzantki niepodległościowej.
W pobliskich lasach koneckich pod koniec lipca 1943 roku znalazło schronienie II Zgrupowanie Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”. Dowodził nim cichociemny podporucznik Waldemar Szwiec „Robot”. Zaraz po dotarciu na miejsce, przystąpił on do działalności dywersyjnej. To momentalnie ściągnęło nań uwagę władz okupacyjnych, które miały i tak wystarczająco dużo problemów w rejonie.
Czterystu zatrzymanych
Już 20 sierpnia Niemcy zorganizowali zakrojoną na szeroką skalę obławę w Końskich. Miasto zostało otoczone przez ponad tysiąc żandarmów, zaś Gestapo rozpoczęło masowe aresztowania.
Opierając się na informacjach dostarczonych przez konfidentów zatrzymano przeszło 400 osób. Jak pisze Kacper Śledziński w książce Cichociemni. Elita polskiej dywersji:
Reklama
Wpadła grupa dowództwa obwodu. Jan Rusinowski, niegdyś szef obwodu, później oficer ds. motoryzacji Kieleckiego Okręgu AK, podporucznik inżynier Józef Sapetto i podporucznik Stanisław Strzemieczny, komendant placówki „Miasto”, byli jednymi z ważniejszych osób na liście Gestapo.
Większość aresztowanych wysłano do KL Auschwitz. Ci, którzy mogli posiadać jakieś cenne informacje zostali z kolei odtransportowani do siedziby radomskiego Gestapo.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Niemiecki plan zagłodzenia Polaków. System wprowadzony przez władze okupacyjne miał tylko jeden cel„Chcąc podnieść duch ludności oraz zdeprymować…”
Szczęściem w nieszczęściu było to, że nie wpadł nikt z ludzi „Robota”, którzy akurat w nocy z 19 na 20 sierpnia przeprowadzali kolejną akcję. Gdy tylko podporucznik Szwiec powziął informacje o tym, co wydarzyło się w mieście postanowił pokazać Niemcom, że ich sukces nie złamał w Polakach ducha oporu.
W tym celu zamierzał dokonać rzeczy spektakularnej. Plan był więcej, niż ambitny. Szwiec pisał w raporcie do swego przełożonego, porucznika Jana Piwnika „Ponurego”:
Chcąc przekonać Niemców, że dywersja jest rzeczywiście poza miastem, podnieść ducha ludności w powiecie oraz zdeprymować żandarmerię, zdecydowałem się na skok na Końskie.
Atak miał jeszcze jeden cel, a mianowicie: „wykazanie własnym żołnierzom niskiej wartości moralno-bojowej żandarmerii i naszej nad nimi wyższości w tym kierunku przy walce wręcz”.
Trzydziestokrotna przewaga wroga
Jak słusznie zauważa Kacper Śledziński, taki projekt mógł zrodzić się tylko w głowie kogoś z iście ułańską fantazją. Tej Szwiecowi brakować nie mogło, bo przecież wcześniej służył w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Sama fantazja to jednak za mało. Należało jeszcze doskonale zaplanować całą akcję. Było to tym istotniejsze, że oddział „Robota” liczył jedynie 64 ludzi. Z kolei w Końskich i okolicy – zgodnie z szacunkami Marka Jedynaka, zamieszonymi w książce Robotowcy 1943. Monografia II Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” – stacjonowało około 1800 Niemców i Ukraińców.
Dysproporcja była ogromna: wróg miał blisko trzydziestokrotną przewagę! To jednak w żadnym razie nie zniechęciło doskonale wyszkolonego cichociemnego. Po sporządzeniu precyzyjnego planu działania zapadła decyzja, że atak zostanie przeprowadzony w nocy z 31 sierpnia na 1 września. Celowo wybrano rocznicę niemieckiej napaści na Polskę.
Reklama
Na pozycjach
Krótko przed godziną 22.00 podporucznik Szwiec i jego ludzie przystąpili do zajmowania pozycji. Najważniejszym elementem całego planu było wykorzystanie elementu zaskoczenia. Dlatego też oddział został podzielony na kilka grup, uderzających jednocześnie. W ten sposób dowódca chciał sprawić wrażenie, że w akcji bierze udział nie kilkudziesięciu, ale kilkuset partyzantów.
W działania zaangażowano trzy plutony, z których każdy miał jasno określony cel. Pierwszy czekał przy wschodnich rogatkach Końskich na rozpoczęcie akcji, która miała trwać od 23.50 do 2.00. Kolejna dwudziestoosobowa grupa akowców polami ruszyła w kierunku północnej granicy miasta. Ich zadaniem było zablokowanie przy pomocy ognia broni maszynowej koszar żandarmerii.
Z kolei „Robot” z trzecim plutonem skierował się ku stacji transformatorowej, aby wyłączyć prąd w całej miejscowości. Był to jednocześnie sygnał dla pozostałych żołnierzy, że czas zaczynać.
Atak w ciemnościach
Kilka minut przed północą Końskie pogrążyły się w ciemnościach. W odpowiedzi partyzanci natychmiast otworzyli ogień w kierunku koszar żandarmerii, szachując Niemców.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Dlaczego Armia Krajowa nie chciała przekazywać broni Żydom z warszawskiego getta?Komendant posterunku starał się wezwać stacjonujący w pobliżu miasta pluton Ostlegionu. Nie wiedział jednak, że linia telefoniczna zawczasu została przecięta. Na dodatek w chwili, gdy sięgał po słuchawkę zabłąkana kula strzaskała mu rękę.
Jego ludziom szczęście również nie sprzyjało. Podejmowane raz po raz próby kontrataku spełzały na niczym. Zginęło przy tym kilku Niemców. Tymczasem podporucznik Szwiec i reszta akowców ruszyli do magazynów spółdzielni Społem. Celem były zgromadzone tam dobra.
Reklama
Nie obeszło się bez pewnych problemów, gdyż składy sąsiadowały z silnie strzeżonym więzieniem. Krótka wymiana ognia wystarczyła jednak Polakom do opanowania sytuacji. Następnie przystąpiono do załadunku na zdobyczną ciężarówkę odzieży, tekstyliów i artykułów spożywczych.
Bezwzględny wyrok
Zaraz po zdobyciu stacji transformatorowej do akcji wyruszyła także trzyosobowa grupa likwidacyjna. Dowodził nią Stanisław Janiszewski „Dewajtis”. Jej zadaniem była likwidacja pięciu konfidentów, skazanych na śmierć przez Sąd Specjalny. Wszystkie wyroki zostały wykonane.
Po niemal dwugodzinnej walce, akowcy zaczęli się wycofywać z miasta. Kierowali się na południowy wschód w stronę wsi Czerwony Most, skąd dzielił ich tylko krok od koneckich lasów, w których czekało na nich bezpieczne schronienie.
„Kilkuset bandytów dokonało napadu”
Plan został zrealizowany w stu procentach. Nikt z atakujących nie zginął. Zdobyto tak potrzebne zapasy, jednocześnie zlikwidowano pięciu niebezpiecznych konfidentów. Ponadto Niemcy stracili sześciu żandarmów, a wrażenie, jakie wywołała akcja było wręcz piorunujące.
Najlepiej dowodził tego meldunek wysłany do Dowództwa Okręgu Wojskowego w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie napisano, że: „31.8 w nocy kilkuset bandytów dokonało napadu na m. Końskie”.
Bibliografia
- Śledziński Kacper, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2012.
- Jedynak Marek, Robotowcy 1943. Monografia II Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”, Wydawnictwo Biblioteki Publicznej w Końskich ARSLIBRIS, 2007.
- Tucholski Jędrzej, Cichociemni, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2010.
1 komentarz